Amerykańskie społeczeństwo powinno wiedzieć, że treści, które czyta w internecie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, mogą być częścią zagranicznej propagandy, nawet jeśli wydaje się, że pochodzą od innych Amerykanów i ze Stanów Zjednoczonych – takie ostrzeżenie wystosowały w ostatnich dniach rodzime służby wywiadowcze. Wygląda na to, że w czasie kampanii wyborczej będziemy poddawani różnym manipulacjom. Za częścią z nich mogą stać Rosjanie, Chińczycy albo Irańczycy.
Na wyniki wyborów i decyzje polityków w USA próbowano wpływać praktycznie od zawsze, co tłumaczy m.in. obowiązujące w Ameryce dość restrykcyjne zapisy dotyczące uprawiania lobbingu. Jednak upowszechnienie internetu i popularność serwisów społecznościowych stanowczo utrudniły walkę z zagraniczną dezinformacją. Co nie znaczy, że służby nie odnoszą tu sukcesów. W ubiegłym miesiącu Departament Sprawiedliwości poinformował o zlikwidowaniu farmy botów mediów społecznościowych szerzących rosyjską dezinformację w amerykańskim internecie i to przy wsparciu sztucznej inteligencji. Wśród fałszywych postów znalazło się wideo opublikowane przez rzekomego mieszkańca Minneapolis na którym widać, jak prezydent Rosji Władimir Putin mówi, iż obszary Ukrainy, Polski i Litwy są „prezentem” dla tych krajów od sowieckich „wyzwolicieli”. Oprogramowanie było wykorzystywane do rozpowszechniania dezinformacji także w takich krajach, jak Polska, Niemcy, Holandia, Hiszpania, Ukraina i Izrael.
Służby twierdzą, że to część ciągłych wysiłków mających na celu sianie niezgody za pośrednictwem fikcyjnych profili w mediach społecznościowych, które rzekomo należą do autentycznych Amerykanów, ale w rzeczywistości mają na celu realizację celów rosyjskiego rządu.
Associated Press, największa na świecie agencja prasowa, pisze o „burzliwych tygodniach w amerykańskiej polityce, które zmusiły Rosję, Iran i Chiny do zrewidowania niektórych linii narracyjnych propagandy”. To, co się nie zmieniło, to ich determinacja, aby „wypełniać internet fałszywymi i podżegającymi twierdzeniami na temat amerykańskiej demokracji, oraz podważać wiarę w wybory” – twierdzą przedstawiciele wywiadu. Jesteśmy po prostu bez przerwy bombardowani dezinformacją i to często trudną do odróżnienia od rzetelnych newsów.
Manipulacje nie muszą polegać na łopatologicznym lansowaniu tez i poglądów. Często mają zniuansowany charakter. Rosja i inne kraje od razu zaczęły wykorzystywać wydarzenia w USA, w tym próbę zabójstwa byłego prezydenta Donalda Trumpa, a także decyzję prezydenta Joe Bidena o wycofaniu się z wyścigu na rzecz wiceprezydent Kamali Harris. Na przykład po ataku na Trumpa rosyjskie służby dezinformacyjne szybko zaczęły wzmacniać tezę, że do zamachu doprowadziła retoryka Demokratów, a nawet (niczym nieuzasadnione) teorie spiskowe sugerujące, że zamach zorganizował prezydent Joe Biden lub ukraiński rząd. „Te prorosyjskie głosy starały się powiązać próbę zamachu z trwającą wojną Rosji przeciwko Ukrainie” – podsumowało Laboratorium Cyfrowych Badań Kryminalistycznych Rady Atlantyckiej, które monitoruje rosyjską dezinformację.
Według amerykańskiego wywiadu rosyjska propaganda w przeszłości wspierała Donalda Trumpa. W ostatnim raporcie nie zmieniono tej oceny. Trudno się dziwić, bo przecież głównym celem rosyjskich działań dezinformacyjnych pozostaje ograniczanie poparcia dla Ukrainy, a Trump w przeszłości chwalił prezydenta Władimira Putina i jest postrzegany jako osoba mniej wspierająca NATO.
Według amerykańskich służb, chociaż Chiny przeprowadziły zakrojoną na szeroką skalę kampanię dezinformacyjną przed niedawnymi wyborami na Tajwanie, to w przypadku Stanów Zjednoczonych wykazują znacznie większą ostrożność. Pekin może wykorzystać dezinformację do poparcia lub osłabienia konkretnych kandydatów w wyścigu do Kongresu, którzy wyrażają zdecydowane opinie na temat Chin. Wywiad nie oczekuje jednak, że Chiny będą próbowały wpłynąć na wyścig do Białego Domu.
Natomiast Iran przyjął jednak bardziej agresywną postawę. Teheran potajemnie wspierał amerykańskie protesty w związku z wojną Izraela z Hamasem w Strefie Gazy. Grupy powiązane z Iranem udawały aktywistów internetowych, zachęcały do protestów i zapewniały wsparcie finansowe niektórym grupom protestujących.
Z kolei grupy powiązane z reżimem Putina coraz częściej zatrudniają firmy marketingowe zlokalizowane w Rosji, zlecając im część prac związanych z tworzeniem propagandy cyfrowej, jednocześnie zacierając ślady prowadzące na Kreml.
Dezinformacja w rosyjskim wydaniu może koncentrować się na kandydatach do Białego Domu, podważaniu zaufania do procesu wyborczego albo na kwestiach, które są już przedmiotem publicznej debaty w USA, takich jak imigracja, przestępczość czy wojny na Ukrainie lub w Gazie. Ostatecznym celem jest nakłonienie Amerykanów do szerzenia rosyjskiej dezinformacji bez kwestionowania jej pochodzenia. Mechanizm jest prosty: ludzie znacznie chętniej ufają informacjom, które ich zdaniem pochodzą z krajowych źródeł i ponownie je powielają. Nabierają się nie tylko zwykli użytkownicy: według służb, w wielu przypadkach amerykańskie firmy technologiczne i media gorliwie wzmacniały przesłanie Kremla.
Warto więc w czasie kampanii ostrożnie podchodzić do tego, co czytamy w social mediach i na stronach internetowych. W przypadku treści budzących wątpliwości, lub wyraźnie obliczonych na polaryzację i sianie zamętu, warto zadać sobie pytanie o rzeczywiste źródło informacji i kto na tym korzysta.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.