Jej miejsce w historii sztuki jest ugruntowane. Uważana jest nie tylko za pierwszą kobietę malarkę, ale też za prekursorkę feminizmu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Artemisia Gentileschi urodziła się pod koniec XVI stulecia, kiedy kobiety albo rodziły, albo służyły. Zaś ona, mając zaledwie 17 lat, namalowała swój pierwszy obraz...
Była pierworodną córką włoskiego malarza fresków, Orazia Gentileschiego, który tworzył w słynnej szkole Caravaggia. Przyszła na świat 8 lipca 1593 roku w Rzymie przy ulicy Ripetta. Jej matka Prudenzia zmarła, kiedy Artemisia była jeszcze dzieckiem. To Orazio opiekował się córką, która całe dnie spędzała w jego warsztacie. Przypatrywała się, jak ojciec miesza kolory, przygotowuje pędzle i płótna oraz maluje. Z czasem sama zaczęła malować. Była tak zajęta sztuką i pomaganiem ojcu, że nie nauczyła się ani pisać, ani czytać. Miała niezły temperament i klęła jak szewc. Nie była grzeczną panienką.
Błysk talentu i gwałt
W 1610 roku Artemisia namalowała swój pierwszy znaczący obraz – Zuzanna i starcy. Dzieło ukazywało mężczyzn podglądających młodą dziewczynę. Zuzanna na płótnie jest niezwykle podobna do malarki. Ma jej rysy i bujne miedziane loki. Początkowo Artemisii przypisywano tylko współautorstwo. Nikt ze współczesnych jej malarzy nie chciał wierzyć, że siedemnastolatka potrafi stworzyć tak dojrzałe dzieło, tak świadomie grać światłem i kolorami. Dziś historycy i znawcy sztuki nie mają wątpliwości, że było to płótno panny Gentileschi.
Jakiś czas później Orazio poprosił swojego przyjaciela i również malarza, Agostina Tassiego, by udzielił Artemisii kilka lekcji perspektywy. Tassi czuł się na tyle pewnie w domu Gentileschich, że przychodził tam nawet pod nieobecność Orazia. Pewnego dnia wszedł do sypialni Artemisii i ją zgwałcił, po czym obiecał małżeństwo. W swojej naiwności dziewczyna wierzyła w zapewnienia Tassiego, więc przez kilka kolejnych miesięcy pozwalała mu przychodzić do swojej alkowy. Kiedy jednak dowiedziała się, że malarz jest już żonaty, postanowiła wyjawić ojcu całą prawdę.
Upokorzenie i tortury
W 1612 roku rozpoczął się kilkumiesięczny proces, niezwykle trudny dla młodziutkiej kobiety. Nie tylko wielokrotnie badano ją ginekologicznie, ale też torturowano, żeby upewnić się, że mówi prawdę. Między innymi ściskano jej palce w imadle. Mogło to doprowadzić do trwałego kalectwa, przez co Artemisia już nigdy nie byłaby w stanie malować. Na szczęście do tego nie doszło.
Zgwałcona malarka została zmuszona do szczegółowego opisu traumatycznych dla niej wydarzeń. W trakcie rozprawy Artemisia zeznawała: – Zamknął pokój na klucz i po zamknięciu go rzucił mnie na krawędź łóżka, łapiąc mnie jedną ręką za piersi, (…) przyłożył mi drugą rękę owiniętą chustą na ustach, żebym nie krzyczała…
Podczas procesu dowiedziono także, iż Tassi zamierzał zabić swoją żonę i ukraść część obrazów ojca Artemisii. Ostatecznie gwałciciel został uznany za winnego, skazano go na grzywnę i nakazano, by opuścił Rzym. Wywołany procesem skandal zmusił również malarkę do opuszczenia miasta. Za odpowiednią opłatą znaleziono jej męża, Pierantonio Stiattesiego. Po ślubie młodzi wyjechali do Florencji.
Terapia malarstwem
Malarstwo pozwoliło Artemisii uporać się z bolesnymi doświadczeniami. Znawcy sztuki twierdzą wręcz, że obraz Zuzanna i starcy został antydatowany, że w rzeczywistości dzieło powstało mniej więcej dwa lata później. Na obrazie Zuzanna jest naga i wyraźnie broni się przed grzesznym zainteresowaniem niechcianych adoratorów. Przyglądając się dwóm niezbyt jeszcze starym mężczyznom trudno nie zauważyć, że ten czarnowłosy z lewej strony obrazu przypomina gwałciciela.
W kolejnych dziełach artystka często podejmowała temat silnych kobiet, przeciwstawiających się swym oprawcom. Jeszcze podczas procesu Artemisia namalowała jeden ze swoich najsłynniejszych obrazów Judyta odcinająca głowę Holofernesowi. Malarka, zafascynowana dziełem Caravaggia, przedstawiającym biblijną scenę mordu na ciemiężcy Żydów, stworzyła własną interpretację. Już wtedy szokowała ona swoim realizmem i okrucieństwem.
Scena, w której Judyta w ogromnym skupieniu podrzyna gardło znienawidzonemu wodzowi, nawet dziś przyprawia o dreszcze. Dzieło zyskało sławę a jego kolejne wersje były zamawiane przez amatorów sztuki przez następne dziesięciolecia. Jedną z wersji zakupił na swój dwór sam książę Cosimo II. Do dziś znajduje się on w Palazzo Pitti we Florencji.
Artemisia przykładała ogromną wagę do kompozycji. Miała być ona jak najbardziej zbliżona do rzeczywistości. Jej obrazy zachwycały kolorystyką i rysunkiem. Znakiem rozpoznawczym dzieł artystki były niezwykle wiarygodnie i naturalistycznie przeniesione na płótno emocje malujące się na twarzach jej modeli. Często też pod postaciami świętych malowała samą siebie. To miało podkreślać ludzkie oblicze jej bohaterów, jak na słynnym obrazie Ekstaza Marii Magdaleny.
Gwiazda Florencji
Przyjazd Artemisii do Florencji stał się wydarzeniem. Dzięki protekcji wpływowych Rzymian szybko weszła ona w kręgi dworskie. Stała się malarką podziwianą zarówno przez książęta, jak i kardynałów. Bywając w pałacach i na dworach, sama zaczęła nabierać ogłady i nadrabiać braki w edukacji. Zawarła znajomość z rzeźbiarzem Buonarrotim młodszym (siostrzeńcem Michała Anioła) a nawet z Galileuszem, nazywanym ojcem współczesnej fizyki i astronomii.
Mimo że małżeństwo ze Stiattesim było zaaranżowane i kupione, w pierwszych latach relacje Artemisii z mężem były bardzo dobre. Mieli czwórkę dzieci, z czego wieku dziecięcego doczekało tylko dwóch chłopców. Pierantonio malował, bardzo kiepsko zresztą, ale był niezwykle urodziwy, dowcipny, szarmancki. Lubił też wygodne życie i piękne stroje. We Florencji czuł się jak ryba w wodzie i chętnie błyszczał przy swojej żonie.
Sława Artemisii oznaczała też pieniądze, a te pozwalały małżonkom na wykwintne stroje, utrzymanie okazałego domu oraz zatrudnienie służby. Stiattiesi nie pracował. Był zbyt skoncentrowany na szukaniu zleceń dla żony i… trwonieniu zarobionych przez nią pieniędzy. Artemisia skupiła się zaś na tym, na czym najbardziej jej zależało – malowaniu i osiągnięciu takiej biegłości technicznej, która przewyższałaby umiejętności ojca.
Wolna i niezależna
W 1616 roku, w wieku zaledwie 23 lat Artemisia jako pierwsza kobieta została przyjęta do Academia del Disegno, elitarnej instytucji skupiającej najwybitniejszych artystów i uczonych. Pięć lat później dzięki temu członkostwu zyskała też pełną wolność i niezależność. Bez zgody męża mogła sama posiadać nieruchomości i dokonywać transakcji finansowych. By podkreślić swoją odrębność, zaczęła podpisywać się pod obrazami jako Artemitia Lomi.
Artystka bacznie obserwowała poczynania i sukcesy swojego ojca, który wciąż pozostawał w Rzymie. Rywalizowała z nim. Do Orazia z kolei dotarły wieści o sławie Artemisii. Niepokoiły go one. Tym bardziej że jego pozycja zawodowa znacznie się pogorszyła i musiał szukać zleceń poza Rzymem. Kiedy w końcu odwiedził córkę we Florencji, doszło między nimi do kłótni, która doprowadziła do zerwania wzajemnych kontaktów na wiele lat. Poszło o malowanie. Orazio zarzucił córce, że go kopiuje, ona jemu, że jej zazdrości.
Zaczęło się też psuć w małżeństwie artystki. Artemisia miała już dość wiecznych scen zazdrości a także tego, że Pierantonio jest darmozjadem i tylko wydaje jej pieniądze. Wraz z córeczką Prudencją wróciła do Rzymu. Wynajęła dom i malowała. Od razu dostała zlecenie z dworu papieskiego. Była sławna, bogata i wolna. Na zmianę romansowała, podróżowała i malowała.
Pogodzona z ojcem
W latach 30. XVII wieku przeprowadziła się do Neapolu. Tam odwiedził ją brat. Przyjechał z listem od ojca, który prosił córkę o pomoc przy malowaniu fresków w pałacu królowej Henrietty Marii. Artemisia natychmiast pojechała do Anglii i została tam wraz z córką na dwa lata. Pogodziła się z ojcem, pomogła mu. Wkrótce po skończeniu prac Orazio zmarł.
Artemisia wróciła do Neapolu, gdzie zmarła w 1653 roku. Pochowana została prawdopodobnie w parafii florentczyków. Archiwa wskazują tylko jedną inskrypcję, która może wskazywać na grób malarki „Heic Artemisia” („Tu spoczywa Artemisia”). Jednak dokładne miejsce jej pochówku nie jest znane do dziś.
Małgorzata Matuszewska