"Powinienem dostać 100 proc. ich głosów. Nikt nie był lepszy dla Żydów, prawdopodobnie ani jedna osoba - kropka - dla Żydów i Izraela" - oznajmił Trump w wywiadzie radiowym z konserwatywnym publicystą Hugh Hewittem. Wymienił m.in. zakończenie umowy atomowej z Iranem i przeniesienie ambasady USA z Tel Awiwu do Jerozolimy jako przykłady tego, że "nikt nie zrobił dla Izraela więcej jako prezydent - a może nawet nie tylko prezydent".
W swojej kampanii wyborczej Trump wiele razy powtarzał, że Żydzi, którzy na niego nie zagłosują "powinni zbadać sobie głowę". Podczas wrześniowego wydarzenia poświęconego antysemityzmowi sugerował natomiast, że jeśli większość żydowskich wyborców na niego nie zagłosuje, lecz zrobi to np. 40 proc., to poniosą "dużą" część winy za jego porażkę.
W oświadczeniu, wydanym w poniedziałek przez sztab Trumpa z okazji rocznicy zamachów, rzeczniczka sztabu Karoline Leavitt oznajmiła, że gdyby kandydat Republikanów wciąż był u władzy, do najazdu Hamasu nigdy by nie doszło. Zapowiedziała też, że wojna zakończy się, jeśli Trump wygra wybory.
"Zarówno dla Amerykanów, jak i Izraelczyków, konieczne jest ponowne wybranie prezydenta Trumpa, aby mógł on zakończyć rozlew krwi spowodowany przez rozzuchwalony irański reżim terrorystyczny" - powiedziała Leavitt.
Trump upamiętni w poniedziałek rocznicę, odwiedzając w Nowym Jorku miejsce pochówku słynnego chasydzkiego rabina Menachema Schneersona, a także wygłosi przemówienie w swoim klubie golfowym nieopodal Miami.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)