Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 21 listopada 2024 03:38
Reklama KD Market

Zmiana warty, czyli myślenie życzeniowe

Waszyngton szykuje się na kolejną rewolucję. Wyżsi urzędnicy odchodzącej administracji pakują już walizki, prezydent elekt ogłasza swoje nominacje do gabinetu, który przejmie władzę 20 stycznia 2025 roku. Przedstawiciele obu ekip ustalają procedury przekazywania władzy. W mijającym tygodniu w Białym Domu doszło też do spotkania prezydentów Joe Bidena i Donalda Trumpa.
Zmiana warty, czyli myślenie życzeniowe

Autor: Adobe Stock

To rutynowe działania powtarzające się co cztery lata. Ale zmiana władzy w Waszyngtonie zawsze kojarzy się z czasem chaosu, zwłaszcza gdy kontrolę nad Białym Domem przejmują przedstawiciele „tej drugiej” partii. Stolica USA przewraca się wówczas do góry nogami. W instytucjach federalnych zmieniają się szefowie departamentów, odchodzą wyżsi urzędnicy, zasilając najczęściej szeregi lobbystów i ekspertów think-tanków. Zwykle wymiana obejmuje ok 3-4 tys. stanowisk, co biorąc pod uwagę skalę zatrudnienia (dla rządu federalnego zatrudnia 2,9 mln pracowników cywilnych) nie jest liczbą wygórowaną.

Do rewolucji personalnych w stolicy dochodzi nawet wtedy, gdy można liczyć na administracyjną ciągłość. Tak było w 1989 roku, kiedy po ośmiu latach prezydentury Ronalda Reagana władzę objął jego dotychczasowy wiceprezydent George H.W. Bush, który ku zdumieniu urzędników przyszedł z liczną ekipą „swoich ludzi”. Starzy wyżsi urzędnicy, choć też Republikanie, musieli odejść.

Trump ma z kolei możliwość reaktywowania swoich dawnych współpracowników, o ile oczywiście ci będą chcieli z nim wznowić współpracę. Część z nich tego nie zrobi, bo albo odchodzili z poprzedniej administracji w atmosferze konfliktu, albo po prostu mają inne plany życiowe. To dlatego w nowej ekipie zabrakło kilku znanych nazwisk z poprzedniej administracji Trumpa. Pojawienie się w obiegu medialnym nowych członków przyszłego gabinetu daje z kolei asumpt do spekulacji, graniczących z przysłowiowym wróżeniem z fusów, na temat pierwszych posunięć nowej administracji po przejęciu władzy.
Wypełnienie luk personalnych potrwa pewnie dłużej niż w przypadku prezydentów, którzy w kampaniach nie obiecywali, że przewrócą Waszyngton do góry nogami. Wielkim znakiem zapytania będzie także nowy „departament wydajności państwa” kierowany przez Elona Muska oraz rRepublikanina i biznesmena Viveka Ramaswamy’ego. Już sam pomysł tworzenia kolejnej biurokratycznej struktury w celu „demontażu biurokracji rządowej, zniesienia zbędnych regulacji, cięcia zbędnych wydatków i restrukturyzacji agencji federalnych” (słowa Donalda Trumpa) może budzić zdziwienie. Department of Government Efficiency, DOGE ma być autorskim pomysłem Muska, a dodatkowego smaczku dodaje fakt, że właściciel tesli i serwisu X promował kryptowalutę o nazwie dogecoin.

Te ostatnie nominacje mogą świadczyć o wizji państwa federalnego jako gigantycznej spółki czy korporacji. „Będzie to zarówno niezwykle tragiczne, jak i niezwykle zabawne” – napisał na swoim portalu Musk, co – biorąc pod uwagę traktowanie przez niego własnych pracowników – zabrzmiało raczej złowieszczo. Cięcia w administracji wraz z rezygnacją państwa federalnego z części swoich zobowiązań mogą odczuć nie tylko zwalniani urzędnicy. W tle mamy wizję ogromnego, rozdmuchanego rządu (deep state) zaangażowanego w powstrzymywanie prezydentów od wprowadzania w życie woli wyborców. „W rzeczywistości to prezydenci zbyt często postępują szybko wbrew radom zawodowych urzędników państwowych i popełniają katastrofalne błędy” – twierdzi uważa profesor William Antholis, szef Miller Center for Public Affairs na University of Virginia. Częste są niepowodzenia w pierwszym roku kadencji w obszarze bezpieczeństwa międzynarodowego. Dotyczy to prezydentów obu partii. John F. Kennedy potknął się w Zatoce Świń, George H.W. Bush wdał się w interwencję w Panamie, Bill Clinton źle zarządzał działaniami pokojowymi w Somalii, co doprowadziło do tragedii znanej z filmu „Black Hawk Down”. George W. Bush zlekceważył informacje wywiadu, które mogłyby zapobiec atakom z 11 września. A szybkie wycofanie się Bidena z Afganistanu doprowadziło do katastrofalnego upadku tego państwa i przejęcia władzy przez talibów.

Donald Trump stoi także przed wyzwaniami. W tyle głowy mamy dwa konflikty, w które są zaangażowane Stany Zjednoczone – rosyjską agresję na Ukrainie i płonący Bliski Wschód. Do tego USA przeżywają poważny kryzys zaufania na arenie międzynarodowej. Na świecie zaczęto już głośno kwestionować rolę Stanów jako globalnego supermocarstwa. Kryzys w pierwszych miesiącach nowej kadencji może mieć poważne konsekwencje dla Ameryki i jej sojuszników, Polski nie wyłączając.
Jak uważa profesor Antholis, każda nowa administracja musi sobie poradzić z pięcioma aspektami sprawowania władzy określanymi w skrócie jako 5 “P” – od angielskich terminów personnel, process, priorities, politics oraz personal behavior. Tłumaczenie chyba zbędne. Według Antholisa nie było w historii USA administracji, która by w pierwszym roku urzędowania nie zawiodła przynajmniej w jednym z tych pięciu aspektów. Błędów nie ustrzegł się także Trump podczas pierwszej kadencji. Napisane na kolanie i szybko wprowadzane antyimigracyjne rozporządzenia wykonawcze prezydenta okazywały się niekonstytucyjne. Niektóre nominacje – kompletnie chybione. Wpadki były tym głośniejsze, że – delikatnie mówiąc – Trump nigdy nie mógł liczyć na życzliwość liberalnych mediów. Z wzajemnością, bo sam Trump wypowiadał się i wypowiada nadal bez ogródek na temat środków masowego przekazu.
Prawdziwy egzamin z funkcjonowania nowej administracji dopiero przed nami. Oby wyzwania przed jakim stanie przyszła administracja okazały się mniej wymagające od doświadczeń poprzednich prezydentów. Ale to chyba tylko myślenie życzeniowe.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama