Wszystkie badania opinii społecznej wskazują, że najważniejszymi czynnikami, które decydują o ukierunkowaniu preferencji wyborczych, są sprawy wokół ekonomii i inflacji. Sytuacja gospodarcza to nie tylko makroekonomia, bo tą interesują się głównie ekonomiści i giełdowi gracze. Zasobność portfela i ceny to natomiast coś, co Amerykanie namacalnie czują i mogą ocenić. Ale w każdym roku wyborczym pojawia się element zaskoczenia – aspekt, który w zwłaszcza mocno spolaryzowanym społeczeństwie może spowodować, że niewielka grupka niezdecydowanych może przechylić szalę zwycięstwa w jedną lub w drugą stronę. W tym roku takim czynnikiem może być aborcja.
Arizona punktem zwrotnym
Gdy w tym tygodniu Sąd Najwyższy Arizony uznał, że przyjęte tam w 1864 roku (sic!) prawo zabraniające aborcji za wyjątkiem ratowania życia matki jest prawem obowiązującym, orzeczenie zostało entuzjastycznie przyjęte przez organizacje pro-life. Ale nawet konserwatywni Republikanie zorientowali się, że to może być krok za daleko. Donald Trump, który jeszcze kilka dni wcześniej chwalił się, że zniesienie federalnego prawa do aborcji to jego zasługa, zdecydowanie stonował retorykę. Były prezydent tłumaczył, że to dzięki nominowanym przez niego sędziom do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, ten zniósł precedens Roe v. Wade, pozostawiając kwestie aborcji w gestii stanów. A to w praktyce oznaczało, że te bardziej konserwatywne wprowadzą przepisy zakazujące aborcję. I tak rzeczywiście się działo. Ale drastycznie radykalna decyzja Sądu Najwyższego Arizony może mieć skutek odwrotny, bo już teraz część konserwatystów obawia się negatywnej reakcji kobiet. A tym razem to właśnie kobiety mogą istotnie wpłynąć na wyniki wyborów na wszystkich szczeblach. Przykładowo, kandydująca w Arizonie do Senatu USA Kari Lake już stanowczo reaguje i twierdzi, że sprzeciwia się całkowitemu zakazowi aborcji – a więc w praktyce temu, co orzeczenie Sądu Najwyższego w tym stanie gwarantuje. Arizona jest dla Republikanów kluczowym stanem, bo tam właśnie między innymi decydowały się losy wyborów prezydenckich w 2016 i 2020 roku. W tym pierwszym przypadku Trump wygrał z Hilary Clinton. Cztery lata później przegrał już z Joe Bidenem. Arizona była więc odzwierciedleniem wyniku wyborów w skali kraju. A pozycja Kari Lake w starciu z Demokratą Rubenem Gallego słabnie. Przegrywa z nim sondażowo i musi tłumaczyć się z wcześniejszych wypowiedzi, w których zdecydowanie sprzeciwiała się aborcji w każdych okolicznościach. Wynik rywalizacji Republikanki Kari Lake z demokratą Rubenem Gallego może mieć znaczenie odnośnie do tego, która partia uzyska większość w Senacie USA po listopadowych wyborach.
Floryda – Demokraci powalczą?
Gubernator Ron DeSantis ogłosił niedawno, że Floryda przestała być stanem „wahającym się”, czyli takim, o którego walczą obie partie. DeSantis oznajmił, że jego stan stał się „czerwonym”, czyli republikańskim. I ma w tym trochę racji, bo patrząc na rezultaty ostatnich wyborów, to Demokratom trudno było zaliczyć jakiekolwiek sukcesy. Oba miejsca w Senacie okupują Republikanie. Ostatnim prezydentem, który zdobył ten stan, był Barack Obama. Porażkę – i to zdecydowaną – z Trumpem w 2020 roku zaliczył Joe Biden. Tymczasem to właśnie Floryda wprowadziła podpisane przez DeSantisa stanowe prawo zakazujące aborcji po szóstym tygodniu ciąży. Ustawę zaskarżyły organizacje walczące o wolność wyboru, ale stanowy Sąd Najwyższy uznał, że ustawa jest zgodna z konstytucją i prawo wejdzie w życie od maja. Skutek był natychmiastowy – Demokraci na Florydzie na tej bazie zorganizowali zbiórki funduszy na kampanie wyborcze, a na ich konto w krótkim czasie wpłynęło ponad milion dolarów. To jak na stanowy komitet partyjny kwota budząca ogromny szacunek. A to z kolei, jak uważają politolodzy, pokazuje ogromną determinację wyborców. Demokraci odnieśli kolejny sukces – a mianowicie udało im się zebrać wystarczającą liczbę petycji, aby Sąd tego stanu zgodził się na wprowadzenie pytania referendalnego na kartę wyborczą w listopadowych wyborach. Jak pokazuje dotychczasowe doświadczenie, tego typu pytania, nawet w stanach najbardziej konserwatywnych i zdominowanych przez bliskich Trumpowi polityków, potężnie mobilizują zwolenników wolnego wyboru w sprawie aborcji. Pojawiła się więc w sztabie Joe Bidena szansa na uzyskanie dodatkowych punktów. „Znaleźliśmy się w tej sytuacji, bo to Donald Trump chwalił się zniesieniem precedensu Roe v. Wade. Zniesienie Roe v. Wade to zamach na wolny wybór” – mówi Nikki Fried, szefowa komitetu Partii Demokratycznej na Florydzie, jednocześnie przewodnicząca struktur wyborczych Biden-Harris 2024. Demokraci chcą pokazać wyraźne połączenie między retoryką Trumpa i innych republikańskich polityków, w tym DeSantisa – z wprowadzeniem praw zaostrzających aborcję.
Referenda przechylą szalę?
Na Florydzie Demokraci liczą, że to wystarczy, by zmienić strumień poparcia na tyle, by część wyborców głosowanie w referendum odniosła do innych wyborczych wyścigów. Na to samo liczą w Arizonie. Tam już rozpoczęto starania, by sprawa zakazu aborcji także trafiła na referendalną kartę. I jest bardzo prawdopodobne, że ten wysiłek się powiedzie, gdyż zwolenników organizacji „pro-choice” (za wyborem) jest na tyle wielu, że demokratyczna gubernator zdecyduje zgodnie z ich myślą. A wynik referendum jest raczej sprawą przesądzoną, co pokazały przykłady Ohio i Kentucky. Republikanie znaleźli się w defensywie. W środę wieczorem, w programie telewizji Fox News dziennikarz Sean Hannity, zaprzyjaźniony z Donaldem Trumpem, zasugerował, że sprawa zostanie wyjaśniona w ciągu najbliższych dni. A to może oznaczać tylko wycofanie się z kłopotliwych orzeczeń, bo dalsze brnięcie w temat niewygodny tylko pogarsza sytuację amerykańskich konserwatystów. Obecnie aborcja znajduje się dopiero na ósmym miejscu w rankingach najważniejszych dla Amerykanów spraw: po ekonomii, inflacji, miejscach pracy, imigracji, ochronie granic, programach społecznych i zagrożeniach dla demokracji. Jednak przy wyrównanym wyścigu wyborczym wyraźna przegrana w nawet tak odległej kwestii może mieć katastrofalne znaczenie dla końcowego wyniku konserwatystów. Zwłaszcza jeśli kwestia aborcji w rankingu preferencji wyborców przesunie się kilka pozycji wyżej.