Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 12:22
Reklama KD Market
Reklama

Jaja na chodniku

Jaja na chodniku
(fot. Pixabay)

W języku angielskim od bardzo dawna funkcjonuje powiedzenie, że „jest tak gorąco, iż można by usmażyć jajko na chodniku!”. A ponieważ ostatnio w południowo-zachodniej części USA było rzeczywiście niezwykle upalnie, postanowiłem sprawdzić, czy powiedzenie to ma jakikolwiek związek z rzeczywistością. Bardzo szybko się przekonałem, że naukowcy zwykle wylewają na tę chodnikową teorię kubeł zimnej wody.

Znawcy rzeczy twierdzą, że jajko potrzebuje temperatury 158°F (70ºC), by się zestalić. Niestety przeciętny chodnik stanowi kilka wyzwań w tym zakresie. Zgodnie z eksperymentem opisanym w książce Roberta Wolke’a pt. What Einstein Told His Cook: Kitchen Science Explained, temperatura chodnika może się różnić w zależności od składu materiału budowlanego oraz od tego, czy jest wystawiony na bezpośrednie działanie promieni słonecznych. Ponadto, jak wiadomo, ciemne przedmioty pochłaniają więcej światła, więc nawierzchnia z asfaltu byłaby gorętsza niż beton, a chodniki są często betonowe. Wolke odkrył, że gorący chodnik może osiągnąć temperaturę do 145°F. Po rozbiciu nabiału na taką powierzchnię na jajko sadzone nie można raczej liczyć. Raczej skończy się to niedorobioną jajecznicą, zmieszaną oczywiście gustownie z ulicznym kurzem, a może nawet wyrzuconym przez kogoś petem.

Czymś bliżej warunkom panującym na patelni byłaby maska samochodu. Metal lepiej przewodzi ciepło i nagrzewa się, więc ludziom udawało się w przeszłości smażyć jajka na takich powierzchniach. Jednak sama możliwość użycia w tym samym celu chodnika jakoś w narodzie się zakorzeniła do tego stopnia, że w mieście Oatman w Arizonie organizowany jest coroczny konkurs chodnikowego smażenia jajek, a zawody te odbywają się 4 lipca. Zawodnicy mają 15 minut na podjęcie próby wykorzystania wyłącznie energii słonecznej, choć jurorzy zezwalają na korzystanie z pewnych pomocy, np. luster, aluminiowych reflektorów i soczewek.

Jednak akurat w tym roku korzystanie z jakichkolwiek dodatkowych instrumentów jest zapewne zbyteczne, ponieważ temperatury w Arizonie są tak wysokie, że bardziej adekwatne powiedzenie powinno brzmieć „jest tak gorąco, że kury składają jaja ugotowane na twardo”. Niedawno temperatura po południu w mieście Phoenix osiągnęła poziom 120ºF, a asfalt rozgrzał się do 180ºF. W tych warunkach jajko można usmażyć na środku ulicy tak szybko, że nie zdąży tego dania zmienić w omlet żaden przejeżdżający samochód. Niestety jest to jednak poważny problem, gdyż na tak rozgrzanej nawierzchni jezdni usmażyć się może również człowiek, a przynajmniej groźnie poparzyć.

Zwykle ludzie, którzy wychodzą w tak ekstremalnym upale na zewnątrz, mają na sobie buty i zapas wody, czyli nic im bezpośrednio nie grozi. Jednak w lipcu w samym tylko Phoenix zanotowano liczne przypadki poparzeń trzeciego stopnia, do których dochodzi z chwilą, gdy osoby w starszym wieku upadają i nie są w stanie wstać o własnych siłach. Podobnie jest w przypadku ludzi, którzy omdlewają w czasie spacerów.

– Widzimy wielu pacjentów, którzy upadają na beton, chodnik lub asfalt i doznają z tego powodu naprawdę ciężkich oparzeń – powiedział doktor Kevin Foster, dyrektor Arizona Burn Center. Weteran lotnictwa Christopher Malcolm powiedział sieci NBC o poważnych oparzeniach, jakich doznał na chodniku około dwa tygodnie temu w Las Vegas. Czekając na autobus w temperaturze 110ºF, 73-latek usiadł na ziemi i został poparzony poprzez dżinsy na tyle poważnie, że musiał się poddać operacji. Nie chcę się domyślać, co sobie dokładnie poparzył.

Zeszłego lata, kiedy Phoenix nawiedziła fala upałów, którą w tamtym czasie nazywano „najgorszą w historii” miasta, 85 osób trafiło do szpitala z powodu oparzeń związanych z gorącem. Siedem z tych osób zmarło z powodu odniesionych obrażeń. W tym roku jest niestety znacznie gorzej, a ludzie nieposiadający w domach klimatyzacji są szczególnie zagrożeni. Miasto Phoenix być może nigdy by nie powstało, gdyby nie to, że w latach 50. XX wieku zaczęto na szerszą skalę stosować domowe systemy ochładzania. W roku 1875 obszar Phoenix liczył nieco ponad 2 tysiące mieszkańców, którzy mieli do dyspozycji 16 barów i cztery sale taneczne, ale nie mieli żadnej metody, by skutecznie ukrywać się przed upałami. Prawdziwy rozwój metropolii nastąpił dopiero w drugiej połowie XX wieku, gdy freon stanął na straży dobrego samopoczucia tubylców.

Problem w tym, że letnie temperatury w mieście stają się coraz wyższe, co powoduje nie tylko możliwość smażenia żarcia na chodnikach, ale prowadzi zdesperowanych ludzi do różnych form racjonowania klimatyzacji. 29-letnia Camille Rabany opracowała własny system, który ma zapewnić przetrwanie wraz z jej 10-miesięcznym psem. Metodą prób i błędów Rabany odkryła, że 83ºF to temperatura, którą jest w stanie tolerować, a która obniża rachunki za klimatyzację do akceptowalnego poziomu. Czworonóg też przystał na to rozwiązanie, gdyż nie miał innego wyboru. Starsi ludzie o ograniczonych dochodach często decydują się na niebezpieczne kompromisy – nie szukają schronienia w specjalnych „punktach ochładzania”, ponieważ nie można do nich przybywać z psami lub kotami, albo też rezygnują z kupowania leków, tak by mogli płacić rachunki za elektryczność.

Niektórzy naukowcy są zdania, że płacimy dziś cenę za to, iż postanowiliśmy zasiedlać tereny z natury rzeczy pustynne i mało sprzyjające klimatycznie, nie zważając na konsekwencje. Mają z pewnością sporo racji, choć na tego rodzaju rachunek sumienia jest już za późno. Jeśli w przyszłości można będzie na chodniku zagotować wodę na herbatę, to zapewne sygnał, że czas na przeprowadzkę.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama