W telewizji od lat oglądać można reklamy, których celem jest wabienie turystów do poszczególnych krajów. Ostatnio na przykład pokazywane są atrakcyjne „pocztówki” z Turcji: piękne krajobrazy, uśmiechnięci ludzi, atrakcyjne restauracje, itd. W materiałach tego typu prezentowane są zwykle charakterystyczne aspekty jakiegoś zakątka świata. Jamajka chwali się plażami i rumem, Hawaje – rajskim plenerem i wulkanami, Brazylia – karnawałem i dorzeczem Amazonki, a Islandia – gejzerami i czystością środowiska naturalnego.
Ostatnio ministerstwo turystyki Włoch też wszczęło kampanię reklamową, która kosztowała 9 milionów euro. Za te pieniądze firma Armando Testa wyprodukowała między innymi film zatytułowany Aperti alle meraviglie („Otwarci na cuda”), w którym pojawia się skomputeryzowana wersja Wenus, bogini będącej symbolem włoskiej sztuki, przedstawionej m.in. przez Sandro Botticellego w jego renesansowym arcydziele Narodziny Wenus. Ta bardzo nowoczesna Wenus nosi minispódniczkę i objada się pizzą, prezentując jednocześnie niektóre z głównych atrakcji turystycznych Italii, takich jak Koloseum w Rzymie czy katedra we Florencji.
Historyk sztuki Tomaso Montanari nazwał tę kampanię reklamową „groteskową” i „obsceniczną” stratą pieniędzy, a wideo zostało wyśmiane przez użytkowników włoskich platform społecznościowych. Ale to jeszcze nic. Najbardziej kontrowersyjny fragment filmu przedstawia grupę młodych, roześmianych ludzi, siedzących na oświetlonym słońcem patio i pijących wino w typowej włoskiej scenerii. Jednak dociekliwi widzowie bez trudu zauważyli, że patio znajduje się w rzeczywistości kilka mil za włoską granicą w wiosce Gorjansko w słoweńskiej gminie Komen. Natomiast butelka wina na stole ma etykietę słoweńskiej winnicy.
Włoskie ministerstwo turystyki stało się obiektem niezbyt wybrednych żartów, na co pani minister Daniela Santanche, członkini skrajnie prawicowej partii premier Giorgii Meloni, odpowiedziała nazwaniem krytyków wideo „snobami” i dodała, że przedstawienie Wenus jako „influencerki” miało na celu przyciągnięcie uwagi młodych ludzi. Może i przyciągnęło, ale nie o to chodziło większości krytykom, którzy uważają, że reklamowanie Włoch winem i krajobrazem ze Słowenii ma taki sam sens jak reklamowanie Francji niemieckim serem i winem węgierskim.
Nie wiem, dlaczego ktoś w tym ministerstwie uznał, że słoweńska sielanka może skutecznie udawać sielankę włoską, ale w sumie jest to potencjalnie bardzo dobry pomysł. Weźmy na przykład taki stan jak Indiana, w którym mieszkam. Wyróżnia się on tym, że jest płaski jak stół i praktycznie pozbawiony terenów zalesionych. Niektórzy złośliwcy twierdzą, że najwyższymi szczytami w Indianie są wysypiska śmieci. W tych warunkach trudno jest skonstruować atrakcyjną reklamę filmową prezentującą atrakcje krajobrazowe tego stanu, chyba że ktoś lubi pola kukurydzy i pasące się krowy.
Gdyby jednak skorzystać z włoskiego pomysłu, można by sfilmować widoki Gór Skalistych, a potem wmontować w nie elektronicznie odpowiednio wybranych mieszkańców Indiany, znanych z jakichś powodów jako Hoosiers. Wprawdzie potem turyści mogliby być nieco rozczarowani absencją ośnieżonych górskich wierzchołków, ale zanim zorientowaliby się, że padli ofiarą mistyfikacji, musieliby wydać w Indianie pewną ilość dolarów, a o to przecież chodzi.
Wbrew pozorom włoska wpadka nie jest bezprecedensowa. W roku 2017 szefowa litewskiej turystyki podała się do dymisji, ponieważ w kampanii reklamowej promującej to państwo bałtyckie wykorzystano zdjęcia innych krajów. Niektóre zdjęcia udostępnione w mediach społecznościowych przedstawiały Finlandię i Słowację, a nie Litwę. Na domiar złego pod zdjęciami tymi widniał podpis „Prawdziwe jest piękne”, mimo że było to piękno fałszywe, bo z innych części Europy. Strona „The Real Is the Beautiful” na Facebooku wykorzystywała zdjęcia z serwisów Shutterstock i Flickr, nie przejmując się tym, co te fotki przedstawiały. A jedno z nich pokazywało na przykład piękny, ośnieżony las, który od Wilna oddalony był o ponad 500 kilometrów, gdyż znajdował się na fińskim pustkowiu przy granicy z Rosją.
Materiału komediowego w tej gafie dopatrzył się ówczesny premier Litwy, Saulius Skvernelis, który pokazał zdjęcie budynku Berlaymont Komisji Europejskiej w Brukseli i podpisał je: „Od jutra zaczynamy pracę w nowym budynku rządowym w Karoliniskes”. Karoliniskes to przedmieście stolicy Litwy. Z drugiej strony, z pewnością nie do śmiechu było pani Jurgicie Kazlauskiene, czyli minister, która straciła pracę i dziś zapewne mieszka albo w Finlandii, albo w Słowacji.
Innym przykładem wabienia turystów zmanipulowanymi obrazami jest przypadek Nathana Gonclavesa, który w roku 2016 roku spędził kilka godzin w Lucky Bay w zachodniej Australii, czekając na pojawienie się tam kangurów. W tym czasie zrobił kilka zdjęć tamtejszej plaży, ale żadnego kangura nie zobaczył. Swoje fotki dodał do internetowej bazy danych i po kilku miesiącach zorientował się, że ktoś wkomponował w nie dwa kangury i używa ich do reklamowania wycieczek na Kangaroo Island, gdzie Nathan nigdy w życiu nie był. Jeszcze dziwniejsze jest to, że ktoś inny wykorzystał dokładnie te same zdjęcia, bez kangurów, do oferowania wycieczek na Hawaje.
W związku z tym należy chyba zachowywać większą ostrożność przy oglądaniu turystycznych materiałów reklamowych. Jeśli kiedyś dostanę broszurę z wizerunkiem Koziołka Matołka i zachętą do złożenia wizyty w Pacanowie, by spotkać się z tym miłym zwierzęciem, raczej nie będę traktował tego serio, choć prawdą jest to, że w Pacanowie stoi drewniana figurka koziołka, a ponadto jest tam muzeum poświęcone tej postaci. Jeśli natomiast chodzi o Włochów, polecam im zdjęcia chicagowskiej pizzy, która jest w stanie skutecznie udawać wersję neapolitańską.
Andrzej Heyduk