Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 12:25
Reklama KD Market
Reklama

Ogień, który pali ludzi

Ogień, który pali ludzi
(fot. Pixabay)

2 lipca 1951 roku w Sankt Petersburgu na Florydzie 67-letnią Mary Hardy Reeser odwiedził w jej mieszkaniu syn, doktor Richard Reeser. Mary powiedziała mu, że wzięła dwa łagodne środki uspokajające, które stosowano głównie w celu uspokajania pacjentów przed zabiegiem chirurgicznym. Powiedziała mu również, że planuje wziąć jeszcze dwie tabletki przed snem. Jak się okazało, Richard widział swoją matkę po raz ostatni w życiu…

Wybiórczy pożar

Następnego ranka, około 5.00 rano, właścicielka domu, w którym znajdowało się mieszkanie, poczuła zapach dymu. Jednak dopiero trzy godziny później, gdy poszła doręczyć Mary telegram, odkryła sadzę w korytarzu. A klamka prowadząca do mieszkania kobiety była na tyle gorąca, że nie można jej było dotknąć. Poprosiła pracujących nieopodal malarzy o pomoc. Kiedy weszli do środka mieszkania, ich oczom ukazał się przerażający widok.

Mary praktycznie nie było, gdyż na fotelu, a raczej w jego zgliszczach, pozostały tylko jej spopielone szczątki. Na podłodze leżała czaszka, która jednak skurczyła się do rozmiarów filiżanki. Z całego ciała została tylko lewa stopa odziana w pantofel. Zawiadomiono oczywiście policję i straż pożarną, a wkrótce potem do ekip tych dołączyli agenci FBI.

Okoliczności śmierci Reeser były zagadkowe. By ciało mogło ulec niemal całkowitej kremacji, musi się spalać w temperaturze 3000°F, i to przez dłuższy czas. Jednak w jakiś sposób przedmioty znajdujące się w bezpośredniej bliskości fotela zmarłej były tylko nieznacznie uszkodzone, łącznie ze stosem gazet. Reszta mieszkania też pozostała w większości nienaruszona. Ściany nie nosiły śladów spalenizny, a włączniki światła były stopione, ale nadal w pełni funkcjonalne.

Ponadto sąsiedzi Mary nie byli świadomi tego, że w mieszkaniu mogło dojść do pożaru. Wydawało się wręcz, że ogień działał w jakimś sensie wybiórczo. Strażacy znaleźli ślady ekstremalnych temperatur. Nagie knoty świec górowały nad kałużami stopionego wosku, a smugi dymu poplamiły szczyty ścian i sufit. Jednak niżej ściany były czyste, a gniazdka elektryczne wyglądały normalnie. Pościel na łóżku zmarłej pozostała biała i nietknięta.

Śledczy z FBI ostatecznie uznali, że Reeser zginęła w wyniku tzw. efektu knota, który polega na tym, iż ubranie ofiary wchłania stopiony ludzki tłuszcz i działa jak knot świecy. Ponieważ Mary często używała tabletki nasenne i paliła papierosy, wysunięto hipotezę, że zasnęła z papierosem w dłoni, przez co zapaliło się jej ubranie.

FBI na tropie

Śledztwo w tej sprawie było trudne i przekraczało możliwości lokalnej policji. Komendant J.R. Reichart został przytłoczony dziesiątkami teorii przekazywanych mu przez różnych detektywów amatorów. Ponadto zgłaszali się domniemani świadkowie, między innymi tacy, którzy widzieli rzekomo uderzenie pioruna w mieszkanie Mary. Nie wykluczano żadnej możliwości – od ognistej kuli, która miała wpaść do mieszkania przez okno, aż po napalm i bomby fosforowe.

Reichart w końcu napisał list do ówczesnego szefa FBI, J. Edgara Hoovera, w którym stwierdzał, że tajemniczy pożar był zbyt zagadkowy, by mogły sobie ze śledztwem poradzić siły policyjne z małego miasteczka. Wysłał też do laboratorium FBI w Waszyngtonie wszystkie materiały dowodowe, w tym fragmenty dywanu, próbki śladów dymu, gruz ze ścian i podłogi oraz fragmenty fotela.

Agenci FBI spędzili trzy tygodnie na badaniu przesłanych im materiałów. Nie znaleźli żadnych dowodów sugerujących, że ogień powstał w wyniku uderzenia pioruna. Wszystkie bezpieczniki w mieszkaniu były w porządku, a śledczy nie byli w stanie wykryć jakichkolwiek substancji, które mogłyby wywołać pożar. Zdecydowano zatem, że kobieta zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku i że sama zaprószyła ogień.

Przestępstwo wykluczone

Jednak Wilton M. Krogman, antropolog z University of Pennsylvania, nie zgodził się z tym wnioskiem. Stwierdził, że zamiast się kurczyć, czaszka Reeser powinna była eksplodować. Ponadto zakwestionował możliwość całkowitej kremacji ciała w wyniku standardowego pożaru. „Nie mogę sobie wyobrazić czegoś takiego w mieszkaniu, które w zasadzie w ogóle się nie spaliło” – stwierdził.

Przypadek Mary Reeser pozostaje do dziś niewyjaśniony. Większość ekspertów uważa, że tezy wysunięte przez śledczych FBI są uzasadnione i prawidłowe, ale są również specjaliści rozważający wiele innych możliwości. Natomiast nikt nie sugeruje, że do śmierci kobiety mogło dojść w wyniku jakiegokolwiek przestępstwa. W jej mieszkaniu było wprawdzie otwarte okno, ale nie wykryto obecności żadnych osób trzecich, a drzwi były zamknięte od wewnątrz. Ponadto Mary była samotną i nikomu nie wadzącą wdową, a z jej lokum nie zginęły żadne przedmioty.

Samospalenie ciała?

Istnieje jednak teoria, która niektórym wydaje się najbardziej prawdopodobna, ale jest dość kontrowersyjna. Chodzi mianowicie o zjawisko spontanicznego spalania się ludzkiego ciała, czyli SHC (spontaneous human combustion). Problem w tym, że wielu naukowców uważa, iż jest to mit niemający żadnego rzetelnego uzasadnienia.

Należy podkreślić, że samozapłon ciała to zjawisko czysto hipotetyczne. W takim przypadku człowiek rzekomo zaczyna nagle płonąć bez zewnętrznego źródła ognia lub zapłonu. Istnieje wiele opowieści i legend na ten temat, ale brak jest naukowych dowodów potwierdzających istnienie takiego zjawiska. W mediach i literaturze samozapłon ciała często jest przedstawiany jako tajemnicze zjawisko, w którym człowiek nagle i w niewyjaśniony sposób staje się dosłownie pochodnią. Opowieści te często pochodzą z relacji świadków lub są fikcyjnym elementem fabuły filmów lub powieści.

W rzeczywistości jednak nie ma rzetelnych dowodów ani wiarygodnych raportów, które potwierdzałyby, że SHC w ogóle istnieje. W większości przypadków, kiedy pojawiają się doniesienia o samozapłonie, okazuje się, że przyczyną jest jakieś zewnętrzne źródło ognia, takie jak papieros, zapalniczka, pożar w otoczeniu, itd. W medycynie istnieje wprawdzie termin „fenomen wypalania”, który opisuje przypadki, kiedy ciała ofiar po pożarach ulegają całkowitemu spopieleniu, podczas gdy otaczające je przedmioty nie ulegają uszkodzeniu, ale w tych przypadkach istnieją naukowe wyjaśnienia, takie jak wspomniany już efekt knota.

Z drugiej strony, takie przypadki jak śmierć Mary Reeser często próbuje się tłumaczyć morderstwem, samobójstwem lub przypadkowym zaprószeniem ognia, choć okoliczności tego rodzaju zgonów wskazują na coś zupełnie innego, czego po prostu nie da się łatwo wytłumaczyć. Zdaniem tych, którzy w SHC wierzą, ofiara samospalenia zawsze wygląda tak samo: doszczętnie lub w dużym stopniu spalone zwłoki, wokół których nie ma śladów pożaru. Co więcej, ciało jest spalone od wewnątrz, tak jakby od środka nastąpił gwałtowny wybuch, generujący niesamowicie wysoką temperaturę.

Przypadki samospalenia występują rzekomo na całym świecie, niezależnie od szerokości geograficznej, miejsca, czasu i okoliczności, w jakich znajdowała się ofiara. Jednak żadnemu z naukowców nie udało się jak dotąd odtworzyć podobnego zjawiska w warunkach laboratoryjnych.

W 2012 roku brytyjski biolog Brian J. Ford zaproponował nową teorię samozapłonu. Zasugerował, że nagromadzenie acetonu w organizmie (które może być spowodowane alkoholizmem, cukrzycą lub specyficznym rodzajem diety) może prowadzić do samozapłonu. By udowodnić swoją teorię, Ford posłużył się modelami ludzkich zwłok sporządzonymi z wieprzowiny marynowanej w acetonie. Jednak ta teoria nie została szeroko zaakceptowana.

Zagadkowe przypadki

Począwszy od XVI stulecia zanotowano około 200 przypadków ludzkiego samozapłonu. Trzeba jednak zaznaczyć, że znaczna część tego rodzaju doniesień, szczególnie pochodzących sprzed XX wieku, to zapewne legendy. Istnieją jednak nowsze i bardzo zagadkowe przypadki.

70-letni John Nolan nagle stanął w płomieniach, idąc ulicą Orchard Place w północnym Londynie, niedaleko stadionu piłkarskiego White Hart Lane klubu Tottenham Hotspur. Wydarzyło się to na oczach świadków 21 września 2017 roku. Pomimo natychmiastowej interwencji przechodniów Nolan miał poparzone ponad 60 procent ciała. Zmarł dzień po przewiezieniu go do szpitala Broomfield w Chelmsford w hrabstwie Essex. Ani lekarze, ani strażacy nie byli w stanie wyjaśnić, jak doszło do tego wypadku. Naoczni świadkowie zgodnie zeznali, że „szedł i po prostu nagle zaczął płonąć”.

Kilkadziesiąt lat wcześniej, bo w roku 1966, w tajemniczych okolicznościach spalił się emerytowany lekarz, 92-letni J. Irving Bentley. Znaleziono go w łazience domu w Coudersport w Pensylwanii. Don Gosnell, który wszedł do otwartego domu, by spisać stan licznika wody, wyczuł w pomieszczeniach dziwny zapach i zobaczył jasnoniebieski dym. Szukając jego źródła, odkrył w łazience skremowane szczątki Bentleya. Jedyne, co pozostało po właścicielu domu, to dolna połowa jego prawej nogi. Sama łazienka nie nosiła żadnych śladów pożaru.

Również w Polsce miało miejsce wydarzenie, które nigdy nie zostało wyjaśnione. W miejscowości Mąchocice w 1998 roku na oczach przerażonej matki spaliło się półtoraroczne dziecko. Z ciała rzekomo wydostawały się niebieskie płomienie, przypominające ogień palnika gazowego. Niestety chłopiec zmarł, a raport sporządzony przez straż pożarną nie wykazał przyczyny zapalenia się ciała. Potwierdzono jedynie fakt, że w pokoju dziecka musiała przez pewien czas panować bardzo wysoka temperatura.

Kłopot z dowodami

Próbę logicznego wytłumaczenia zjawiska ludzkiego samozapłonu podjął L.A. Parry w 1938 roku w swoim artykule opublikowanym na łamach British Medical Journal. Autor zacytował w nim książkę z 1823 roku, w której znalazła się teza, że odnotowane przypadki ludzkiego samozapłonu obejmują następujące cechy wspólne:

* ofiarami są alkoholicy;

* samozapłon dotyczy głównie starszych kobiet;

* ofiara jest zwykle otyła;

* zapłon ciała następuje w efekcie kontaktu z jakąś zewnętrzną substancją objętą płonieniami;

* ręce i stopy ofiary samozapłonu zazwyczaj odpadają w całości, ponieważ pożar koncentruje się na górnej części ciała;

* ofiara znajdowana jest zwykle w pozycji siedzącej, często na krześle lub w łóżku;

* pożar jest bardzo gorący, a temperatury sięgają 3000°F;

* pożar jest bardzo szybki, a ofiara często zostaje zredukowana do tłustego popiołu o nieprzyjemnym zapachu w ciągu kilku minut;

* ogień powoduje minimalne uszkodzenia przedmiotów palnych w kontakcie z ciałem.

Jednak powyższa lista powstała prawie 100 lat temu i dziś znane są domniemane przypadki ludzkiego samozapłonu, w których nie potwierdzono jakichkolwiek pozostałości substancji łatwopalnych. Co więcej, okoliczności tych zdarzeń nie wskazywały, by takie substancje miały wpływ na przebieg wydarzeń.

Mimo faktu, że dziś dostępne są wyszukane metody badawcze, niektórych przypadków rzekomego ludzkiego samozapłonu nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Naukowcy pozostają sceptyczni, ale być może rzeczywiście jest tak, iż w niektórych okolicznościach ludzkie ciało najzwyczajniej staje w płomieniach bez jakiejkolwiek zewnętrznej przyczyny. Czy jest to wynik działania sił nadprzyrodzonych? A może jest to zjawisko całkowicie naturalne, którego badaczom jeszcze nie udało się wyjaśnić? Niestety na razie nie wiadomo, ponieważ przypadki tego rodzaju należą do rzadkości.

Na rozwikłanie zagadki śmierci Mary Reeser i innych ludzi trzeba będzie zapewne długo czekać. Gwoli ścisłości warto dodać, że rodzina pani Reeser od samego początku skłaniała się ku przekonaniu, że jej śmierć miała jakiś „nadnaturalny” wymiar, mimo że nie ma oczywiście żadnych konkretnych danych, które taką tezę mogłyby potwierdzić. Część jej prochów trafiła do jej rodzinnej Pensylwanii i złożona została obok grobu jej męża, natomiast resztę szczątków pochowano na Florydzie. Zmarła nigdy specjalnie nie przepadała za tym stanem, gdyż uważała, że było tam zdecydowanie za gorąco.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama