Tuż przed uderzeniem pierwszej fali Edie Fassnidge zrobiła zdjęcie swojej młodszej siostrze Alice i ich matce. Był 26 grudnia 2004 roku. Pływali na kajakach niedaleko plaży Ao Nang z Mattem, chłopakiem Edie. Pobyt w Tajlandii był częścią ich zaplanowanej na rok podróży po Oceanii i Azji. Alice i ich mama, stęsknione za Edie, postanowiły dołączyć do nich w Tajlandii i razem spędzić święta. To miały być spokojne rodzinne wakacje...
Wielka fala
Piękniejszej pogody nie można było sobie wymarzyć – świeciło oślepiające słońce, powierzchnia oceanu była spokojna a lazurowa woda krystalicznie czysta. Nagle coś się zmieniło. Edie nie była pewna, co się dzieje. – Spojrzałam w stronę horyzontu. To nie wyglądało dobrze. Morze, przedtem takie spokojne, załamywało się potężną falą. Zbliżała się do nich. Znajdowali się o kilometr od najbliższej plaży, ale tylko kilka metrów od skalistego, pionowego klifu. – Mój umysł szalał, próbując nadać sens temu, co widziałam – tak wspominała tamte wydarzenia Edie.
Zaczęła wołać siostrę i mamę, żeby się zatrzymały, ale było już za późno. Zaledwie kilka minut potem spieniona woda wyrzuciła ich kajaki w górę, by następnie pochłonąć je razem z ludźmi. Edie poczuła, że jej ciało uderza o skałę, a potem jeszcze raz i jeszcze raz. Kiedy udało jej się wynurzyć, zobaczyła na powierzchni Matta, Alice i ich matkę.
Ten widok ją uspokoił. Ale zanim zdążyła powiedzieć im, że wszystko jest w porządku, zdała sobie sprawę, że wyglądają dziwnie. Mieli otwarte oczy, ale nie poruszali się i nic nie mówili. Kilka sekund później została ponownie wciągnięta pod wodę, a kiedy wynurzyła się, zobaczyła matkę pływającą twarzą w dół. Podpłynęła do niej i próbowała ją ratować, ale wtedy nadeszła kolejna fala. Kiedy znowu udało jej się wydostać na powierzchnię, nie zauważyła już nikogo ze swoich bliskich.
W końcu fale nieco osłabły. Kobieta ostatkiem sił wspięła się na skalisty brzeg. Spojrzała na siebie i była bliska szoku. Nie czuła żadnego bólu, ale miejsca, gdzie jej ciało uderzało o skały, pokryte były głębokimi ranami. Próbowała wspiąć się na klif, okazał się jednak zbyt stromy. Wyczerpana, przez dłuższy czas po prostu leżała na skalnym występie. – Wiedziałam, że będę musiała zrobić to, czego obawiałam się najbardziej – wrócić do wody i spróbować płynąć wzdłuż brzegu, żeby znaleźć wyjście na ląd. Nad jej głową przeleciał helikopter. Pomoc była niedaleko.
Płynęła wzdłuż skał, a kiedy traciła siły, kładła się na plecach i odpoczywała, świadoma tego, jak blisko jest śmierci. W końcu zobaczyła wąską szczelinę między skałami. Popłynęła w tym kierunku i wydostała się na plażę. Obawiając się, że w tym odosobnionym zakątku nikt jej nie znajdzie, ostatkiem sił wlokła się dalej. W końcu dotarła za skalny załom i zobaczyła ludzi. Była uratowana.
Tragedia w Boże Narodzenie
Edie Fassnidge miała dużo szczęścia. Więcej szczęścia niż setki europejskich i amerykańskich turystów, którzy przybyli na plaże Tajlandii, Sri Lanki i Indonezji, żeby uciec od zimowego chłodu. Więcej niż setki tysięcy mieszkańców tych krajów, które dotknęły skutki olbrzymiego trzęsienia ziemi, jednego z największych, jakie kiedykolwiek odnotowano. O 7.59 rano trzęsienie ziemi o sile 9,1 stopni wywołało największe i najbardziej tragiczne w skutkach tsunami w historii.
Miasto Banda Aceh na północnym krańcu Sumatry znajdowało się najbliżej epicentrum. Fale dotarły tam w ciągu zaledwie 20 minut. Budynki złożyły się jak domki z kart, drzewa i samochody zostały zmiecione przez ocean. Trzydziestometrowa fala w ciągu kilku minut zabiła 100 tysięcy mieszkańców.
Vivi Yanti, nauczycielka angielskiego pamięta, że woda była czarna i wypełniona gruzem. Na ulicach zapchanych uciekającymi ludźmi Yanti dostrzegła biegnącą kobietę, trzymającą za rękę małego chłopca. Waliła w szyby przejeżdżających samochodów, błagając o podwiezienie. Nikt się nie zatrzymał. Uciekła z wujkiem jego motocyklem. Vivi pamięta, że kiedy spojrzała za siebie, nie mogła wręcz uwierzyć w to, co zobaczyła – woda niosła w głąb lądu ogromny statek.
Nie minęło półtorej godziny, a rozpędzone, gigantyczne fale uderzyły w nadmorskie prowincje Phang Nga i Phuket w Tajlandii. Tak jak wcześniej na Sumatrze, nikt nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącego niebezpieczeństwa. Zaciekawieni turyści spacerowali wzdłuż plaży, obserwując dziwne zjawisko gwałtownego cofania się wody w głąb oceanu. Tylko jedna osoba wiedziała, co to oznacza. Była to dziesięcioletnia Brytyjka Tilly Smith. Dwa tygodnie wcześniej na lekcji geografii Tilly uczyła się o tsunami i widząc cofającą się wodę, była przekonana, że zaraz dojdzie do katastrofy.
– Moja mama mi nie uwierzyła. Nie zareagowała i po prostu szła dalej” – powiedziała Tilly. – Krzyczałam: „Proszę mamo, proszę wróć ze mną. Jeśli tego nie zrobisz, nie przeżyjesz”! – wspominała później. W końcu zareagował jej tata. – Pewnie pomyślicie, że jestem szalony, ale moja córka jest całkowicie przekonana, że nadchodzi tsunami – powiedział pracownikom hotelu. Około 100 turystów w ostatniej chwili uciekło z plaży, chroniąc się na drugim piętrze hotelu. Penny Smith, matka Tilly, była jedną z ostatnich ewakuowanych osób, gdy pojawiła się dziewięciometrowa fala i zaczęła pędzić w kierunku brzegu.
Liczba ofiar śmiertelnych w Tajlandii wyniosła niemal 5 i pół tysiąca ludzi, w tym 2 tysiące zagranicznych turystów. Godzinę później fale uderzyły w południowo-wschodnie wybrzeże Indii w pobliżu miasta Chennai, zabijając ponad 10 tysięcy osób. Ogromne zniszczenia dotknęły też wyspiarską Sri Lankę, gdzie ponad 30 tysięcy ludzi zostało zabranych przez ocean, a setki tysięcy pozostały bez dachu nad głową. Ostatnie ofiary katastrofy zginęły prawie osiem godzin później, kiedy wzburzone fale zaskoczyły pływaków w Południowej Afryce, 5 tysięcy mil od epicentrum trzęsienia ziemi.
Maggie Sawicka