Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 25 listopada 2024 11:38
Reklama KD Market

Polska scena polityczna aferami stoi (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

Warszawa – Premier Donald Tusk boryka się ostatnio z największym w swej dwuletniej karierze kryzysem rządowym. Rządem wstrząsa nie jedna, lecz dwie afery: hazardowa i stoczniowa, a łączy je ich wykrywca – szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusz Kamiński. Sam kryzys nie jest niczym nadzwyczajnym, ponieważ nie ustrzeże się ich żaden, nawet najsprawniej zarządzany kraj, rząd, instytucja czy firma. Ważne jest tzw. zarządzanie kryzysem, sprawne, szybkie i w miarę bezbolesne wyjście z opresji.

Tusk poświęcił dwóch bliskich mu ludzi zamieszanych w tzw. aferę hazardową lub tylko podejrzanych o sprzyjanie ulgom podatkowym dla właścicieli jednorękich bandytów. Porównuje się to do zrzucania barana wilkom na pożarcie z pędzących sań. Wilki zajmują się baranem, a sanie bezpieczne umykają w siną dal. Dymisje dwóch wysokich przedstawicieli obozu rządzącego w wielu wypadkach mogłyby wystarczyć. Tym razem jednak było to za mało. Przeciwnicy polityczni i media domagali się pełnego wyjaśnienia kontrowersji i zagadek.

Premier poszedł zatem znacznie dalej. Nie tylko odeszli szef sejmowego klubu Platformy Obywatelskiej Zbigniew Chlebowski i minister sportu Mirosław Drzewiecki. Usunięci zostali z rządu wicepremier i minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna, minister sprawiedliwości Andrzej Czuma, wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld. Z kancelarii Tuska natomiast odszedł rzecznik prasowy i dwóch innych bliskich jego współpracowników.

Wkrótce potem minister skarbu Aleksander Grad rozwiązał zespół zajmujący się prywatyzacją stoczni. Bo jeszcze wrzała na całego afera hazardowa, ustalono, że do jej badania powołana zostanie specjalna komisja śledcza, a tu wybucha kolejny skandal. „Afera goni aferę” napisał w nagłówku jeden z dzienników. Nową kontrowersję media nazwały „aferą stoczniową”. Coraz bardziej wątpliwa stawała się przyszłość samego ministra Grada.

Centralne Biuro Antykorupcyjne, które ujawniło aferę hazardową, teraz poinformowało, że przy sprzedaży majątku stoczni w Gdyni i Szczecinie mogło dojść do popełnienia przestępstwa przez funkcjonariuszy publicznych. Do Prokuratury Okręgowej Tusk niezwłocznie skierował wniosek o zbadanie zarzutów, a przy okazji kazał jej sprawdzić, czy sam szef CBA Mariusz Kamiński nie popełnił przestępstwa. Według Kancelarii Premiera szef CBA jako funkcjonariusz publiczny nie zawiadamiając o sprawie prokuratury nie dopełnił obowiązku, przez co doszło do działania na szkodę interesu publicznego.

Opozycja PiSowska uderzyła na alarm: to zemsta ze strony premiera i jego otoczenia! Atakuje się nie złoczyńców, lecz tego, który ich nieprawidłowości naświetlił. Porównywali Kamińskiego do lekarza: kiedy postawił słuszną diagnozę, wówczas został odsunięty od pacjenta. Nieprawda – twierdzi Platforma. Kamiński działał jako działacz polityczny, a nawet jako „zbrojne ramię PiS”, którego celem było obalenie lub co najmniej osłabienie rządu. Według rządu szef CBA zbierał haki, które w dogodnym dla siebie momencie ujawnia, by uderzyć w przeciwnika politycznego, czyli rząd Tuska i ludzi Platformy.

Dla Tuska Kamiński rzecz jasna był wrogiem numer 1, bo to jego rewelacje zachwiały rządem, Platformą i całą sceną polityczną. Musiał go więc odwołać, choć zapewne wiedział, że szef CBA był tylko żołnierzem, za którym stoi obóz prezydencki, establishment PiSowski i cała antykorupcyjna filozofia niedoszłej jak dotąd IV RP. W pewnym sensie mamy do czynienia z najpoważniejszą batalią rozpoczętej jesienią 2005 r. wojny PO z PiS lub – jak kto woli – PiS z PO.
Sam zarzut niedopełnienia obowiązku można także postawić Tuskowi. Kamiński poinformował go o swoich podejrzeniach wobec Chlebowskiego i Drzewieckiego już 12 sierpnia, ale premier dopiero zareagował publicznie 1 października, kiedy przecieki obciążających ich stenogramów ukazały się w prasie.

Jeśli chodzi o aferę stoczniową, sprawa zaczęła się od przewodniczącego Związku Zawodowego „Stoczniowiec” Leszka Świętczaka, który swymi podejrzeniami podzielił się z posłem PiS Zbigniewaem Kozakiem. Szef związkowy zaalarmował o tym, że wiele składników majątkowych Stoczni Gdynia zostało na niejasnych zasadach przekazanych do spółek córek, należących do członków zarządu stoczni. Na przekrętach polegających na manipulowaniu ich długami ktoś bezprawnie zarobił krocie.

Szczegóły były objęte klauzulą tajności, więc zrazu politycy ostrożnie je komentowali. Wicemarszałek Sejmu Krzysztof Putra (PiS), który z tytułu stanowiska mógł się z materiałami CBA zapoznać, powiedział dziennikarzom: „Jest to materiał, który pokazuje gigantyczną patologię w dziedzinie procedur”. Dał do zrozumienia, że kontrowersja stoczniowa może się wkrótce okazać o wiele poważniejsza od afery hazardowej.

Jak wiadomo, już wiosną br., kiedy premier triumfalnie ogłaszał, że uratował krajowy przemysł stoczniowy, nie bardzo wiadomo, kto stocznie miał kupić. Rząd najpierw twierdził, że inwestor chce pozostać w tajemnicy, dopóki nie podpisze umowy. Następnie przyznano, że za transakcją stoi jakiś bliżej nie sprecyzowany „kapitał arabski”, to znów padały nazwy jakichś nikomu nieznanych firm zarejestrowanych w Europie, aż wreszcie mówiono o funduszu inwestycyjnym z Kataru. Nikt z rządu nie chciał, czy nie umiał powiedzieć.

Przyciśnięty do muru Tusk przyznał, że odbył wielokrotne wizyty w Katarze i Kuwejcie oraz przeprowadzał odpowiednie rozmowy telefoniczne. Także spotkał się w Paryżu z owym tajemniczym Katarczykiem, który jednak okazał się Libańczykiem i znanym, w świecie międzynarodowym handlarzem bronią. Ponadto podobno jest poszukiwany w niektórych krajach listem gończym.

Wreszcie wyszło szydło z worka. Chodzi o kontrowersyjną postać, Abdula Rahmana El-Assira, handlarza bronią z Libanu. To on pośredniczył w nieudanej sprzedaży stoczni w Szczecinie i Gdyni. Wygląda na to, że miała to być transakcja wiązana. Za wcześniejsze pośrednictwo w handlu bronią El-Assir zażądał uregulowania należnej mu od polskiego koncernu zbrojeniowego Bumar prowizji. Minister Skarbu Grad przyznał, że miał poczucie, iż pozytywne zakończenie sprawy prowizji jest warunkiem powodzenia kontraktu na stocznie i dlatego zgodził się na taki warunek.
Ale nawet kontakty z międzynarodowym przestępcą obrońc
y obozu rządzącego usiłują usprawiedliwić. Strona polska nie wybiera przecież sobie pełnomocników do międzynarodowych negocjacji handlowych, twierdzi posłanka PO Joanna Mucha. „Handlowanie bronią jest na świecie tak samo odbierane, jak handel pomarańczami” – argumentuje posłanka. Obrotności El-Assira dowodzi także i to, że w ub. roku podróżował do Gruzji samolotem prezydenta Kaczyńskiego.

Grad odpiera zarzuty, jakoby jego ministerstwo ustawiało przetarg na rzecz grupy Libańczyka, jak sugeruje CBA, gdyż był to jedyny inwestor zainteresowany kontynuacją budowy statków w Gdyni i Szczecinie. Stocznie łatwo byłoby sprzedać firmom budowlanym, które na tych terenach wybudowałyby osiedla mieszkaniowe, ale wówczas nie byłoby już nad polskim Bałtykiem przemysłu stoczniowego.

Niechętne rządowi katolickie pismo „Nasz Dziennik” uważa, że obiecując ratunek dla stoczni „gabinet Donalda Tuska miał na uwadze przede wszystkim swój polityczny wizerunek. Do realizacji celu potrzebny był inwestor, który przejmie główne składniki podzielonego majątku. Katarczycy – jeśli istnieli – do planu najlepiej pasowali. Rząd brnął w katarską mistyfikację”. Także z innych stron pada ocena, że etykietka ratownika stoczni była potrzebna Platformie głównie do wygrania czerwcowych wyborów europarlamentarnych. Czy już wtedy
wiedzieli, że nic z tego nie będzie, a porażkę jakoś wyjaśni platformerska propaganda?
Trudno na razie przewidzieć, co się jeszcze może wydarzyć, zanim obecna burza polityczna ucichnie. Obrady komisji śledczej w sprawie afery hazardowej może się ciągnąć miesiącami. Co jeszcze zrodzi afera stoczniowa, też nie wiadomo. Ale gdzie niegdzie nawet rozważa się możliwość wcześniejszych wyborów parlamentarnych. Tak radykalne posunięcie wydaje się jednak mało prawdopodobne, ponieważ już w przyszłym roku odbędą się wybory prezydenckie, a wiosną 2011 roku – wcześniejsze (z powodu polskiej prezydencji Unii Europejskiej) wybory do Sejmu i Senatu. Jednym ze skutków obecnego kryzysu rządowego są pierwsze napomknięcia o tym, że Tusk może nie kandydować na prezydenta. Najpierw były nieśmiałe przecieki z narad Platformy Obywatelskiej. Gdy się rozwijała afera hazardowa premier powiedział, że bardziej wolałby w pełni wyjaśnić tę całą sprawę, aniżeli zostać prezydentem. Szczerość czy kokieteria? Wiadomo tylko, że prezydentura jest główną ambicją Tuska, odkąd przegrał wyścig od Pałacu Prezydenckiego w 2005 r.

Według doniesień „Polska The Times”, na spotkaniu w gronie najbliższych współpracowników, Tusk miał oświadczyć, że kandydatem Platformy w zbliżających się wyborach prezydenckich będzie obecny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Działacze PO oficjalnie nadal opowiadają się za kandydaturą Tuska, choć poproszony o komentarz sam Komorowski powiedział „niezbadane są wyroki Boże!” Ale zaraz dodał, że medialnych spekulacji na temat swojego startu w wyborach prezydenckich nie chce komentować. „Każda taka spekulacja może szkodzić Platformie Obywatelskiej i ewentualnie kandydaturze Donalda Tuska” – wyjaśnił.
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaWaldemar Komendzinski
ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama