Dzień 1 sierpnia jest dla mnie jednym z tych, w którym zatrzymuję się na małą chwilę z Warszawą i z tymi wszystkimi, którzy mają podobnie. To znaczy z tymi, którzy pamiętają i chcą pamiętać o tym, co dokładnie 80 lat temu się tam wydarzyło – o godzinie „W”, wraz z jej sygnałem do rozpoczęcia powstania. Nie jest tak bynajmniej dlatego, że pozostały mi w pamięci lekcje historii mówiące o Powstaniu Warszawskim oraz czytane wiersze Baczyńskiego, a także wspominane na polskich portalach każdego roku wydarzenia rocznicowe. Jest tak dlatego, że wciąż uważam tamte dni jako coś wyjątkowego i szczególnego. Mam przed sobą twarze młodych ludzi zdeterminowanych do tego, że stolica, a za nią cała Ojczyzna muszą powstać i żyć. To byli, są i będą moi bohaterowie, od których trzeba się wciąż, a może jeszcze bardziej w dzisiejszych czasach uczyć tej determinacji, odwagi i męstwa, a także miłości do Ojczyzny, której nie można oddać, nawet za cenę krwi.
Raz po raz próbuje się wmówić, że to powstanie było niepotrzebne, że z góry było wiadomo, że będzie przegrane. Okazuje się jednak, że nie. Nic nie było w stanie zatrzymać młodzieńczej gotowości do działania wraz z chęcią życia. Może nawet jest tak, że prawdziwe owoce tamtych trudnych dni w Warszawie wydają swoje owoce w ich historii, będąc lekcją dla pokoleń? Kiedy w maju byłem na rekolekcjach w podwarszawskich Laskach, gdzie w Zakładzie dla Ociemniałych zorganizowany był szpital powstańczy, a którego kapelanem był ks. Stefan Wyszyński, chodząc po lesie Puszczy Kampinoskiej miałem wrażenie, że czuję i słyszę, jak ta ziemia wciąż mówi mi o swojej historii, zwłaszcza o tamtych 63 dniach. Matka Elżbieta Czacka uważała „że wszyscy powinni mieć swój udział w obronie Ojczyzny”. Po latach Prymas Wyszyński wspominał: „Pamiętam wieczór, gdy jako kapelan rejonowy AK poświęcałem szpitalik powstańczy. Patrzyłem na Matkę i myślałem sobie, skąd w tej kobiecie taka odwaga, żeby wystawić Dzieło na wszelkie niebezpieczeństwa związane z czynnym zaangażowaniem w powstanie? Nie był to bowiem tylko szpital, był tutaj i ośrodek aprowizacyjny i łączniczki, i szpital cywilny, i wiele innych rzeczy. Matka uważała, że trzeba wykazać postawę mężną, bo tego wymaga w tej chwili cały świat. Taką mi dała odpowiedź, gdy projektowałem, abyśmy zajęli się tylko rannymi z frontu”. W rzeczywistości szpitalik ten pomagał wszystkim. Cały czas w obliczu grożącego niebezpieczeństwa.
Takich miejsc było więcej. W tej historii widać mocne zaangażowanie zakonów, zwłaszcza żeńskich, które nie tylko udostępniały swoje klasztory, ale czynnie włączały się w pomoc. Dobrze, że po latach przywołuje się i przedstawia biogramy niektórych, w tym także sióstr zakonnych i księży, tak jak w naprawdę dobrych publikacjach Agaty Puścikowskiej. Odchodzący powstańcy apelują, żeby nie zatrzeć pamięci o tej historii. Bardzo słusznie. Ta historia wciąż się dzieje i trzeba zawsze mieć siłę i odwagę do tego, aby powstawać, za każdą cenę.
Myśląc o Powstaniu Warszawskim, mocno dotykam samego słowa „powstanie”, gdyż odnosi się ono do wszystkich dziedzin ludzkiego życia, także do osobistych historii przegrywania, upadania, kapitulowania. Jeśli się człowiek podda, to skaże się na totalny koniec. Jeśli ma odwagę i siłę do tego, aby będąc nawet poranionym z wieloma bliznami – powstać, to ma szansę, by wygrać. Czy tamci Powstańcy przegrali? Nie! Oni wygrali i wciąż pokazują, że można.
Świat potrzebuje takich lekcji i odczytywania ich we współczesnym kontekście. Każdy człowiek potrzebuje takich lekcji. Życie to nie jest bajka, wieczna zabawa, która w swojej próżności, czyli pustce, dochodzi do takich momentów, jak choćby powszechnie krytykowana w świecie ceremonia rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Bez względu na to, czyje uczucia religijne i kulturalne zostały zranione, była to nie tylko manifestacja kiczu, ale pustki i zagubienia Europy i wielu miejsc na świecie. Dla mnie był to wielki niesmak i wywołało oburzenie. A propos. Igrzyska Olimpijskie, których celem jest łączyć, a także walczyć o wygrane w dziedzinach sportu, już od pierwszych chwil podzieliły i zaprosiły wiele osób do bojkotu. A przecież ci zawodnicy naprawdę dużo i ciężko pracowali na to, aby móc wystąpić w czasie Igrzysk i wygrywać. Czemu mają być pozostawieni samym sobie? Głupota ludzka i pustka są niestety silne i sprzedajne, a nawet w niektórych środowiskach bardzo trendy. I z tego też należałoby powstać, nawet jeśli będą tacy, którzy skażą to moralne, kulturalne i religijne powstawanie na z góry przegraną.
To tylko taki wtręt do tematu powstawania. Uważam jednak, że trzeba widzieć te istniejące silne kontrasty we współczesnym świecie. I nie wolno deptać przeszłości z jej historią. Dzisiaj coraz wyraźniejsze są pytania typu „Quo vadis świecie?”, „Dokąd idziesz, świecie?”. To nie są pytania bez odpowiedzi, domagają się jednak głębokich refleksji oraz determinacji, aby zatrzymać machinę zła, która wciąż przez ten świat się przewija niszcząc to, co piękne i święte.
Obyśmy dojrzeli do naszych godzin „W” i zarządzili powstanie: w sobie, wokół siebie, w społeczeństwie. Powstanie ku dobremu, ku wolności, za wszelką cenę. A tym, którzy 80 lat temu dali nam Polakom przykład, niech będzie cześć i chwała oraz niezatarta pamięć!
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.