Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 10:29
Reklama KD Market
Reklama

Amazońska zagadka

Amazońska zagadka
(fot. Mauricio Duenas Casteneda/EPA/Shutterstock)

Manuel Ranoque jest ojcem dwóch chłopców i ojczymem dwóch dziewczynek. Świat nigdy niczego o nim by się nie dowiedział, gdyby nie to, że dzieci te znajdowały się, wraz z ich matką, na pokładzie samolotu, który rozbił się w kolumbijskiej dżungli tropikalnej. Katastrofa spowodowała śmierć wszystkich pasażerów z wyjątkiem wspomnianej czwórki i ich matki…

Operacja „Nadzieja”

Dzieci przetrwały jakoś czterdzieści dni w niezwykle trudnych warunkach i zostały ostatecznie znalezione przez ekipy ratunkowe. Okazało się później, że ich matka, Magdalena Mucutuy Valencia, również przeżyła katastrofę i pozostawała z dziećmi przez cztery dni, ale potem zmarła w wyniku odniesionych obrażeń. Dzieci w wieku od roku do trzynastu lat wędrowały po dżungli przez ponad miesiąc. Przeżyły żywiąc się nasionami, owocami i roślinami, o których wiedziały, że są jadalne, ponieważ wychowywały się w Amazonii.

Według Narodowej Organizacji Tubylczej Kolumbii, rozległa wiedza dzieci o regionie, w którym się znalazły, okazała się kluczem do przetrwania. Tubylcze dzieci w tych okolicach od najmłodszych lat uczą się w domu i w szkole, jak „rozumieć dżunglę”, zarówno od strony praktycznej, jak i pod względem duchowym. Są one w pewnym sensie na zawsze związane ze środowiskiem, w którym żyją.

Akcja odnalezienia dzieci po katastrofie samolotu została nazwana przez rząd Operacją „Nadzieja”. Prowadzona była zarówno przez kolumbijskie wojsko, jak i członków Gwardii Tubylczej, czyli nieuzbrojone cywilne siły obronne, składające się z dziesiątków tysięcy ludzi z różnych plemion. Według danych wojskowych w poszukiwaniach uczestniczyło około 300 ludzi.

Ojciec i ojczym czwórki dzieci nie miał z samą katastrofą i późniejszymi wydarzeniami nic wspólnego. Jednak ostatnio pojawiły się doniesienia, iż został aresztowany przez kolumbijskie władze pod zarzutem znęcania się nad żoną i dziećmi. Kolumbijska prokuratura potwierdziła aresztowanie Manuela Ranoque’a, ale w oficjalnym oświadczeniu nie podano żadnych szczegółów na temat przyczyn jego zatrzymania.

Astrid Eliana Caceres, dyrektorka kolumbijskiego Instytutu Opieki Rodzinnej, powiedziała, że jej agencja współpracuje z władzami: – Dowiedzieliśmy się o aresztowaniu ojca dwójki małoletnich dzieci Mucutuy i uważamy, że prokuratura działała w ramach prawa. Wiadomo, że Ranoque został uwikłany w walkę o opiekę nad dziećmi z dziadkami ze strony matki. Tymczasem czwórka rodzeństwa pozostaje pod opieką kolumbijskiej agencji ochrony dzieci od czasu opuszczenia szpitala po leczeniu z powodu niedożywienia i innych dolegliwości.

Ich dziadek ze strony matki, Narciso Mucutuy, oskarżył Ranoque’a o bicie ich matki, Magdaleny. Zanim władze potwierdziły jego aresztowanie, Ranoque przyznał dziennikarzom, że w domu były problemy, ale powiedział, że uważa to za prywatną sprawę rodziny, a nie „plotkę” dla reszty świata. Zapytany, czy atakował swoją żonę, Ranoque odpowiedział: – Werbalnie tak. Fizycznie – bardzo mało.

Terror w Kolumbii

Sprawa ta jest o wiele bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Ranoque stwierdził wcześniej w wywiadzie, że uzbrojona grupa, która przymusowo rekrutowała dzieci grożąc przemocą, przejęła kontrolę nad ich rodzinnym regionem w południowej Kolumbii. Obawiając się, że jego rodzina padnie ofiarą gangsterów, on i krewni postanowili wywieźć dzieci do miasta, w którym mogłyby bezpiecznie żyć. – Bardzo się bałem, że dzieci zostaną zwerbowane – powiedział Ranoque. Dodał, że grupy zbrojne tego kraju „nie mają szacunku – są w stanie zwerbować dziecko w wieku zaledwie dwóch lat”.

Faktem jest, że od dziesięcioleci Kolumbia jest terroryzowana przez grupy zbrojne, w tym Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC). W 2016 roku FARC zgodziły się złożyć broń. Ale państwo nigdy nie przejęło kontroli nad wieloma miejscami, w których niegdyś działali rebelianci. Pod nieobecność sił rządowych zaprawieni w bojach rebelianci zjednoczyli się z nowymi rekrutami, walczącymi o kontrolę nad obszarami wiejskimi, przemysłem kokainowym i innymi nielegalnymi przedsięwzięciami.

Pośród tych walczących ze sobą frakcji znajdują się kolumbijscy cywile, a dzieci są najmłodszymi ofiarami, które cierpią z powodu wysiedleń, rekrutacji a także śmierci i zaginięcia członków rodzin oraz przywódców społeczności. Rezerwat rdzennych mieszkańców, w którym mieszkają dzieci uratowane po 40 dniach spędzonych w dżungli, znajduje się obok małego miasteczka Araracuara w departamencie Amazonas. Jest to teren bardzo odległy i pod wieloma względami prymitywny: nie ma tam kanalizacji ani energii elektrycznej.

Według kolumbijskiego rzecznika praw obywatelskich, mieszkańcy Araracuary i okolic byli w ostatnich miesiącach celem przemocy ze strony grupy dysydentów FARC, którzy nazywają siebie Frontem Karoliny Ramírez. – Ludzie żyją w strachu i bardzo boją się mówić, ponieważ trzeba chronić rodzinę – powiedziała jedna z mieszkanek Araracuary. To kobieta z plemienia Huitoto, która w trosce o swoje bezpieczeństwo prosiła o nieużywanie jej nazwiska.

Jednak dowódca Frontu Karoliny Ramirez, który używa pseudonimu Danilo Alvizu, twierdzi, że jego grupa nie groziła dzieciom. – Podobnie jak wszyscy Kolumbijczycy, cieszymy się, że dzieci, które przeżyły katastrofę lotniczą w maju ubiegłego roku, zostały odnalezione żywe” – napisała grupa w oświadczeniu przekazanym mediom.

Okoliczności sprawy ojca i ojczyma dzieci w sumie składają się na trudną do wyjaśnienia zagadkę. Z jednej strony jego wersja wydarzeń sugeruje, iż starał się on wysłać rodzinę w bezpieczne miejsce. Jednak jego aresztowanie rodzi wiele wątpliwości. Dla przeciętnych Kolumbijczyków jest to jeszcze jeden przykład machismo, czyli społecznej dominacji mężczyzn nad kobietami, oraz tego, że życie przeciętnych ludzi w tym kraju jest w znacznym stopniu zależne od różnych, bezkarnie działających zbrojnych ugrupowań.

Andrzej Malak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama