Wybitny polski bas-baryton Tomasz Konieczny zagrał w ostatnich tygodniach tytułową rolę w „Latającym Holendrze” Wagnera w chicagowskiej Lyric Opera. O tej kreacji i promowaniu polskiej kultury za granicą rozmawiał ze Zbigniewem Banasiem dla naszej gazety.
Zbigniew Banaś: Gratuluję Panu tej roli. Osiem lat temu był Pan już w Chicago, śpiewając wówczas główną partię w „Wozzecku” Berga. Jak porównuje Pan wrażenia z obecnego przedstawienia do poprzedniej wizyty w naszym mieście?
Tomasz Konieczny: – Przede wszystkim bardzo dziękuję za zaproszenie. Praca w Lyric Opera of Chicago jest dla mnie zawsze dużą przyjemnością. To jest miejsce niezwykle profesjonalne, świetnie przygotowane do przyjęcia zarówno artystów z Ameryki, jak i zza oceanu. Obie partie, które Pan wymienił, są z pozoru kompletnie różne od siebie. Wozzeck, którego śpiewałem osiem lat temu, jest partią z kręgu nowoczesnej muzyki. Natomiast „Latający Holender” jest operą romantyczną. Jednak te partie mają pewien wspólny mianownik. Obaj bohaterowie są potwornie doświadczeni przez los. Ciąży nad nimi fatum. Wozzeck nie jest w stanie zmierzyć się z otaczającą go rzeczywistością, w końcu popełnia samobójstwo. Natomiast Holender jest postacią przeklętą. Nie może popełnić samobójstwa. Wyzwolić go może tylko kobieta, która będzie mu wierna do końca jego dni. Inscenizacja „Latającego Holendra” w Lyric jest bardzo interesująca, chociaż może nie do końca zbieżna z wizją Wagnera. Nie mamy tutaj dwóch statków, ale neutralną przestrzeń, w której pojawia się Holender i wszystkie inne postacie. Reżyser w tej produkcji nawiązuje bardzo mocno do historii Żyda-tułacza, która leżała u podstaw pomysłu Wagnera. Są obecnie dwie partie, które mają najważniejsze znaczenie w moim życiu zawodowym. Jedna to właśnie Holender, a druga to postać Wotana w całym „Pierścieniu Nibelungów”, którą śpiewam na wielu różnych scenach.
Jak to się stało, że to właśnie Wagner stał się tak ważnym kompozytorem w Pana karierze? Wymienił pan dwie bardzo znaczące role wagnerowskie. Ale przecież ta lista jest dużo dłuższa.
– Mogę śmiało powiedzieć, że to nie ja wybrałem muzykę niemiecką, a ona mnie. Ja zaczynałem jako tzw. basso cantante. Mówię tutaj o karierze wokalnej, bo mam też za sobą krótką, ale dość treściwą karierę aktorską. Repertuar niemiecki pojawił się w moim życiu po kilku latach od momentu, kiedy zacząłem śpiewać. To było w Lubece, potem zaangażowałem się w teatrze w Mannheim. Okazało się, że mój głos świetnie pasuje do tego repertuaru, a ja zafascynowałem się dramatem muzycznym Wagnera. Ten kompozytor swoim dorobkiem zrewolucjonizował teatr operowy. Stworzył nową formę dramatu muzycznego, czyli taką, gdzie nie ma już arii, duetów i skończonych numerów, po których bije się zwyczajowo brawo. U Wagnera to wszystko się toczy, historia się snuje. Nieraz to są bardzo długie opery. Często mówi się o antysemityzmie Wagnera, natomiast zapominamy, że był to twórca, którzy kompleksowo opisywał ludzką naturę i ludzkie potrzeby — emocje, dążenia, tęsknoty. Wagner i Strauss to dwaj kompozytorzy, którymi najczęściej się zajmuję. Staram się ten repertuar proponować również w Polsce, gdzie Wagner jest stosunkowo mało znany. W tym roku reaktywowaliśmy festiwal operowy w Operze Leśnej w Sopocie i pokazaliśmy tam „Latającego Holendra”. Obiekt może pomieścić 5 tysięcy osób, czyli tyle, ile w Metropolitan Opera. Kolejna edycja Baltic Opera Festival odbędzie się od 19 do 26 lipca przyszłego roku.
Piękna sprawa, gratuluję. A jaką rolę w pańskiej karierze odgrywa polski repertuar operowy?
– Ogromną. Czuję się w pełni zaangażowany w promocję polskiej kultury, mam nawet taką podwójną tożsamość. Jeżeli jadę do Polski, to próbuję tam promować Wagnera. A jeżeli jestem za granicą i jestem proszony o wykonanie jakiegoś recitalu, to sięgam po polski repertuar. Wraz z pianistą Lechem Napierałą, z którym współpracuję od kilku lat, przygotowujemy kolejne płyty. To nie jest tylko repertuar romantyczny jak Moniuszko, Chopin czy potem Szymanowski. Sięgamy również po twórczość mniej znanych kompozytorów. Mam na swoim koncie dwie światowe premiery cykli pieśni Aleksandra Nowaka, a także pełną antologię Romualda Twardowskiego. Zresztą interesują nas nie tylko kompozytorzy, ale i np. poeta Stanisław Barańczak, który był pasjonatem muzyki. Jednym z jego ulubionych dzieł była „Podróż zimowa” Schuberta. Nagraliśmy 22 pieśni z muzyką Schuberta, do których Barańczak napisał oryginalne polskie teksty opowiadające historię innego wędrowca – emigranta.
Wspomniał pan o swoich korzeniach aktorskich. Jestem ciekaw, jak wyglądała pańska transformacja z aktora, który występował w „Pierścionku z orłem w koronie” Andrzeja Wajdy czy w „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana, do głównych ról na wielkich scenach operowych. Czy w operze jest miejsce na tradycyjnie pojęte aktorstwo?
– Ależ oczywiście. Jak mawiał Wagner, opera jest dziełem całościowym. Mamy przecież scenografię, czyli sztukę wizualną. Mamy światło, dźwięk, muzykę, mamy również działania teatralne. Jeśli chodzi o intencje, o zasady, to gra aktorska w operze nie różni się niczym od gry w teatrze dramatycznym. Oczywiście środki wyrazu są momentami nieco większe. Tego musiałem się jako młody aktor nauczyć, przychodząc do opery. Jako młody człowiek bardzo chciałem reżyserować. Byłem jednak za młody po napisaniu matury, żeby dostać się na studia reżyserskie. Wybrałem więc wydział aktorski. I rzeczywiście potem życie tak się potoczyło, że powstało parę filmów z moim udziałem. Były też teatry telewizji, jak choćby „Tristan i Izolda” w reżyserii Krystyny Jandy. Ale to opera jest syntezą wszystkich dziedzin sztuki. Jak tylko słyszymy uwerturę czy muzykę w tle, to ona od razu ustawia nas w jakiejś atmosferze, pozwala nam przeżywać to wszystko. I to przeżycie jest dla mnie jako aktora, śpiewaka, ale także reżysera, elementem najważniejszym.
Gdzie będziemy mogli Pana obejrzeć i usłyszeć w najbliższym czasie?
– Mam plany związane z Metropolitan Opera w Nowym Jorku, która zaprasza mnie cyklicznie do występów. Nie mogę jednak w tej chwili zdradzić żadnych szczegółów. W najbliższej przyszłości lecę do Madrytu, gdzie wraz z innymi polskimi kolegami wezmę udział w koncertowym wykonaniu „Halki” Moniuszki. Potem nagrywam płytę, szykuję się do występu w „Walkirii” w Lipsku, a jeszcze później mam w planach opery w Brnie, Berlinie, Zurychu, festiwal w Bayreuth i oczywiście Baltic Opera Festival 2024.
To bardzo mocno wypełniony kalendarz! Mam nadzieję, że Lyric Opera również zaprosi pana jeszcze nie raz do Chicago. Dziękuję za rozmowę.
– Dziękuję serdecznie.
Rozmawiał:
Zbigniew Banaś