Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 11 października 2024 15:33
Reklama KD Market

Bóbr a sprawa polska

Ostatnio jakoś tak się składa, że politycy nie mają szczęścia do zwierząt albo zwierzęta nie mają szczęścia do polityków. Najpierw pojawiły się kompletnie zmyślone informacje, iż w mieście Springfield w stanie Ohio nielegalni imigranci haitańscy kradną sąsiadom psy i koty, a potem jedzą je na obiad. I mimo że okazało się, iż chodzi o legalnych imigrantów, a domowa zwierzyna nadal miewa się dobrze i nie leży na talerzach, wszyscy w mediach przez pewien czas zawzięcie dyskutowali o tych głupotach.
Bóbr a sprawa polska

Autor: Adobe Stock

Tymczasem, jak powszechnie wiadomo, „Polak potrafi”, w związku z czym władze RP postanowiły dorównać Ameryce. W czasie posiedzenia sztabu kryzysowego, powołanego z powodu katastrofalnych powodzi na południu Polski, premier Donald Tusk obwinił bobry o to, iż podżerają wały przeciwpowodziowe, co prowadzi do zalewania dodatkowych terenów. W obronie bobrów stanęli murem naukowcy, którzy oznajmili, iż bobry to niezwykle pożyteczne dla środowiska naturalnego istoty, a wszystkiemu winni są ludzie, w tym również politycy, którzy nie ochraniają skutecznie rzeczonych wałów, np. metalowymi siatkami. W sumie zatem w sprawie wałów na wała wyszła władza, a nie bobry.

Oskarżenia przeciw bobrom są tym bardziej kontrowersyjne, że przed laty w Europie były to zwierzęta zagrożone wyginięciem i dopiero w ostatnich dekadach zaczęto je ponownie wprowadzać do ich naturalnych środowisk. W Wielkiej Brytanii bobry żyją ponownie na dziko po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, co – zgodnie z logiką premiera Tuska – oznaczać będzie zapewne, że kanał La Manche wkrótce poszerzy się na tyle, iż jego brytyjski brzeg będzie przebiegał przez Liverpool.

W Polsce jest podobnie, choć nie ma tam Liverpoolu. Na początku było kilka par bobrów i wielka radość, że Castor fiber, czyli bóbr europejski, zasiedla przyrodniczą enklawę na obrzeżach Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Dawniej tym obszarem zarządzały Lasy Państwowe, ale nikomu nie przychodziło do głowy, żeby spróbować – po dekadach nieobecności – sprowadzić bobry w góry. Teraz gryzonie zasiedliły niewielki obszar przy granicy z Ukrainą. Na potokach powstały żeremia bobrowe, a okoliczne miejsca, do tej pory zwykle suche, zamieniły się w rozlewiska. Dziś dolina górnego Sanu usiana jest takimi jeziorkami, a bobry zasiedlają także przygraniczne obszary Ukrainy.

Bobry bywają kłopotliwe, ale dla rolników i samorządów, a nie w sytuacjach powodziowych. Przed kilkoma laty w Chmielu w powiecie bieszczadzkim sieć tuneli wydrążona przez te zwierzęta spowodowała zapadnięcie się fragmentu szosy, a w Chwaniowie woda ze spiętrzonego potoku zalała drogę tak, że przestała być czasowo przejezdna. Drogowcy nierzadko wracają w te same lokalizacje, gdyż bobry nie lubią się przenosić i od nowa podejmują budowę w tych samych miejscach.

Biolog Andrzej Czech, komentując wypowiedź Tuska, powiedział: „Twierdzenia premiera o przypisywaniu bobrom roli w powodziach są wymyśloną na gorąco piramidalną bzdurą. Winni są raczej ludzie, bo to oni powinni konserwować wały powodziowe zgodnie z wytycznymi”. 

Tymczasem w Ameryce też pojawił się bobrzy problem, ale zupełnie innego rodzaju. W Chelmsford w stanie Massachusetts, a konkretnie w ośrodku zajmującym się ratowaniem zwierząt, zwanym Newhouse Wildlife Rescue, od prawie dwóch lat mieszka bóbr o imieniu Nibi, który jest tam wychowywany od niemowlęcia i który w mediach społecznościowych stał się prawdziwym hitem. Znaleziono go na poboczu drogi i próbowano połączyć z pobliskimi bobrami, które mogłyby być jego rodzicami, ale bezskutecznie. Później próby nawiązania więzi Nibi z innymi osieroconymi bobrami również się nie powiodły.

Problem w tym, że lokalna władza, która zawsze wie wszystko najlepiej, nalega, by Nibi został wypuszczony na wolność, bo podobno takie są przepisy. Jane Newhouse, założycielka ośrodka, ma jednak zupełnie inne zdanie: „Bardzo trudno jest rozważyć wypuszczenie bobra, skoro wydaje się, że lubi tylko ludzi i nie jest zainteresowany życiem na wolności ani nawiązywaniem więzi z żadnym przedstawicielem swojego gatunku”. Wokół nakazu bobrzej eksmisji powstała prawdziwa afera. Zebrano ponad 25 tysięcy podpisów agitujących na rzecz pozostawienia Nibi tam, gdzie jest. Głos w tej sprawie zabrała nawet gubernator Maura Healey, która zapewniła, że gryzoń będzie „odpowiednio chroniony”. Jednocześnie sędzia okręgowy stwierdził, że na razie Nibi będzie mógł pozostać w swoim domu w Chelmsford.

Ja się temu zwierzęciu wcale nie dziwię. Nibi ma duży wybieg z basenem, a także może wędrować po swojej zagrodzie i „przestrzeni rehabilitacyjnej”. Bóbr jest rozpieszczany i ma dużo miejsca do biegania oraz jedzenie w postaci owoców, warzyw, orzechów, jagód – ile tylko bobrza dusza zapragnie. W tym zestawie wygód nie widzę tylko koktajli alkoholowych, ale to się jeszcze da nadrobić. Dlaczego zatem zwierzę miałoby się dobrowolnie wyprowadzić z Beaver Hilton i zamieszkać w jakimś obskurnym, choć w pewnym sensie „naturalnym” motelu? A poza tym bobry to weganie – w lecie jedzą rośliny zielne, a późną jesienią, zimą i wczesną wiosną korę z drzew liściastych, zwłaszcza wierzb i osik. W menu bobrów jest ponad dwieście gatunków roślin zielnych i sto drzewiastych, natomiast nie ma drogiego i niedobrego dla środowiska naturalnego mięcha.

Tak czy inaczej, myślę, że politycy powinni dać sobie spokój z używaniem fauny do celów propagandowych. Niemal zawsze jest tak, iż to zwierzaki okazują się inteligentniejsze.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama