„Praca to sprawa honoru, odwagi i bohaterstwa” – takie hasło widniało na bramie gułagu w Kołymie. „Praca czyni wolnym” – czytali więźniowie przekraczający bramę obozu koncentracyjnego w Auschwitz. I tylko te napisy odróżniały oba obozy. Niemieckie obozy powstały dużo później niż sowieckie. Niemcy mordowali w nich ludzi obcych narodowości. Rosjanie mordowali, w zdecydowanej większości, swoich obywateli...
Miliony ofiar
System obozów pracy przymusowej w ZSRR, nazywanych gułagami lub łagrami, powstał zaraz po rewolucji bolszewickiej. Obozy były częścią terroru, który zainicjował Lenin, a doprowadził do skrajności Stalin. Ponadto stały się jednym z filarów radzieckiej gospodarki. Poprzez darmową siłę roboczą, jaką stanowili więźniowie łagrów, władze Rosji starały się gospodarczo dogonić kraje Zachodu. Po latach okazało się, że zyski z pracy więźniów – zeków – były niższe od kosztów ich utrzymania. W tym idiotycznym państwie nie potrafiono myśleć racjonalnie. I tak zostało do dzisiaj, czego przykładem jest najazd Rosji na Ukrainę.
W szczytowym okresie w Rosji było około 30 tysięcy łagrów. Więcej niż miast i miasteczek. Pisarz Aleksander Sołżenicyn, który w łagrach przebywał osiem lat, w książce Archipelag Gułag napisał, że we wszystkich obozach pracy uśmiercono od początku rewolucji do 1956 roku co najmniej 60 milionów ludzi. I to nie licząc 10-20 milionów skazańców, którzy zmarli w czasie transportu lub z wycieńczenia już po wypuszczeniu z obozów.
Dzisiaj historycy kwestionują te wielkie liczby podane przez Sołżenicyna. Nigdy się nie dowiemy, ilu naprawdę Rosjan zginęło w łagrach. Można się domyślać, że za Stalina i Breżniewa dokumentacja śmierci zeków była prowadzona wzorowo. Jednak później starano się ukryć prawdę o gułagach. Jeszcze pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia niszczono archiwa obozowe. Dzisiaj Putin, chwalca Stalina, w ogóle nie dopuszcza historyków do archiwów obozowych, jeśli jakiekolwiek pozostały.
Z założenia obozy tworzono, aby wykorzystać więźniów do darmowej pracy. Pracowali oni przy największych budowach socjalizmu. Wznosili miasta, kopali kanały, rąbali lasy w tajdze, budowali linie kolejowe, wydobywali węgiel, złoto i inne minerały. Fatalne warunki i praca ponad siły powodowały wysoką śmiertelność wśród więźniów. Umierało ponad 30 procent zeków rocznie. A niektóre obozy były po prostu miejscem likwidacji wrogów ustroju.
Zła sława Sołówek
Pierwszym i jednocześnie najbardziej znanym obozem karnym w Związku Radzieckim był Sołowiecki Łagier Ossobiennego Naznaczenija – Sołówki. Powstał w 1919 roku. Położony był na niedostępnym archipelagu Wysp Sołowieckich na Morzu Białym. Zyskał złą sławę od początku swego istnienia. Nazwa „Sołówki” szybko stała się symbolem bolszewickiego systemu represji. W Rosji wszyscy słyszeli o Sołówkach, ale bano się wypowiadać nazwy tego obozu. To groziło przenosinami nad Morze Białe.
Archipelag Sołowiecki znajduje się blisko koła podbiegunowego. Składa się z sześciu dużych wysp oraz kilkudziesięciu skalnych wysepek. Latem słońce tam nie zachodzi. Zimą ukazuje się tylko na godzinę. Z Sołówek nikt nie uciekł. Zimne wody Morza Białego stanowiły zaporę nie do przebycia.
To było doskonałe miejsce odosobnienia. Pierwsi, 400 lat wcześniej, zauważyli je prawosławni mnisi. Na jednej z wysp wybudowali monastyr. Wówczas carowie także zwrócili uwagę na to miejsce. Zsyłali do monastyru przeciwników władzy i heretyków. Przez kilkaset lat więziono w nim w sumie około 300 osób. Gdy bolszewicy doszli do władzy, wyspa została zaludniona przez skazańców, a nawet przeludniona. Przez 20 lat istnienia obozu na Sołówkach przewinęło się przez nią kilkaset tysięcy więźniów. Ilu z nich pozostało tam na zawsze? Nikt tego nie wie.
Zeków przetrzymywano w drewnianych barakach i ziemiankach, przy mrozie dochodzącym do 40 stopni Celsjusza. Rąbali las, łowili i obrabiali morską kapustę i inne wodorosty. W Sołówkach testowano nowe systemy traktowania więźniów. Czyli jak ich wykańczać fizycznie i psychicznie, aby zaczęli kochać państwo radzieckie.
Jeden z więźniów, O. Wołkow, tak wspominał Sołówki: „Na moich oczach strażnicy katowali ludzi. Zabawiali się, nakazując im uciekać, by potem polować na nich i strzelać jak do zwierząt. Ci na wieżyczkach strażniczych walili z karabinów do przypadkowych więźniów na placu. Kiedyś strażnik zdzielił kolbą wychudzonego zeka, ten wpadł w kałużę i na swoje nieszczęście chciał się podnieść. Została z niego tylko krwawa miazga”. Takich relacji są tysiące.
Zabawa na pieńku
To na Sołówkach strażnicy zapoczątkowali, jak to nazywali, zabawę na pieńku. Więźnia rozbierano do naga i przywiązywano do pniaka. Latem jego ciało natychmiast pokrywała chmara komarów. Zek, na oczach strażników i współwięźniów, godzinami konał w straszliwych męczarniach z powodu wykrwawienia. Zimą nagiego i przywiązanego do pnia strażnicy polewali wodą i czekali aż zamarznie na śmierć.
Polak w bagnie
Wśród zeków na wyspie na Morzu Białym byli i Polacy. Jednym z nich, znanym z nazwiska, był policjant Joachim Biłas. W 1923 roku, pełniąc służbę na terenie przygranicznym koło Nieświeża, zabłądził i wpadł do bagna. Na swoje szczęście i nieszczęście uratowali go sowieccy pogranicznicy.
Prosto z bagna dostał się pod doraźny sąd radziecki. Za nielegalne przekroczenie granicy otrzymał wyrok 5 lat łagru. Trafił na Sołówki. Dziw, że przeżył wyrok, bo zekowie kryminaliści nienawidzili policjantów, jakiejkolwiek byliby narodowości.
Okrutny reformator
Pierwszym komendantem obozu na Sołówkach był Eichmans. Po latach, gdy przestał być komendantem, zekowie wspominali go niemal z rozrzewnieniem. Słynął jako specjalista od wymyślania bezsensownych zajęć, jak przerzucanie kamieni z miejsca na miejsce, liczenie ptaków czy śpiewania godzinami Międzynarodówki. Było to uciążliwe dla wygłodzonych więźniów, ale przynajmniej w większości mogli przeżyć.
„Dobre” skończyło się, gdy komendantem został Naftali Frenkl. Skazany za przemyt wylądował na Sołówkach. Dzięki donosicielstwu, lizusostwie, ale i talencie organizacyjnym, awansował z więźnia na członka kierownictwa obozu. Później na komendanta. Rzadki przypadek awansu. Można się jednak domyślać, że inteligentny Frenkl pomagał władzom obozowym w machlojkach finansowych, w czym wcześniej był specjalistą.
Jako komendant zaczął wprowadzać w obozie nowe porządki. Jego zaangażowanie i pomysłowość dostrzegli nawet czekiści ze stolicy ZSRR. Ściągnięty do Moskwy miał osobiście wyłożyć Stalinowi nową filozofię funkcjonowania gułagów. Uważał, że z więźnia należy wycisnąć wszystko w ciągu trzech pierwszych miesięcy. Później do niczego się już nie nadawał, najwyżej do piachu.
Według Sołżenicyna to Frenkl stworzył tzw. system kotłów, który polegał na uzależnieniu racji żywnościowych od wypracowania przez więźniów określonych norm. Frenklowi przypisuje się też zniesienie podziału na więźniów politycznych i kryminalnych. Jedni i drudzy mieli jednakowo pracować.
Ktoś taki długo nie zagrzał miejsca na Sołówkach. Frenkl zrobił karierę w ZSRR. Został kierownikiem budowy kanału Morze Białe – Bałtyk, przy której zginęło wiele tysięcy więźniów. Jakimś cudem udało się mu przeżyć wszystkie stalinowskie czystki. Doczekał władzy Chruszczowa. Zmarł w 1960 roku.
Przeklęta Wyspa
Kołyma to nieformalne określenie największej grupy obozów pracy na północnym wschodzie ZSRR. Nazwa pochodzi od położenia w dorzeczu Kołymy. Przez więźniów obszar ten nazywany był Przeklętą Wyspą. Cały teren obozów obejmował powierzchnię 2,6 milionów kilometrów kwadratowych. Dla uzmysłowienia wielkości: obszar Polski to 312 tysięcy kilometrów kwadratowych.
Bezludzie. Najbliższa cywilizacja znajdowała się w Japonii. Do Kołymy kierowano ludzi uważanych za szczególnie niebezpiecznych dla władzy radzieckiej, gdyż, na przykład, opowiedzieli dowcip o Stalinie. Więźniowie wydobywali węgiel, platynę, złoto, rudę uranu i inne surowce. Pracę przerywano dopiero wtedy, kiedy mróz przekraczał 54 stopnie Celsjusza. Śmiertelność była wyższa niż w innych gułagach. Na Kołymie zmarło około 4 milionów więźniów.
Odbywało tam kary wielu Polaków. Między innymi Ryszard Kaczorowski, który później został Prezydentem RP na uchodźstwie. Został zesłany na Kołymę w 1941 roku. Udało się mu wyjść na wolność, gdy generał Anders formował Armię Polską w ZSRR.
Bunt w Workucie
W latach 1932-1957 górnicze miasto Workuta, położone w północnej części europejskiej Rosji, zajmowało centralną pozycję w największym w Europie kompleksie obozów koncentracyjnych. Straciło tam życie więcej ludzi niż w Auschwitz. Zginęli także Polacy, których w Workucie były tysiące.
W 1953 roku w jednym z podobozów Workuty doszło do buntu więźniów. To jedyny znany historykom przypadek, kiedy zorganizowana grupa łagierników chwyciła za broń.
A wszystko zaczęło się od plotki. W siódmym miesiącu wojny ZSRR z Niemcami rozniosła się w Workucie zaskakująca wieść. Z ust do ust powtarzano sobie, że jeśli Niemcy podejdą blisko łagrów, strażnicy mają rozstrzelać wszystkich politycznych więźniów. Nawet tych, którzy już odsiedzieli swoje wyroki, a teraz byli wolnonajemnymi pracownikami gułagu. Do takich należał Andriejewicz Rietunin, przed wojną skazany za działalność kontrrewolucyjną.
Rietunin i część łagierników uwierzyli w plotkę. Wiedzieli, z jaką łatwością enkawudziści mordowali ludzi. Woleli zginąć w walce z bronią w ręku niż dać się potulnie zastrzelić. W podobozie przebywało 202 mężczyzn. 108 z nich było więźniami politycznymi i to oni stanowili trzon buntowników.
Na czele buntu stanął Rietunin. Było to przedsięwzięcie starannie przygotowane, przynajmniej na początku. W styczniową sobotę 1942 roku przystąpili do akcji. Tego dnia przypadała kąpiel obozowych strażników. W przygotowania do buntu został wtajemniczony Chińczyk Liu Fa, pod którego opieką znajdowała się łaźnia. Powiedział strażnikom, że z powodu awarii łaźnia tego dnia będzie otwarta tylko godzinę. Wówczas większość strażników udała się do łaźni jednocześnie. Gdy strażnicy rozkoszowali się kąpielą w ciepłej wodzie, Chińczyk zabarykadował drzwi łaźni. To było jedyne wyjście.
Buntownicy w tym czasie zabili lub zranili strażników, którzy pozostali na swoich stanowiskach. Zdobyli kilkanaście karabinów i pistoletów. Część oswobodzonych więźniów bezmyślnie uciekła do tajgi. W lesie, ze względu na porę roku, czekała ich pewna śmierć. Pozostali ruszyli saniami do odległej o kilkanaście kilometrów mieściny Ust-Usa. Tam rozdzielili się na dwie grupy i z zaskoczenia zaatakowali areszt i urząd pocztowy. Z aresztu uwolnili 38 osadzonych. Kilkunastu z nich przyłączyło się do buntowników.
Po pierwszym szoku mieszkańcy Ust-Usy zaczęli stawiać opór zbiegom. Wielu z nich było myśliwymi i mieli broń. Miejscowa ludność od zawsze współpracowała z władzami gułagów, pomagając w wyłapywaniu uciekinierów z obozów.
Po całonocnym boju, w którym buntownicy stracili dziewięć osób, Rietunin postanowił ruszyć do sąsiedniego miasteczka – Koźwy. Nie wiedział, że milicjanci z Ust-Usy, obawiając się ataku niemieckich spadochroniarzy, ukryli w lesie radiostację. I teraz za jej pomocą wezwali posiłki.
Ostatecznie Rietunin i ocalali buntownicy poszukali schronienia w tajdze, na farmie reniferów. Tam zostali wytropieni przez miejscowych myśliwych i otoczeni przez żołnierzy. Kilkudziesięciu buntowników wydostało się z okrążenia i uciekło w pobliskie góry. Ale i tam zostali wytropieni i zabici. Rietunin i kilku więźniów popełniło samobójstwo.
Szaraszki dla naukowców
W ZSRR była grupa obozów, zwanych szaraszkami, w których więźniom nie brakowało jedzenia. Mieszkali w ciepłych pomieszczeniach, mogli czytać książki, nie musieli fizycznie pracować. Jedynie nie wolno im było wychodzić poza teren obozu i pisać listów do rodzin. Szaraszki były wyjątkowymi w skali światowej obozami pracy przymusowej.
Prowadzono w nich badania naukowe. Naukowcy odsiadujący tam wyroki pracowali anonimowo. Wyniki swoich prac przekazywali naukowcom na wolności, którzy często prezentowali je jako swoje prace. Uczeni więźniowie prowadzili prace nad bronią atomową, chemiczną, konstruowali rakiety.
Gułagi Putina
Obecnie w Rosji nie ma gułagów, łagrów. Są kolonie karne, w których przebywa około miliona więźniów. Wielu z nich jest uznanych za politycznych, jak najgroźniejszy przeciwnik Putina, Aleksiej Nawalny. Oczywiście nie licząc Zełeńskiego.
Jest 800 kolonii karnych, położonych w głębi Rosji. Często są to te same obiekty, które zbudowane zostały jeszcze za czasów Stalina i Breżniewa. Stowarzyszenie „Memoriał” zebrało wiele relacji więźniów kolonii karnych. Więźniowie opowiadają o samowoli strażników, drakońskich karach, gwałtach, głodzie i chorobach. Rosja pozostaje wciąż taka sama od setek lat. Swoich obywateli niezmiennie traktuje jak wrogów.
Ryszard Sadaj