Komentarz amerykański
Wieczorem we wtorek, 23 kwietnia Senat przegłosował zatwierdzone wcześniej przez Izbę Reprezentantów pakiety pomocy zagranicznej. Następnego dnia podpis pod ustawą złożył prezydent Biden. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie decyzja republikańskiego przewodniczącego Izby Reprezentantów Mike’a Johnsona, dotycząca sposobu przedstawienia pakietów pomocowych dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu oraz zwołanie nadzwyczajnego, sobotniego posiedzenia Izby.
Groźby skrajnej prawicy
Gdy jeszcze w lutym politycy obu partii w Senacie doszli do porozumienia w sprawie pomocy zagranicznej, wydawało się, że tamta ustawa będzie miała poparcie większości także i w Izbie Reprezentantów. Republikanie wówczas nie zgadzali się na żadną formę pomocy dla Ukrainy, jeśli nie stanie się ona częścią bardziej całościowego pakietu, w którym zaadresowane zostaną problemy na południowej granicy USA. Pomimo oporu części Demokratów, ustawa negocjowana przez republikańskiego, konserwatywnego senatora Jamesa Lankforda z Oklahomy uzyskała większość w izbie wyższej Kongresu. W Izbie Reprezentantów trafiła do tak zwanej „zamrażarki”, ponieważ możliwości głosowania nad pakietem w sprawie Ukrainy nie przyjmowali do wiadomości ultraprawicowi Republikanie powiązani z ruchem MAGA („Make America Great Again”).
Grozili, że jeśli przewodniczący Izby ulegnie i podda ustawę pod głosowanie, oni złożą wniosek o jego odwołanie. Jednak Mike Johnson na początku marca przetrwał pierwszą próbę. To wtedy zgodził się na głosowanie w sprawie ustawy budżetowej i chociaż naraził się tym Marjorie Taylor Greene, kongresmence z Georgii – jednej z największych stronniczek Donalda Trumpa na Kapitolu – to pomysły o jego zdymisjonowaniu rozpierzchły się w chwili, gdy politycy udali się na świąteczną przerwę. Po niej, Johnson powrócił umocniony w swojej pozycji, mówiąc o konieczności przegłosowania pomocy dla Ukrainy i Izraela.
Na początku kwietnia Donald Trump przyjął w Mar-a-Lago spikera Johnsona i kwestia pomocy dla Ukrainy miała być jedną z najważniejszych spraw poruszonych w rozmowie obu polityków. Oficjalnie obaj twierdzili, że rozmawiali o konieczności zapewnienia przejrzystości i uczciwości zbliżającego się procesu wyborczego, ale stojący na czele Izby Reprezentantów polityk z Luizjany od tego momentu zmienił ton w sprawach legislacyjnych. Poczuł się pewnie, jak prawdziwy lider, który ma ciche błogosławieństwo najważniejszego człowieka Partii Republikańskiej. Interesujące jest także to, że Trump od tego momentu przestał umieszczać w mediach społecznościowych komentarze krytykujące pomoc międzynarodową dla Ukrainy. Zaznaczył jedynie, że USA nie powinny niczego przekazywać za darmo, a owa pomoc powinna być zapewniona w formie pożyczki.
Johnson wychodzi z inicjatywą
Wkrótce po tym Mike Johnson ogłosił, że Izba nie będzie głosować nad senacką ustawą o pomocy i zgłosi własne propozycje. Zgodnie z projektem, który po wewnątrzpartyjnych negocjacjach ujrzał światło dzienne, sprawa pomocy miała zostać rozdzielona na cztery osobne ustawy, każda z nich głosowana osobno. Nie zmieniła się kwota – ponad 95 miliardów dolarów na pomoc dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu. Najwięcej, bo prawie dwie trzecie tej sumy to wsparcie dla Kijowa. Kongresmeni dołożyli ustawę o potencjalnym zakazie aplikacji TikTok, jeśli chiński właściciel nie zgodzi się na odsprzedanie jej podmiotowi niezwiązanemu z Państwem Środka, a także o przejęciu rosyjskich aktywów. Część pomocy dla Ukrainy miała trafić w ramach ustawy Lend-Lease, o wsparciu dla sojuszników, część miała trafić w formie pożyczki, która… może zostać darowana. W porównaniu z senacką ustawą zniknęły zapisy o ochronie granicy południowej, o które zabiegali – sami Republikanie.
Skąd zmiana?
Jeszcze przed głosowaniem w Izbie Reprezentantów spiker Johnson miał rozmawiać z liderem Demokratów Hakeemem Jeffriesem. Ponoć polityk mniejszości miał zapewnić Johnsona, że w przypadku, gdyby radykałowie z prawego skrzydła jego ugrupowania chcieli go odwołać, wówczas Demokraci staną w jego obronie. To dawało kongresmenowi z Oklahomy duże poczucie bezpieczeństwa. Na nic zdawały się więc groźby Marjorie Taylor Greene i Thomasa Massie, którzy zapowiadali, że będą wnioskować o wyrzucenie Johnsona ze stanowiska. Spiker był bezpieczny. O powadze sytuacji Jeffries pisał do swych partyjnych kolegów, posługując się wobec Mike’a Johnsona analogią z lat 30. ubiegłego wieku. „To dla niego moment wyboru, czy chce być Chamberlainem, czy Churchillem” – napisał Jeffries. Neville Chamberlain jako premier Wielkiej Brytanii w 1938 roku przystał na warunki Hitlera, zgadzając się na przejęcie przez nazistowskie Niemcy części czechosłowackich Sudetów. Winston Churchill jako jego następca zapewniał o konieczności obrony przed Hitlerem „do ostatniej kropli krwi”.Ale nie tylko te porównania miały wpłynąć na radykalną zmianę stanowiska przez Johnsona. Ze spikerem wielokrotnie rozmawiał sam prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, mówiąc mu bezpośrednio, w jak dramatycznej sytuacji jest jego kraj. Być może Republikanina przekonały jednak ostatecznie raporty CIA, z których wynikało jasno, że bez amerykańskiej pomocy Ukraina w ciągu kilku miesięcy nie będzie w stanie się bronić i upadnie. „Nie chciał, aby stało się to jego wizytówką” – tak tłumaczy w rozmowie z agencją AFP politolog Larry Sabato.„Mówiąc brutalnie, wolę na Ukrainę wysłać naboje, aniżeli amerykańskich chłopców” – tak decyzję o podjęciu głosowania nad pakietami pomocowymi uzasadniał Johnson, zaś siebie samego określił „spikerem czasu wojny”.Nie wiadomo, jaki będzie los Mike’a Johnsona po listopadowych wyborach. Nie wiadomo, która partia będzie rządzić Izbą Reprezentantów. Wiadomo natomiast, że relacje konserwatywnego polityka z Oklahomy z ruchem MAGA zostały poważnie nadwyrężone i to być może do punktu, z którego nie ma odwrotu. Do jesieni jednak nic wielkiego się już w Izbie Reprezentantów nie wydarzy, bo cała klasa polityczna będzie żyć nadchodzącymi wyborami. Po nich dopiero okaże się, w jakiej rzeczywistości politycznej przyjdzie nam żyć od 7 listopada.