Miliony Amerykanów przed telewizorami, sala posiedzeń na Kapitolu wypełniona członkami Kongresu i zaproszonymi gośćmi, i zapowiedź woźnego (Sergeant at Arms) Izby Reprezentantów: „Mister Speaker, the President of the United States!” – to coroczny rytuał towarzyszący najważniejszemu wystąpieniu amerykańskiego prezydenta.
Orędzie jest uświęconym ceremoniałem amerykańskiej demokracji. Jeden z zapisów konstytucji zobowiązuje prezydenta do przedstawiania „co jakiś czas” Kongresowi sprawozdania o stanie państwa, „przedstawiając do rozważenia środki, które uważa za potrzebne i właściwe”. Od ponad stu lat utarło się, że „co jakiś czas” to raz do roku, a najwłaściwszą porą jest przełom stycznia i lutego.
W moim prywatnym dziennikarskim archiwum znalazłem ponad dwadzieścia zachowanych artykułów dotyczących corocznych wystąpień prezydentów na Kapitolu. Najstarsze sięgają czasów Billa Clintona. Byłoby ich jeszcze więcej, ale w czasie kadencji George’a F.W. Busha (ojca) w powszechnym użyciu były jeszcze maszyny do pisania, a nie elektroniczne edytory tekstu, więc teksty nie zachowały się w formie cyfrowej.
Gdy zajrzałem do starych plików, uderzyła mnie nieaktualność niektórych poruszanych wątków, będących dziś jedynie przedmiotem zainteresowania historyków. Inne tematy powtarzają się corocznie z kolei i są polityczną parą w gwizdek, bo nic z nich nie wynika. Tak jest np. z powtarzanym od czasów George’a W. Busha (syna) apelem o reformę systemu imigracyjnego i uchwalenie DREAM Act. Tu jedynym wyjątkiem był czas prezydentury Donalda Trumpa, który w polityce wewnętrznej obrał wyraźnie antyimigrancki kurs. Jest też w orędziach wiele politycznego „ściemniania”, czyli przypisywania sobie zasług, które są rezultatem cykli ekonomicznych i zasad funkcjonowania wolnej gospodarki.
Wspólne dla wszystkich wystąpień pozostaną twarde realia życia politycznego i podziały, które coraz trudniej zasypać. Stany Zjednoczone mają zawsze do rozwiązania wiele poważnych problemów, nie tylko jako globalne supermocarstwo, ale jako skomplikowany twór, którym niełatwo zarządzać. Rosnący dług publiczny, ucieczka miejsc pracy, rasizm, dostęp do opieki zdrowotnej, brutalność policji, problem kontroli dostępu do broni, dziurawy system podatkowy – to tematy, które powtarzają się niemal jak mantra.
Media podsumowują prezydenckie wystąpienia, licząc, ile razy przerywano oklaskami trwające zwykle około godziny wystąpienia. Ale jednocześnie nawet zwykli telewidzowie niemal namacalnie wyczuwają podział między prawą a lewą stroną sali. Nic więc dziwnego, że i tym razem Republikanie niezwykle rzadko przyłączali się do owacji, a jeszcze rzadziej podnosili się z miejsc, okrzykami zarzucając prezydentowi rozmijanie się z prawdą. A ponieważ od stycznia kontrolują izbę niższą Kongresu, powszechnie wiadomo, że znalezienie konsensusu ponad podziałami nie będzie rzeczą prostą. Mimo apeli o ponadpartyjną współpracę orędzia coraz bardziej wyglądają na próby wyraźnego określenia własnych pozycji politycznych i wyznaczenia pola walki przed nadchodzącą bitwą, a nie przełamywanie podziałów. Nie inaczej było i tym razem.
Poza granicami USA percepcja orędzia jest zawsze zupełnie inna niż w samych Stanach Zjednoczonych, gdzie wyborcy chcą przede wszystkim usłyszeć, co robi administracja, aby rozwiązać ich problemy. Sprawom międzynarodowym zwykle poświęca się stosunkowo krótką część prezydenckiego wystąpienia, chyba że Stany Zjednoczone są akurat zaangażowane w konflikt zbrojny. Niemniej jednak to na tych kilku linijkach orędzia skupiają swoją uwagę światowe agencje.
Także i w tym roku Biden poświęcił polityce zagranicznej zaledwie niewielki fragment wystąpienia. Wyraził solidarność z Ukrainą i zapowiedział dalsze poparcie dla tego kraju. Tu nie było zaskoczenia. Znamienne było jednak odniesienie się do dużo ważniejszej z punktu widzenia USA konfrontacji z Chinami. W kilka dni po zestrzeleniu balonu szpiegowskiego, który przeleciał nad połową kraju, Biden zadeklarował, że zamierza wygrać rywalizację z Państwem Środka. „Wygranie konkurencji z Chinami powinno nas wszystkich zjednoczyć“ – apelował, rysując jednocześnie plany zwiększenia konkurencyjności amerykańskiej gospodarki. Zabrzmiało to nawet mocniej od deklaracji pomocy Ukranie. Nic dziwnego – bo przecież w rywalizacji supermocarstw to Państwo Środka stanowi dużo większe zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych niż stosunkowo słaba ekonomicznie Rosja. Być może właśnie to rzucenie rękawicy Pekinowi zapamiętamy z wtorkowego orędzia najstarszego prezydenta w historii USA. Ale czy w dzisiejszym świecie, gdy jesteśmy dosłownie zalewani kolejnymi informacjami, w ogóle zostanie w naszych głowach? Orędzia prezydenta wysłuchały przed telewizorami miliony Amerykanów, ale wskaźniki oglądalności takich transmisji sportowych są nieporównywalnie wyższe. O nadchodzącym finale Super Bowl nie wspominając.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.