Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 08:59
Reklama KD Market

O podtrzymywaniu domowego ogniska

O podtrzymywaniu domowego ogniska
fot. Wikipedia

Odwiedzając kilkanaście rodzin, które zaprosiły mnie tego roku „na kolędę”, miałem ponownie okazję, żeby spotkać się z codziennym życiem zwyczajnych ludzi. Te polskie kolędy w Ameryce mają to do siebie, że jest czas na spokojną rozmowę. Po modlitwie zawsze jest jakiś poczęstunek, a świadomość, że to tylko jedyna wizyta w danym dniu, nie ogranicza czasowo. Bezcennym jest czas, w którym można słuchać, pozwolić się wygadać komuś, kto tego potrzebuje, posłuchać i zobaczyć zarówno o sukcesach i efektach życia i ciężkiej pracy, ale także o bolączkach, smutkach i niepewności. Jak to w życiu, nic nowego, kiedy jedno i drugie składają się na nie. Nie pamiętam sytuacji, kiedy nie mówili by moi gospodarze o swoich dzieciach i wnukach, jeśli już oczywiście są. To jeden z tematów centralnych naszych rozmów. Często pojawiają się wtedy także łzy, te ze szczęścia i te z bólu.

Bardzo często rozmawiam z moim rodzeństwem, żyjącym w Polsce. Dzięki nowoczesnym komunikatorom możemy się widzieć. Jest to okazja, żeby na chwilę pogadać z ich dziećmi, które chętnie opowiadają o tym, co słychać w szkole, a najmłodszy lubi pokazywać swoje niezliczonej ilości zabawki. U rodziców, czyli mojego rodzeństwa, wyczuwam często zmęczenie, płynące z trudnego jakby nie było godzenia pracy zawodowej z obowiązkami rodzicielskimi, stresu związanego z chęcią zapewnienia dzieciom wszystkiego, co konieczne dla ich szczęśliwego życia i rozwoju, a także z codzienności przeżywanej w pełnym napięć świecie. To jest ich życie, które muszą sami projektować i realizować, z ogromnym często trudem. Jest jednak jeszcze coś, za co jestem mojemu rodzeństwu bardzo wdzięczny. Co tydzień jedni albo drudzy jadą na weekend do naszej mamy, która na co dzień jest w domu sama. Na ile mogą i jest to potrzebne, pomagają, posprzątają, choć najważniejsze jest jednak to, że zwyczajnie są.

Prawie każdego dnia dzwonię do mojej mamy. Jeśli się uda, to na komunikatorze video, jeśli nie, to zwyczajnie, telefonicznie. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Wiem, ile znaczy ta chwila rozmowy dla mojej mamy. Wiem też, ile znaczy dla mnie. Wyczuwam, że rozmowy te pozwalają jej zasnąć spokojnie, że mniej ma zmartwień na głowie, że to jest tak naprawdę w tej chwili dla niej najważniejsze, gdyż w codziennym funkcjonowaniu jest Bogu dzięki samowystarczalna. Zdarza się, że zapomnę zadzwonić, bo mam na przykład w danym dniu sporo obowiązków, a trzeba zawsze doliczyć różnicę czasu z Polską. Przyznam, że nie czuję się wtedy z tym najlepiej, bo wiem, że mama czekała na ten choćby tylko kilkunastosekundowy sygnał. Dlatego staram się, żeby było takich dni jak najmniej.

We Frankfurcie na lotnisko ktoś chwyta mnie za ramię i mówi radośnie: „Szczęść Boże, księdzu!”. To moja „parafianka”. Lecieliśmy z tego samego lotniska w USA, choć innymi samolotami. Ostatni etap podróży pokonujemy tym samym lotem. Pani „X” dostała kilka dni urlopu w pracy. Znalazła w miarę tani bilet. Leci do syna, przy okazji odwiedzając także swoje rodzeństwo. Mówi mi, że nie wyobraża sobie, żeby mogło być inaczej. Kilka razy w roku, każdą możliwą okazję wykorzystuje, by polecieć do Polski. Jest szczęśliwa, że może. Matka. Zatroskana zawsze o swoje dzieci. Bez liczenia kosztów i poświęcenia. Wyczuwam jej szczęście. Na lotnisku jestem świadkiem ich spotkania po kilku miesiącach. Także dorosły syn nie ukrywa szczęścia, że jest znów na chwilę przy mamie.

„Czemu tak często latasz do Polski?”. „Bo mam tam swoich”. To wystarczająca racja. Jest w tym i przyjemność, ale także obowiązek. Dopóki są rodzice, choćby jedno z nich, trzeba zachować czwarte przykazanie Dekalogu: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Zwłaszcza kiedy i dopóki żyją. A później? Po śmierci pamięć w modlitwie, ofiarowane msze, wspomnienia i nawiedzanie grobów oraz troska o nie. To jest obowiązek. Powinność, od której nie ma usprawiedliwionego zwolnienia. Czy ma być to tylko spełnienie obowiązku? Oby nie, bo to jednak nie powinna być jedynie formalność. Gdziekolwiek żyją, są rodzicami. Kiedyś zajmowali się nami, swoimi dziećmi, często z wielką uwagą i poświęceniem. Sytuacja jednak się zmienia i wtedy potrzebują nas. Kiedyś zaś to my będziemy potrzebować uwagi i pomocy innych. Takie jest życie i dobrze sobie o tym często przypominać. Wplątanie się w wir codzienności, który odbiera czas dla siebie nawzajem, jest czymś bardzo niebezpiecznym. Potrzebujemy czasu dla siebie nawzajem. To powinno być pierwsze. Łatwo jest uzależnić się od wirtualnego świata, znajomości, telefonu. Uciekać i zamykać się w szafach własnego „ja”. Coraz trudniej jest opuszczać te swoje samotne miejsca ucieczki, aby spędzać czas razem. Dlatego czasem trzeba siłą to w sobie zmieniać. Narzucić sobie obowiązek, robić wszystko, żeby go zrealizować.

Słuchałem dzisiaj jak zwykle optymistycznej i budującej wypowiedzi polskiego tenisisty, Huberta Hurkacza, który po przegranym meczu w Australian Open powiedział: „Był to bardzo zacięty mecz. Było blisko, ale czasem tak bywa. Tylko jedna osoba może wygrać. Brawa dla wygranego za dobry mecz, a ja wracam do pracy i będę starał się być coraz lepszy”. Ujmuje mnie to: „wracam do pracy”. To jest jakiś konkret! Droga do sukcesu, bez ucieczki do „szaf” rozmyślań i nic nierobienia. Tak powinno być we wszystkim, także w ciągłym budowaniu relacji z innymi, począwszy od najbliższych osób, jakimi są rodzice i dziadkowie. To jest jak podtrzymywanie domowego ogniska, aby płonęło i ogrzewało wszystkich, żeby dom był domem. Nie zapominajmy o tym i nie szczędźmy czasu i pieniędzy na to, aby móc być razem.

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama