W populacjach z wysokim odsetkiem osób z nadwagą ryzyko śmierci jest o 22 proc. wyższe niż tych, w których przeważają ludzie z prawidłową masą ciała. W populacjach otyłych ryzyko to wzrasta aż dwukrotnie - alarmują naukowcy z University of Colorado Boulder.
W swojej najnowszej publikacji (http://dx.doi.org/10.1080/00324728.2023.2168035) zaprzeczyli powszechnej opinii, jakoby nadwaga wpływała na ryzyko zgonu jedynie w skrajnych przypadkach i zwrócili uwagę na pułapki stosowania wskaźnika masy ciała (BMI) do pomiaru wyników zdrowotnych danego człowieka.
„Nadwaga lub otyłość zwiększają ryzyko śmierci od 22 do 91 proc., czyli znacznie więcej niż wcześniej sądzono, podczas gdy ryzyko zgonu wynikające z lekkiej niedowagi było do tej pory przeszacowywane” - podkreślają autorzy artykułu. Według ich szacunków 1 na 6 zgonów w USA jest związanych z nadwagą lub otyłością.
Swoje wnioski naukowcy oparli na analizie danych zebranych od prawie 18 tys. dorosłych Amerykanów. „Istniejące badania prawdopodobnie nie doceniły ryzyka śmiertelności wynikającego z życia w kraju, w którym tania, niezdrowa żywność jest powszechnie dostępna, a siedzący tryb życia stał się normą” – uważa prof. Ryan Masters, kierownik grupy badawczej.
„Nasze badanie, ale i inne, które pojawiły się w ostatnim czasie, zaczynają ujawniać prawdziwe żniwo tej kryzysowej sytuacji” - dodaje.
Oczywiście liczne badania pokazują, że choroby serca, wysokie ciśnienie krwi i cukrzyca, czyli schorzenia często wynikające z nadwagi, istotnie zwiększają ryzyko zgonu. Jednak bardzo niewiele doniesień wskazywało dotąd na to, że samo BMI może być związane z wyższym wskaźnikiem śmiertelności.
Przeciwnie: istnieje spora liczba publikacji poświęconych tzw. paradoksowi otyłości. Chodzi w nim o to, że osoby z nadwagą (BMI 25-30) - co zaskakujące - mają najniższe ryzyko śmierci. Jednocześnie ludzie z otyłością (BMI 30-35) mają bardzo niewielki (lub nawet żaden) wzrost owego ryzyka w porównaniu do kategorii tzw. zdrowych osób, czyli tych, których wskaźnik masy ciała mieści się w przedziale 18,5-25. Natomiast zarówno osoby z niedowagą (BMI<18,5), jak i skrajnie otyłe (BMI>35 i więcej) są narażone na większe ryzyko zgonu.
„Stereotypowa opinia głosi, że podwyższone BMI generalnie nie zwiększa ryzyka śmierci, dopóki nie dojdzie do bardzo wysokich wartości; mało tego - nadwaga ma mieć według niej pewne korzyści, jeśli chodzi o przeżycie - mówi prof. Masters. - Od dawna byłem podejrzliwy wobec tych twierdzeń”.
Naukowiec zauważył, że BMI, którego lekarze i naukowcy często używają jako miernika zdrowia, opiera się wyłącznie na wadze i wzroście, nie uwzględniając w ogóle różnic w składzie ciała ani tego, jak długo dana osoba ma nadwagę.
„BMI to po prostu odzwierciedlenie naszej postury w danym momencie. Nic więcej” - uważa profesor. Przypomina, że Tom Cruise, który mierzy dokładnie 170 cm, w pewnym momencie swojego życia był mocno umięśniony i jego waga dochodziła wówczas do 91 kg. Jego BMI wynosiło więc 31,5, czyli kwalifikowało go do kategorii „otyły”. Zupełnie nie oddawało to faktycznego stanu jest ciała. „BMI nie pokazuje wszystkich niuansów oraz różnic osobniczych w rozmiarach, kształtach i kompozycji ciała” - podkreśla Masters.
Aby zobaczyć, co się stanie, kiedy niuanse te zostaną uwzględnione, Masters przeanalizował obszerną bazę danych medycznych National Health and Nutrition Examination Survey (NHANES), biorąc pod uwagę lata 1988-2015. W sumie było to prawie 18 tys., z których 4468 zmarło.
Okazało się, że 20 proc. grupy scharakteryzowanej jako „zdrowa masa ciała” miała nadwagę lub otyłość 10 lat wcześniej. Dalsza analiza ujawniła, że profil zdrowotny takich osób był znacznie gorszy niż ludzi z tej samej kategorii BMI, których waga przez lata była stabilna.
Masters zwrócił uwagę, że nierzadkie są przypadki, kiedy ktoś, kto przez większość życia był otyły, dość szybko schudnie. Jeżeli jego BMI zostanie zmierzone w tym momencie, może to dawać zniekształcony obraz jego stanu zdrowia.
„Na tej podstawie twierdzę, że sztucznie zawyżamy ryzyko śmiertelności wśród osób o niskim BMI. W tej grupie są bowiem ludzie, którzy mieli wysoki BMI i niedawno schudli, i to ich wyniki zawyżają statystyki” – mówi autor publikacji.
Jeśli chodzi o objęte badaniem osoby z nadwagą i otyłością, to 10 lat wcześniej 37 proc. tych pierwszych i aż 60 proc. tych drugich miało prawidłową masę ciała. Co ważne - ludzie, którzy dopiero niedawno przybrali na wadze, miały wyraźnie lepsze profile zdrowotne.
„Konsekwencje zdrowotne i ryzyko zgonu wynikające z wysokiego BMI nie działają jak włącznik/wyłącznik światła – tłumaczy prof. Masters. - Istnieje coraz więcej prac sugerujących, że zależą one od czasu trwania nadwagi i otyłości”.
„Włączając więc osoby, które przez większość swojego życia miały niskie BMI i szybko przytyły, do kategorii wysokiego BMI, poprzednie badania nieumyślnie sprawiły, że wysoki BMI wyglądał na mniej ryzykowny niż jest w rzeczywistości” - dodaje.
Badacz przyjrzał się również różnicom w rozmieszczeniu tkanki tłuszczowej wśród osób należących do tych samych kategorii BMI i zauważył, że rozbieżności w tej materii są duże i mają ogromny wpływ na zgłaszane wyniki zdrowotne.
Podsumowując: odkrycia prof. Mastersa potwierdzają, że na dotychczasowe badania wpływu otyłości na ryzyko śmierci znacząco wpłynęła niedoskonałość wskaźnika BMI.
Kiedy naukowiec ponownie przeanalizował dane, skorygowane o wcześniej wspomniane aspekty, zobaczył, że osoby z niskim BMI (18,5-22,5) miały najniższe ryzyko śmiertelności ze wszystkich grup.
W przeciwieństwie do poprzednich badań jego ustalenia nie wykazały też znaczącego wzrostu ryzyka zgonu w kategorii „niedowaga”.
Według wcześniejszych szacunków 2-3 proc. zgonów osób dorosłych w USA było spowodowanych wysokim BMI; prof. Mastersa ustalił, że w rzeczywistości wartość ta jest ośmiokrotnie wyższa.
Specjalista ma nadzieję, że jego badania zwrócą uwagę innych naukowców oraz lekarzy i sprawią, że będą oni bardziej ostrożni przy wyciąganiu wniosków na podstawie samego BMI. Chciałby także, aby kwestia, którą poruszył, była traktowana nie jako problem jednostkowy, ale problem całego zdrowia publicznego, napędzany przez niezdrowe środowisko życia współczesnego człowieka.
„Dla ludzi urodzonych w latach 70. lub 80., które całe życie tkwią w środowisku sprzyjającym otyłości, perspektywy zdrowego starzenia się nie wyglądają dobrze – podsumowuje. - Mam nadzieję, że ta praca pobudzi dyskusje na wyższym szczeblu na temat tego, co jako społeczeństwo możemy zrobić”.(PAP)
Katarzyna Czechowicz