Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 11 października 2024 14:27
Reklama KD Market

Kataklizm we śnie

To, co przydarzyło się dziennikarzowi redakcji „Boston Globe”, wydaje się być ewidentnym dowodem potwierdzającym, że człowiek może zobaczyć we śnie rzeczy dziejące się realnie. W wypadku Edwarda Samsona wszystko jest tak doskonale udokumentowane, iż trudno cokolwiek podważyć w tej niesamowitej historii...
Kataklizm we śnie
Wulkan Krakatau

Autor: Adobe Stock

Dantejskie sceny

29 sierpnia 1883 roku Edward Samson kończył nocny dyżur w redakcji „Boston Globe”. Nie miał żadnych ciekawych informacji, które nadawałyby się do druku w porannym wydaniu gazety. W ogóle kiepsko mu ostatnio szło, musiał nawet zastawić zegarek w lombardzie. Bał się, że jeśli nie trafi na jakiś atrakcyjny materiał, straci i tę marną posadę redaktora dyżurnego.

Przed chwilą z komisariatu wrócił praktykant. Tam też nie zdarzyło się nic ciekawego. Żadnego morderstwa. Żadnego skandalu towarzyskiego. Samson, zmęczony i głodny, przygotowywał się do wyjścia z redakcji. Zaplanował, że dla oszczędności zje w pobliskim barze późną kolację. Ale poczuł się tak zmęczony, że położył ręce na biurku, na nich oparł głowę i momentalnie usnął.

Obudził się zlany potem, spanikowany i przerażony. We śnie ujrzał dantejskie sceny. Zobaczył wybuch potężnego wulkanu na wyspie oceanicznej. Mało tego, wiedział, że ta wyspa znajduje się na Oceanie Indyjskim pomiędzy Jawą i Sumatrą. Więcej, wiedział, że ta wyspa nazywa się Krakatau, choć nigdy wcześniej nie słyszał tej nazwy.

Widział jakby koniec świata. Wyspa i jej mieszkańcy były niszczone przez rozgrzaną do czerwoności lawę i spadające z nieba głazy. Ludzie nie mieli dokąd uciec. Drogami płynęła lawa, mosty się waliły, w portach statki i łodzie kruszyły się pod spadającymi głazami. Woda w oceanie wrzała.

To był koszmarny sen. Lecz tak realny, że Samson zaczął się zastanawiać, jakim sposobem on przeżył, skoro wszyscy na wyspie zginęli. Miał nieodparte wrażenie, iż naprawdę był pośrodku tego kataklizmu.

Bezwiednie wziął pióro do ręki i zaczął opisywać to, co widział we śnie. Z wnętrza wyspy wydobył się słup ognia, który ginął gdzieś nieprawdopodobnie wysoko, ponad chmurami. Wyspa rozpadła się na dwie części. Tysiące ludzi uciekało na wybrzeże, aby się uchronić przez strumieniami rozżarzonej lawy. Ale ocean też był gorący, a wysokie fale wciągały ludzi w głębiny. Dziesiątki statków, kutrów rybackich paliły się i były zatapiane przez wiry.

Tsunami w Kalifornii

Kiedy opisał swój sen, położył kartki na skraju biurka. Był półprzytomny. Ledwie zwrócił uwagę na kolegę, który rozpoczynał poranny dyżur w „Boston Globe”. Rozdygotany wyszedł z redakcji. Kolega uznał, że Samson musiał za dużo wypić. Z ciekawości zerknął na kartki pozostawione na biurku i stwierdził, że to doskonały materiał dziennikarski. Natychmiast pobiegł z nim do zecerów, którzy przygotowywali gazetę do druku.

To wydanie „Boston Globe” pobiło rekord poczytności. Egzemplarze gazety rozeszły się w ciągu kilku godzin. Dodruki także. Opis tragedii na wyspie Krakatau był tak sugestywny, że zaczytywali się tym wszyscy. Właściciel gazety był zachwycony. Zastanawiał się, jak nagrodzić autora, który dotąd niczym specjalnie się nie wyróżniał. Następnego dnia artykuł Samsona przedrukowało wiele innych amerykańskich gazet. Wieść o wybuchu potężnego wulkanu na wyspie na Oceanie Indyjskim zataczała coraz szersze kręgi.

Samson, obudziwszy się po południu, poszedł do kiosku po tanie cygaro i zobaczył „Boston Globe” z wielkim tytułem na pierwszej stronie: „Obudził się wulkan w Krakatau. Tysiące zabitych”. Pod tekstem widniało jego nazwisko jako autora tej sensacji. Omal nie zemdlał – przecież to tylko sen! Dlaczego to wydrukowano? Natychmiast pobiegł do redakcji i wszystko powiedział szefowi. Ten zdał sobie sprawę, że dla gazety to oznacza bankructwo. Oszukani czytelnicy przestaną kupować Boston Globe. Do tego liczne procesy wytoczone redakcji z powodu przedruków artykułu, który był przecież zmyślony. Samson natychmiast został wyrzucony na bruk.

Następnego dnia, już po zwolnieniu Samsona z pracy, do redakcji zaczęły dopływać alarmujące informacje z Kalifornii. Zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych zostało zaatakowane wielometrowej wysokości falami tsunami. Potem doszły wieści z innych kontynentów. Coś dziwnego działo się na oceanach. Jakiś kataklizm, niezwykła katastrofa. Gazety, nauczone smutnym doświadczenie z przedrukiem artykułu Samsona, ograniczały się tylko do zdawkowych notek o tych niejasnych wydarzeniach. Redakcje czekały, aż nadejdą wiadomości, na których można polegać.

Kilka dni później już cały świat usłyszał o erupcji wulkanu Krakatau. Największym wybuchu odnotowanym we współczesnych dziejach. Wszystko, co opisał Edward Samson – a wcześniej ujrzał w koszmarnym śnie – zdarzyło się rzeczywiście po drugiej stronie kuli ziemskiej. Jego opis został potwierdzony w najdrobniejszych szczegółach.

Był rok 1883. Nie było radia, telewizji. Telegraf dopiero raczkował. Samson nie miał najmniejszej możliwości otrzymania tych informacji skądkolwiek. Jakim więc cudem potrafił zdać dokładną relację z przebiegu katastrofy na drugiej półkuli w tym samym czasie, gdy tragedia się rozgrywała? Do dzisiaj nie znaleziono wytłumaczenia.

Szacuje się, że podczas wybuchu wulkanu Krakatau mogło zginąć 120 tysięcy ludzi. Energia eksplozji wulkanu była ponad 13 tysięcy razy większa niż siła wybuchu bomby atomowej w Hiroszimie. Gdyby tamten rejon zamieszkiwało więcej ludzi, liczba ofiar byłaby znacznie wyższa. Fale tsunami po wybuchu wulkanu sięgały 40 metrów wysokości i pustoszyły pobliskie wyspy.

Po wybuchu Krakatau powstały trzy wyspy. Erupcja zniszczyła na nich wszystkie organizmy żywe. Tak wysterylizowany obszar stał się obiektem zainteresowania uczonych, którzy wykorzystali rzadką możliwość obserwowania procesu wkraczania życia na jałową ziemię.

Jeszcze dziewięć miesięcy po wybuchu Krakatau na wyspach nie było żadnego śladu życia. Sześć lat później zobaczono tam małego pająka. Później rośliny, których nasiona przyniósł wiatr i ocean. Później waran, pyton... A już kilkadziesiąt lat po erupcji wulkanu wyspy pokryła bujna roślinność i zasiedliły ją małe zwierzęta. Napawa optymizmem to, że przyroda zawsze sobie radzi.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama