To miał być zwykły lot, jakich tysiące. 2 czerwca 1983 roku samolot DC-9 linii Air Canada 797 wystartował z Dallas w Teksasie, kierując się do Toronto i Montrealu. Za sterami siedział 51-letni kapitan Donald Cameron, weteran pilotażu z ponad 13 tysiącami wylatanych godzin. Towarzyszył mu pierwszy oficer, 34-letni Claude Ouimet oraz trzy osoby personelu pokładowego: główny steward Sergio Benetti i stewardessy Laura Kayama oraz Judie Davidson...
Dym w toalecie
Liczba pasażerów tego dnia była stosunkowo niewielka. Samolot zabrał tylko 41 osób, wśród których znajdował się słynny kanadyjski muzyk folkowy Stan Rogers, wracający z festiwalu w Teksasie. Chociaż podobno nie znosił latać, oczekiwało na jego występy tak wielu fanów, że nie sposób było tego uniknąć. Samolot wystartował o 16.25. Przez półtorej godziny lot przebiegał bez zakłóceń. Stewardessy podawały drinki a piloci rozmawiali o kolacji.
Nagle o 18.51 trzy wyłączniki na panelu za fotelem kapitana Camerona wyskoczyły, jeden po drugim. Były to wyłączniki silnika toalety znajdującej się z tyłu samolotu. Pomimo że próby ich ustawienia w prawidłowej pozycji się nie powiodły, kapitan uznał, że nie stanowi to wielkiego zagrożenia. Przez kolejne 8 minut nie było żadnych oznak dalszych problemów, piloci zapisali więc usterkę w dzienniku pokładowym i kontynuowali lot. Nawiązali kontakt z centrum kontroli lotów w Indianapolis a zaraz potem zamówili obiad u głównego stewarda.
W dzisiejszych czasach reakcja załogi może wydawać się zbyt niefrasobliwa, jednak należy pamiętać, że w 1983 roku pożary w toaletach były stosunkowo częstym zjawiskiem. Nadal można było palić w kabinach samolotów, dlatego kosze na śmieci były zaprojektowane tak, aby powstrzymać ewentualny pożar spowodowany niedopałkiem. W tej konkretnej maszynie kosze były nawet wyposażone w automatyczne gaśnice aktywowane ciepłem. Kapitan miał więc powody sądzić, że może bezpiecznie lecieć do portu docelowego.
8 minut później pasażer siedzący w ostatnim rzędzie zaalarmował załogę, że czuje dziwny zapach z łazienki usytuowanej za nim. Jedna ze stewardess wzięła gaśnicę i poszła sprawdzić, co się dzieje. Toaleta wypełniona była gęstym dymem, wydobywającym się z kosza i szpar między panelami ścian. Zaalarmowany przez nią pierwszy oficer poszedł ocenić sytuację, ale dym był już tak gęsty, że nie udało mu się nawet dotrzeć do łazienki. Przesadzono wszystkich pasażerów na przód maszyny i poinformowano kontrolę lotów w Indianapolis o problemach na pokładzie. 797 został skierowany na lotnisko w Cincinnati, gdzie miał awaryjnie lądować.
Podczas podchodzenia do lądowania najpierw główne a potem awaryjne zasilanie uległo awarii. Kapitan Cameron zauważył również, że elementy sterujące stawały się coraz cięższe, ponieważ system hydrauliczny DC-9 zaczął tracić moc. Maszyna z trudem wykonała okrążenie nad lotniskiem, zrzucając nadmiar paliwa i o 19.20 wylądowała. Wszyscy poczuli ulgę, kiedy bezpiecznie udało im się znaleźć na ziemi. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że horror dopiero się zaczyna.
Kula ognia
Gdy tylko samolot się zatrzymał, rozpoczęła się gorączkowa ewakuacja. Wewnątrz kabiny dym był już tak gęsty, że pasażerowie nie widzieli nic na odległość kilkunastu centymetrów. Trudno było im trafić do wyjść awaryjnych. Jedna z pasażerek wspominała, że zgubiła się w ciemnościach i zauważyła wyjście na skrzydło dopiero, gdy dostrzegła słabe światło w kłębach oparów. Inna zlokalizowała wyjście, kiedy poczuła przeciąg. Personel pokładowy próbował wzywać ludzi do pójścia za nimi, ale przy takim zadymieniu nie dało się głośno krzyczeć.
Sergio Benetti pomógł uciec siedmiu osobom, a kiedy nikt nie wychodził już przez dłuższy czas, próbował przejść na tył samolotu, żeby sprawdzić, czy nikt nie został. Nie był jednak w stanie dotrzeć do ostatnich rzędów siedzeń, bowiem dym był zbyt gęsty. Jako ostatni maszynę opuścili obaj piloci. Właśnie wtedy, zaledwie 90 sekund po wylądowaniu, cała kabina pasażerska nieoczekiwanie stanęła w płomieniach. Ogromna fala ognia przeszła od ogona aż do kokpitu, pochłaniając wszystko na swojej drodze.
Podczas gdy strażacy walczyli z żywiołem, próbując opanować pożar, stewardessy zaczęły liczyć ocalałych. Niestety, okazało się, że 23 z 41 pasażerów nie zdołało się ewakuować. Dla pilotów był to druzgocący cios – pomimo iż udało im się sprowadzić samolot na ziemię, połowa osób i tak zginęła. Wśród ofiar był również idol Kanadyjczyków Stan Rogers. Jak ustalili śledczy, część pasażerów nie była w stanie znaleźć wyjść ewakuacyjnych i najzwyczajniej minęła je w czasie próby ucieczki.
Feralna maszyna
Okazało się, że maszyna miała już długą listę awarii i wypadków na swoim koncie. Zdarza się wyjątkowo, że linię montażową producenta samolotów z jakiegoś powodu opuszcza wadliwy egzemplarz. Jednym z nich na pewno był ten DC-9. Miał długą na kilometr historię drobnych i większych awarii a nawet wypadków – począwszy od problemów z okablowaniem, nieustannych kłopotów ze statecznikami aż po eksplozję grodzi ciśnieniowej podczas startu z lotniska w Bostonie.
Chociaż nadal był dopuszczony do użytku, to sprawiał problemy niemal codziennie. Pożar, który wybuchł w czasie tamtego feralnego lotu, zaczął się pod toaletą od zwarcia przeciętych w trakcie jednej z napraw przewodów. Długi czas tlił się pod podłogą i za ścianami, a kiedy po wylądowaniu i otwarci drzwi duża ilość tlenu dostała się do środka maszyny, wybuchł z całą siłą.
Tragedia kanadyjskiego DC-9 przyczyniła się do istotnych zmian w przepisach linii lotniczych. W pierwszej kolejności nakazano zainstalowanie oświetlenia wskazującego drogę do wyjść awaryjnych oraz obowiązkowe wskazywanie pasażerom, w którym miejscu maszyny się one znajdują. Jednak zmiany te, choć proste i tak potrzebne, dla 23 osób wprowadzono zbyt późno.
Maggie Sawicka