Prawdziwa sztuka rzekomo nie zna granic, chociaż w Waszyngtonie okazało się niedawno, iż posiada pewne granice termiczne. W lutym w północno-zachodniej części stolicy zainstalowano ponadmetrową, woskową replikę pomnika Abrahama Lincolna, który znajduje się w centrum miasta, między Constitution Ave. i Independence Ave. Wersja z wosku została stworzona przez artystę Sandy Williamsa IV, który powiedział dziennikarzom „New York Magazine”, że to publiczne dzieło sztuki miało się prędzej czy później stopić, choć ustawiono je w cieniu drzew, by mogło przetrwać lato. Nie przetrwało.
Gdy w czasie jednego z weekendów temperatura przekroczyła 100 stopni F, głowa Lincolna zaczęła robić się lepka, w związku z czym została usunięta, by można ją było przechować w bezpiecznym miejscu, najlepiej w lodówce. Jednak jeszcze zanim głowa pana prezydenta zaczęła się termicznie rozkładać, wydawała się opadać do tyłu, sprawiając wrażenie, jakby Lincoln był wyczerpany lub uciął sobie drzemkę na fotelu po obejrzeniu w telewizji ostatniej debaty prezydenckiej. Niektórzy twierdzili, iż wyglądał jak typowy domowy pijak, który wypił o jedną szklankę whisky za dużo i osunął się w ostępy etylowego letargu.
Dziennikarz Kirk A. Bado zrobił zdjęcie Lincolna w tej niepochlebnej dla niego pozycji i opublikował je w serwisie X, co spowodowało, że niezawodni jak zwykle internauci zaczęli opowiadać dowcipy, w tym również dość sprośne. Jednak z większości tych komentarzy wynikało przeświadczenie, że nadtopiony, a potem pozbawiony głowy Abe stał się nieopatrznie symbolem obecnego stanu amerykańskiej polityki oraz ogólnej kondycji państwa. Dominująca sugestia jest taka, iż Lincoln się topi, ponieważ topi się również Unia, nie z powodu wysokich temperatur, lecz pod naporem totalnej głupawki.
Gwoli ścisłości trzeba dodać, że nie jest to pierwsza woskowa replika pomnika Lincolna. We wrześniu ubiegłego roku, dokładnie w tym samym miejscu, stanął podobny monument. Posiadał sto knotów, które miały zostać zapalone po uroczystym odsłonięciu dzieła sztuki. Jednak i ten projekt nie wypalił, a raczej wypalił, ale zdecydowanie przedwcześnie. Zanim do odsłonięcia doszło, lokalni mieszkańcy samowolnie i z pewnością wbrew konstytucji zapalili prezydenckie świece, co spowodowało, iż ten pierwszy woskowy Lincoln też się stopił. „Ludzie znaleźli rzeźbę” – powiedział nieutulony w żalu Williams. „Po prostu zauważyli, że ma knoty, potem zapalili je i pozostawili, żeby się to wszystko topiło przez kilka dni. Kiedy więc wróciliśmy na odsłonięcie, zostało już tylko pół pomnika bez głowy”. No i jak tu w takich warunkach uprawiać sztukę?
Muszę dodać, że pan Williams, którego zdolności artystycznych nie mogę negować, gdyż nie mam odpowiednich kwalifikacji, zdaje się być przedstawicielem nurtu, który wcześniej nazywał się „sztuką konceptualną”. Czasami owocuje to przedsięwzięciami oscylującymi na pograniczu geniuszu z bezsensem. W witrynie internetowej Williamsa można przeczytać, że jest to twórca, którego prace „dotyczą trwałości pamięci, ciała i oporu, dając widzom poczucie sprawstwa, by wygenerować zarówno publiczne, jak i prywatne możliwości wspólnego zaangażowania”. Nie mam zielonego pojęcia, co to znaczy, ale niech mu będzie. Jedno jest pewne – niektóre jego dzieła cierpią z powodu podatności na ekstremalne warunki termiczne.
Jednak jego pomysł ustawiania w miejscach publicznych woskowych replik prezydenckich może się okazać niezwykle pożyteczny. Jak wiadomo, w USA trwa zażarta i w większości infantylna dyskusja o tym, który z obecnych, leciwych kandydatów prezydenckich „nadal wie, o co biega”, czyli który posiada jeszcze odpowiednie zdolności mentalne do pełnienia najważniejszego urzędu w państwie. W związku z tym uważam, że Williams powinien zrobić dwa woskowe odlewy – Donalda Trumpa i Joe Bidena – a następnie ustawić je w jakimś eksponowanym miejscu, na przykład tuż przed gmachem Kongresu w Waszyngtonie.
Od tego momentu zainteresowana gawiedź elektoralna mogłaby śledzić, który ze świecowych (nie mylić ze świetlanymi) kandydatów stopi się szybciej. Jeśli któryś z nich jako pierwszy straci głowę, automatycznie przegrywa wybory. Wtedy nie trzeba ich będzie nawet organizować, co zaoszczędzi narodowi miliony dolarów i całą kupę stresu. Jeśli jednak obaj kandydaci zaczną się topić stopniowo i ostatecznie staną się zlepkami zdeformowanej parafiny, będzie to oczywisty sygnał, iż potrzebny jest jakiś zupełnie nowy kandydat. Inną możliwością byłoby umieszczenie w obu figurach lontów do sprytnie ukrytych lasek dynamitu, tak by publika mogła sama zdecydować, która z replik kandydatów zasługuje na wysadzenie w powietrze. Niestety detonacja zapewne pociągnęłaby wtedy za sobą pewną liczbę ofiar, które Pentagon poetycznie nazywa unintended casualties.
Oczywiście jestem absolutnie przekonany o tym, iż do takiego woskowego prezydenckiego testu nigdy nie dojdzie, nad czym ubolewam. Poziom amerykańskiego dyskursu publicznego, szczególnie w sferze polityki, znajduje się bowiem już od dłuższego czasu w rynsztoku, a zatem ustawianie woskowych figur prezydenckich jest jak najbardziej na miejscu, podobnie jak zapasy w błocie, konkursy miss piękności, zmagania w stylu wolnoamerykańskim, etc.
Jeśli chodzi o prezydenta Lincolna, myślę, że jego rola woskowego herosa dobiegła końca, ponieważ albo sam się topi, albo zmuszają go do tego zwykli obywatele, nieświadomi faktu, iż skazują na zagładę kopię niezwykle ważnego w historii amerykańskiego przywódcy. Poza tym nie rozumiem, dlaczego trzeba robić woskowe repliki akurat tego prezydenta. Osobiście preferuję, by publicznie topili się inni.
Andrzej Heyduk