Roopkund w stanie Uttarakhand w Indiach kryje jedną z najbardziej mrocznych tajemnic archeologii. Wiosną, gdy topnieje zamarznięta tafla jeziora, pojawia się tam mrożący krew w żyłach obraz. Na dnie głębokiego na trzy metry akwenu spoczywa osiemset starożytnych ludzkich szkieletów. Skąd się wzięły? Ostatnie lata badań przyniosły nowe, zaskakujące teorie na temat genezy zamarzniętego grobowca...
Tysiąc lat tajemnicy
Położony na obrzeżach masywu Trishul w Himalajach obszar wokół tajemniczego „jeziora szkieletów” przypomina zimową krainę czarów z baśni Christiana Andersena. Otoczony skałami, lodowcami i pokrytymi śniegiem górami znajduje się na wysokości mniej więcej 5 tysięcy metrów nad poziomem morza. Samo jezioro leży u stóp Junargali, ostrego grzbietu górskiego, z którego rozciąga się niesamowity widok na Himalaje.
Żeby dotrzeć do Roopkund, z najbliższej osady potrzeba czterech dni. Stroma wspinaczka po przypominającej ostrze noża Junargali jest tak ryzykowna, że wśród nielicznych wędrowców krąży ponury dowcip. Mówią oni, że jeden niewłaściwy krok oznacza ryzyko dodania własnych kości do istniejącego już stosu szkieletów na dnie Roopkund. Ponad 80 lat po tym, jak „jezioro szkieletów” pierwszy raz zawładnęło wyobraźnią świata, żart ten wydaje się całkiem realny. Próba przedostania się nad brzeg tajemniczego akwenu zakończyła się już tragicznie dla kilku osób.
Makabryczny sekret Roopkund odkrył w 1942 roku leśniczy, H. Madhwal. Na początku lat pięćdziesiątych informacja o szkieletach wypełniających jezioro obiegła cały świat. I wzbudziła tak ogromne zainteresowanie środowiska naukowego, że zapoczątkowane wtedy badania trwają do dziś.
Przez długi czas uważano, że kości w jeziorze należały do japońskich żołnierzy, którzy zmarli w wyniku epidemii. W 2004 roku, po przeprowadzeniu wstępnej analizy kryminalistycznej przedśmiertnych obrażeń części czaszek odkryto jednak, że pochodzą one z IX wieku. I należą do ofiar monumentalnej burzy gradowej. Uznano, że stało się to podczas odbywającej się co 12 lat pielgrzymki Nanda Devi Raj Jat Yatraw. W okolicach Roopkund na grupę wiernych miał spaść śmiertelny grad.
Ta hipoteza była dla naukowców bardziej prawdopodobna niż wersja o japońskiej armii wybitej przez zarazę. Przemawiał za nią również fakt, że na miejscu nie odkryto żadnych śladów broni, znaleziono za to pozostałości instrumentów muzycznych używanych w starożytności przez grupy pielgrzymów. Dodatkowo analiza DNA kości ujawniła, że szkielety z jeziora należały do osób w każdym przedziale wiekowym. W tym mężczyzn, kobiet i dzieci. To zdaje się potwierdzać, że chodzi o pielgrzymów a nie grupy żołnierzy. Wierzono, że zagadka „jeziora szkieletów” została w końcu rozwikłana.
Szokujące odkrycia
A potem nadszedł przełomowy rok 2010. Naukowcom udało się zsekwencjonować pierwszy starożytny ludzki genom. Postanowiono z tej okazji ponownie przyjrzeć się szkieletom z Roopkund. Stworzono 38 sproszkowanych próbek kości z jeziora, uzyskanych ze szczątków szkieletów przechowywanych w Instytucie Badań Antropologicznych w Kalkucie. Następnie wysłano je do 16 laboratoriów na całym świecie i poddano analizie genomicznej. Wyniki opublikowane w 2019 roku wprawiły świat w osłupienie.
Analizy biomolekularne udowodniły, że historia jeziora Roopkund jest bardziej złożona niż sądzili naukowcy. Okazało się, że szkielety wypełniające jezioro nie znalazły się w nim w wyniku pojedynczej katastrofy. Trafiły tam w różnych momentach, w ciągu tysiąca lat, a dokładnie między 800 a 1800 rokiem. Kolejnym zaskoczeniem było odkrycie, że należały do trzech odrębnych genetycznie grup.
Pierwsza, określona jako południowoazjatycka, reprezentowała ludzi żyjących między VII a X stuleciem. Kolejna, śródziemnomorska, a dokładniej pochodząca z Krety, zginęła w XIX wieku podczas jednego wydarzenia. Ostatnia, pochodząca z Azji Wschodniej, zniknęła również w XIX stuleciu. Zafascynowani badacze przeprowadzili następnie analizę diety specyficznej dla poszczególnych regionów, by potwierdzić odkrycie. Była ona zgodna z wyniki analizy DNA pozyskanego ze szkieletów.
Największym szokiem dla naukowców było odkrycie grup spoza Indii. Nie istnieją bowiem żadne historyczne wzmianki o ich pobycie w tym regionie. Bardzo zagadkowy wydał się badaczom odłam z Krety. Skąd wzięli się ludzie pochodzący z regionu Morza Śródziemnego o genomie wysoce nietypowym dla tego regionu? Co przyciągnęło ich do Indii? Dlaczego 200 lat temu znaleźli się wszyscy nad brzegiem himalajskiego jeziora? Jak tam dotarli?
Podejrzewa się, że mogli być europejskimi podróżnikami albo osiedleńcami o śródziemnomorskim pochodzeniu, którzy migrowali z Krety. Nie wkluczono też, że byli więźniami. Niektórzy spekulują, że Roopkund mogło być mrocznym miejscem zesłania albo masową mogiłą. Teorii, dlaczego zginęli, jest wiele. Najbardziej pragmatyczna zakłada, że część z nich była wędrowcami, którzy spadli z Junargali podczas wchodzenia na stromy szczyt.
Innych uśmierciła być może hipoksja będąca skutkiem przebywania na dużej wysokości i niedotlenienia. Najmniej prawdopodobny, zdaniem archeologów, jest scenariusz, w którym kilka odrębnych grup zginęło w Roopkund podczas kilku oddzielnych zdarzeń na przełomie tysiąca lat, z tej samej przyczyny – z powodu gradu. Niemniej tylko ta wersja opiera się na naukowym dowodzie. Jest nim sześć czaszek z urazami odpowiadającymi okaleczeniom powstałym na skutek gradobicia.
Rewelacje z 2019 roku spowodowały poruszenie w środowisku naukowym. Bo jeśli analiza zaledwie 38 próbek przyniosła tak spektakularne wyniki, to jakie niespodzianki kryją przed światem pozostałe setki szkieletów? Być może dzięki kolejnym testom uda się w końcu ustalić, dlaczego Roopkund stał się ich grobowcem. Na razie tajemnica zmarłych wciąż pozostaje żywa. A miejsce ich spoczynku odcięte od świata.
Choć był czas, kiedy „jezioro szkieletów” odwiedzali masowo turyści. W 2009 roku w Internecie pojawiła się oferta pierwszej grupowej wycieczki do Roopkund. To była trudna, kilkudniowa wędrówka połączona z biwakowaniem. Po niej nastąpiły kolejne. Efektem najazdu turystów była degradacja środowiska i bezczeszczenie miejsca. Fragmenty kości z jeziora zabierano jako pamiątki, a okolice zaśmiecano. Dlatego w końcu władze zakazały biwakowania. Dziś „jezioro szkieletów” jest niedostępne dla turystów.
Joanna Tomaszewska