Paweł Tuchlin był jednym z najgroźniejszych seryjnych morderców w polskiej historii. W toku śledztwa przyznał się do dziesięciu zabójstw i jedenastu usiłowań zabójstw. Podczas przesłuchania powiedział, że mordował, by poczuć się lepiej. Został skazany na śmierć i powieszony w 1983 roku. Na cmentarzu grabarze podnieśli wieko trumny i oddali do niej mocz...
Kompleks dzieciństwa
O tym, kim później stał się Paweł Tuchlin, zaważyło jego dzieciństwo. Psychiatrzy mówią, że często właśnie w tym okresie rodzi się morderca. Z czego nie zdaje sobie sprawy ani on sam, ani jego otoczenie. Tuchlin był synem nadużywającego alkoholu rolnika. Urodził się jako ósme dziecko spośród jedenaściorga rodzeństwa. Przez rodziców był surowo traktowany. Moczył się w łóżku jeszcze jako nastolatek. Wiedzieli o tym wszyscy mieszkańcy jego rodzinnej wsi Góra koło Gdańska.
Oto co sam Paweł Tuchlin powiedział w czasie procesu sądowego: – Moja choroba polegała na tym, że moczyłem się w nocy podczas snu. A jedynym wtedy dostępnym dla mnie lekarstwem w domu był splot rzemieni. Gdy się rano wstawało, to matka albo ojciec sprawdzali moje łóżko. Kiedy było mokre, to dostawało się porcję lekarstwa. Następnego dnia scena ta się powtarzała, bo ojciec był zdania, że ja leję w łóżku złośliwie lub też z lenistwa. Była niechęć do mnie, a już zwłaszcza kiedy tata sobie wypił. Wtedy nie było już Pawła, tylko sikacz i śmierdziel. Z tej przyczyny nie dostawałem pieniędzy na kino.
Potem podrastało się. Od czasu do czasu była jakaś zabawa w świetlicy, poszło się, ale to wszystko dalej szło za mną. Chciało się zatańczyć, dobrze, idziesz, prosisz dziewczynę, a ona cię zna, to jej, nie wiem, ale chyba było wstyd tańczyć z takim, który moczy się. Mówi, śmierdzi, nie chcę z tobą tańczyć. Koledzy, koleżanki, wszystko się śmiało.
Paweł Tuchlin uciekł ze wsi do Gdańska. Zdobył zawód kierowcy. Ożenił się. W tym czasie był karany za drobne kradzieże. Po kilku latach rozwiódł się, po czym zawarł związek małżeński z Reginą. Sąsiedzi opisywali go jako spokojnego, zaradnego, troszczącego się o żonę i dwójkę dzieci. Wykonane później badania psychiatryczne wykazały, że Tuchlin miał cały czas problemy z pohamowaniem popędu seksualnego. Z tego powodu obnażał się przed nieznanymi kobietami.
Morderca zabija młotkiem
Pierwsze trzy ofiary Tuchlina przeżyły. Atakował przypadkowe, idące samotnie kobiety i zadawał im ciosy młotkiem. Wtedy, można powiedzieć, uczył się jak obezwładniać swoje ofiary. Pierwszą zamordowaną była 30-letnia Anastazja z Gdańska. Później były następne kobiety. Do wszystkich napadów dochodziło na terenie Pomorza. Milicja dość szybko zorientowała się, że za morderstwami stoi ta sama osoba. Nazwali go „Skorpionem”.
Na początku 1983 roku Tuchlin, jadąc kradzionym Żukiem, celowo potrącił kobietę idącą poboczem drogi. Nieprzytomną wrzucił na pakę auta i wywiózł do lasu. Tam kilkakrotnie uderzył ją młotkiem w głowę. Ale z lasu nie mógł wyjechać, gdyż auto zakopało się w błocie. Musiał porzucić Żuka.
To był przełom w sprawie „Skorpiona”. Policja odnalazła auto oraz kobietę, której udało się przeżyć. W Żuku znaleziono ślady po świniach. A ponieważ niedawno złodzieje lub złodziej ukradli świnie z pobliskiego gospodarstwa, policjanci powiązali tę kradzież ze „Skorpionem”.
W ciągu kilku kolejnych miesięcy zabite zostały cztery kobiety. Wszystkie znowu na terenie Pomorza i wszystkie w bardzo podobny sposób – młotkiem. Działania Tuchlina mogły być przerwane wcześniej. Kiedy zaatakował Irenę H., zgubił młotek. Na młotku widniał napis ZNTK – Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Tuchlin pracował tam jakiś czas i to stamtąd ukradł narzędzie zbrodni. Tylko taki pech, że wskutek bałaganu Tuchlin nie został wpisany na listę pracowników pobierających narzędzia.
Lecz milicjanci byli pewni, że „Skorpiona” trzeba szukać wśród pracowników ZNTK wówczas tam pracujących lub pracujących wcześniej. Funkcjonariusz milicji, który prowadził śledztwo w sprawie „Skorpiona”, opowiadał: – Całe zakłady zostały sprawdzone, jednak nie mogliśmy dotrzeć do nazwiska. Gdy mieliśmy więcej materiałów dowodowych, jeszcze raz sprawdziliśmy tę firmę. Byliśmy coraz bliżej. Natrafiliśmy na byłego pracownika ZNTK, który w pracy musiał używać młotka. Do tego pobrał z magazynu takie buty, jakich ślady zostały znalezione na miejscach zbrodni i w chlewni ze świniami. Mimo to, co dziwne, milicjanci wciąż nie znali nazwiska i adresu seryjnego mordercy.
A Tuchlin nadal zabijał. Na całym Pomorzu zapanował strach. Morderca wciąż pozostawał nieuchwytny. Zaatakował w kilkunastu różnych miejscach, niektórym kobietom udało się uciec. Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Mężowie wychodzili po żony wracające z pracy, a ojcowie po córki wychodzące ze szkoły. Panika narastała.
Wpadka na przesłuchaniu
Po zamordowaniu dwudziestoparoletniej Jolanty P., Tuchlin został zatrzymany przez milicję. Ale nie z powodu tego morderstwa czy wcześniejszych morderstw, tylko pod zarzutem kradzieży. Jednak w czasie przesłuchania Tuchlin tak zaczął się plątać w zeznaniach, że milicjantom zaświeciło się czerwone światło. Ostatecznie Tuchlin sam przyznał się do popełnienia morderstw i wskazał miejsca, gdzie zabijał.
Paweł Tuchlin przez kilka miesięcy przebywał na obserwacji psychiatrycznej w Szczecinie. Stwierdzono, że jest poczytalny i był w pełni świadomy podczas mordowania swoich ofiar. W trakcie rozprawy sądowej Tuchlin odwołał swoje słowa ze śledztwa, twierdząc, że do przyznania się do winy zmusili go funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej.
Miał 41 lat, kiedy po raz ostatni nabrał powietrza do płuc. Był przedostatnią osobą w Polsce, która została skazana na karę śmierci.
Ryszard Sadaj