Przed kilkoma laty donosiłem w tym miejscu o rewolucyjnych wydarzeniach w stanie Oregon, gdzie ustawodawcy mężnie zaproponowali, by zniesiony został obowiązek tankowania samochodów przez wyznaczony do tego celu personel. Nalewanie sobie benzyny do baku samemu było zabronione na mocy przepisów, które uchwalono w 1951 roku. Oregon i New Jersey były jedynymi stanami w USA, w których nie istniały samoobsługowe stacje benzynowe. Dziś jednak pozostał już tylko New Jersey.
To, co przed laty było tylko propozycją zniesienia przepisów, w Oregonie stało się właśnie rzeczywistością na mocy ustawy numer 2426, którą podpisała gubernator Tina Kotek. Ten akt prawny wszedł w życie w trybie natychmiastowym, choć prawo nie znosi całkowicie pełnej obsługi w szesnastu najbardziej zaludnionych powiatach Oregonu. Wymóg jest taki, by nie więcej niż połowa dystrybutorów na dowolnej stacji paliw była samoobsługowa, a co najmniej jeden pracownik stacji benzynowej w tych społecznościach ma być zawsze dostępny do pompowania paliwa. Ponadto stacje nie mogą pobierać więcej pieniędzy za pełną obsługę.
Wynika stąd, że jest to na razie rewolucja połowiczna, ale mimo wszystko zrywa ona z wieloletnią tradycją, mimo że – jak przyznaje sama pani gubernator – mniej więcej połowa elektoratu wolałaby nadal siedzieć w samochodach i patrzeć, jak im jakiś ktoś wlewa benzynę do baku. Nie mam pojęcia, dlaczego ostateczne zatwierdzenie nowej ustawy zabrało stanowym ustawodawcom dokładnie cztery lata, choć należy przypuszczać, że istniał jakiś blok przeciwników tego pomysłu, podobnie jak nadal istnieje rzesza przeciwników wycofania ze sprzedaży tradycyjnych żarówek elektrycznych.
Ostatnio dowiedziałem się też, że istnieje w USA grupa ludzi, którzy domagają się wskrzeszenia tradycyjnych budek telefonicznych, gdyż – jak twierdzą – telefony komórkowe stały się zbyt skomplikowane dla niektórych osób, szczególnie ludzi w starszym wieku, którzy guzik na tym sprzęcie widzą i nie trafiają palcami w mikroskopijne klawisze. Jeśli zatem okaże się, że są również aktywiści zabiegający o instalowanie na lotniskach i dworcach lamp naftowych, specjalnie się nie zdziwię.
Oczywiście nie ma w Stanach Zjednoczonych żadnego tematu, który nie miałby jakiegoś sfingowanego podłoża politycznego. Dan Clay, przewodniczący UFCW Local 555, związku zawodowego reprezentującego pracowników sklepów spożywczych w Oregonie, powiedział: – Ta ustawa jest wyraźnym faworyzowaniem dużych koncernów naftowych. Trudno zrozumieć, o co mu chodzi i w jaki sposób duże koncerny zyskują na tym, że John Smith nalewa sobie sam paliwo. Benzyna jest tak czy owak sprzedawana, niezależnie od tego, kto ją leje. Chyba, że pan Clay jest zdania, iż wszyscy zawodowi nalewacze, jako członkowie związku, są istotną siłą, która jest wroga bogatym nafciarzom i może na nich jakoś wpływać, na przykład przez zbiorową odmowę lania, co jest jednak z pewnością mrzonką.
W gruncie rzeczy wymóg pełnej obsługi stacji benzynowych był i jest historycznie kontrowersyjnym tematem w Oregonie i New Jersey. Powody trzymania się starych przepisów dotyczyły bezpieczeństwa posługiwania się łatwopalnymi cieczami przez ludzi, którzy na co dzień nie prowadzą żadnych eksperymentów pirotechnicznych. W latach 50. obawiano się, że zezwolenie zwykłym ludziom na tankowanie potencjalnie niebezpiecznej substancji prędzej czy później doprowadzi do jakiejś tragedii. Do wielkich katastrof na samoobsługowych stacjach benzynowych na szczęście nie doszło, a po pewnym czasie pompy paliwowe wyposażono w mechanizmy, które automatycznie stopują tankowanie z chwilą, gdy bak jest pełny. Mimo to samoobsługa na stacjach benzynowych niesie ze sobą pewne konsekwencje.
Na stacji w Seattle byłem raz świadkiem niezwykłego wydarzenia. Tankująca tam samochód kobieta zauważyła nagle, że pompa nie zatrzymała się sama, a paliwo zaczęło wylewać się silną strugą na beton. Zaalarmowała faceta w sklepie, który natychmiast wyłączył wszystkie osiem pomp i zadzwonił po straż pożarną. Jednocześnie ogłosił, że wszystkie samochody znajdujące się na stacji benzynowej muszą pozostać na miejscu z wyłączonymi silnikami. Po pewnym czasie zjawili się panowie strażacy, którzy przystąpili do odpowiednich działań paliwowo-sanacyjnych, co zabrało im nieco ponad godzinę. Kierowcy musieli grzecznie przez ten czas czekać i dopiero po oczyszczeniu betonu z benzyny pozwolono im jechać dalej.
Nie wiem, czy coś takiego mogłoby się wydarzyć na stacji bez samoobsługi, ale zapewne nie, bo tankujący paliwo pracownik zapewne zwracałby większą uwagę na to, co się dzieje i wiedziałby, co zrobić na wypadek przypadkowego rozlewu benzyny. Dziś jednak nie ma to już większego znaczenia, ponieważ stacji paliwowych z pełną obsługą praktycznie nie ma, z wyjątkiem stanu New Jersey. Tam tubylcy zwykle chwalą się niższymi od średnich cenami benzyny, a na niektórych samochodach widnieją nalepki z napisem Jersey girls don’t pump gas, czyli „dziewczyny z Jersey nie pompują benzyny”, co niektórzy co bardziej zbereźni kierowcy interpretują jakoś frywolnie, ale to już inna sprawa.
W stanie Oregon poglądy na ten temat są bardziej zróżnicowane. Jeden z kierowców powiedział dziennikarzowi: – Nie interesuje mnie samoobsługa, ponieważ jestem stary. Chodzi o to, że tak naprawdę to wysiłek, żeby wyjść i pompować benzynę. Do pewnego stopnia ma facet rację i trzeba mu nalać wódki. Gdy leje deszcz, wieje wiatr lub jest mroźno i śnieżnie, znacznie lepiej jest wypoczywać w aucie i patrzeć, jak inni cierpią i walczą z etyliną. Jednak te dobre czasy w Oregonie prawie się skończyły.
Andrzej Heyduk