Jednym z najgłupszych trendów, które pojawiły się u schyłku XX wieku, była narastająca popularność tzw. selfie, czyli fotograficznych autoportretów. Wraz z powszechnością dostępu do telefonów komórkowych wyposażonych w kamery ludzie zaczęli nałogowo pstrykać zdjęcia swoich facjat. Autorzy tych fotografii często stroją dziwne miny, udają, że mają zeza lub wywalają jęzor na wierzch. Nie wiem, jakie cele temu wszystkiemu przyświecają, ale niestety tak jest.
Na domiar złego, po pewnym czasie na rynku pojawiły się specjalne wysięgniki do komórek, tak by obiektyw można było nieco oddalić od człowieka robiącego zdjęcie. Dziś jak świat długi i szeroki można w dowolnym zakątku świata podziwiać turystów spacerujących z kijami zwieńczonymi telefonami i robiących sobie fotki. Ten szał totalnego narcyzmu powoduje, że gdy Kowalski wyrusza w świat, wraca potem do domu z pakietem zdjęć, które można zatytułować „Kowalski przed wieżą Eiffla”, „Kowalski przed egipskimi piramidami”, „Kowalski przed Tadż Mahal”, etc. Wydawać by się wręcz mogło, że wszystkie te zabytki ludzkiej kultury nie mogłyby istnieć, gdyby nie było tam Kowalskiego wraz z jego Androidem na patyku.
Robienie sobie zdjęć przy każdej nadarzającej się okazji niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa. Pierwsza znana śmierć związana z robieniem selfie miała miejsce 15 marca 2014 roku, kiedy to jakiś stuknięty facet poraził się prądem, stojąc na dachu pociągu. Zdjęcie wyszło świetnie, a autorowi też wyszło, ale bokiem. W tym samym roku 14-letnia dziewczynka zginęła, robiąc sobie fotkę i spadając z klatki schodowej na trzecim piętrze.
Dziś notuje się wiele podobnych przypadków. Władze Wielkiej Brytanii twierdzą, że 20 proc. młodych kierowców w tym kraju robi sobie zdjęcia w czasie prowadzenia pojazdu. Szef włoskiej policji wyraził zaniepokojenie z powodu faktu, iż ludzie włażą na znaki drogowe, wpadają do studzienek kanalizacyjnych i przechodzą przez ruchliwe ulice, nie zważając na samochody, a wszystko to dlatego, że robią sobie zdjęcia. Szacuje się, że w ostatnich dwóch latach w czasie robienia sobie zdjęć zginęło 127 osób, wśród których byli ludzie, którzy spadli do górskich przepaści, bo przesuwali się do tyłu, szukając dobrego ujęcia fotograficznego dla własnej osoby.
Skąd się ten obłęd wziął? Trudno powiedzieć. Podobno po raz pierwszy terminu „selfie” użyto w Australii w 2002 roku na internetowym forum dyskusyjnym. Już 10 lat później słowo to zaczęło być „monitorowane” przez redaktorów Oxford English Dictionary, ponieważ rozważano dodanie go do standardowego słownictwa angielskiego. Natomiast w roku 2014 selfie stało się legalnym słowem w popularnej grze Scrabble.
Jeśli nic się nie zmieni w sensie czysto technologicznym, raczej trudno będzie wyleczyć ludzkość z tej autoportretowej manii. Co gorsze, ostatnio okazało się, że chorobą tą jest się w stanie zarazić nawet świat zwierząt. W okolicach miasta Boulder w stanie Kolorado żyje dość liczna fauna, między innymi kojoty, bobry, pantery górskie, ptaki i niedźwiedzie. W związku z tym w wielu punktach wokół miasta ustawiono kamery, dzięki którym władze mogą śledzić nawyki zwierząt, sposoby i zakres ich przemieszczania się, itd.
Zwykle zwierzęta kamery te zupełnie ignorują, ale jest wyjątek. Jedna niedźwiedzica odkryła w jakiś sposób uroki robienia sobie selfie. Gdy przeprowadzono analizę 580 zdjęć wykonanych przez jedną z kamer, okazało się, że na czterystu z nich widnieje ten sam miś w różnych pozach. Niedźwiedzicę można zobaczyć pod różnymi kątami, z całą mordą wpatrującą się w obiektyw, tylko łapą, wystawionym językiem, oddalającym się w stronę lasu tyłkiem, itd. Migawka kamery uruchamiana jest automatycznie przez ruchy zwierzęcia znajdującego się w bezpośredniej bliskości sprzętu. Wynika stąd, że ciekawski Ursus w jakiś sposób wykombinował, iż jego ruchy powodują głośne pstryknięcie aparatu fotograficznego.
Nie sądzę, by niedźwiedzica wysyłała potem te zdjęcia do kuzyna Yogi w Parku Jellystone. Oddaje się zatem manii robienia sobie fotek w różnych pozach wyłącznie z powodu niedźwiedziej wścibskości. I, szczerze mówiąc, na niektórych tych obrazach wygląda znacznie lepiej od milionów ludzi robiących sobie selfie. Zresztą znacznie lepiej wygląda też mój pies, o wdzięcznym imieniu Nikita, który przed 3 laty strzelił sobie fotkę, naciskając przypadkowo łapą na spust migawki aparatu fotograficznego. Jednak Nikitę od niedźwiedzicy różni (prócz braku przywiązania do miodu) to, iż numeru ze zrobieniem sobie zdjęcia zapewne nigdy więcej nie powtórzy, natomiast miś wraca do tej samej kamery niczym nieuleczalny nałogowiec, a zatem pilnie naśladuje ludzkich oszołomów.
Niestety niektórzy specjaliści twierdzą, że ludzie obsesyjnie przywiązani do robienia sobie zdjęć cierpią na chorobę, która na razie zwie się selfititis, chociaż nie jest ona jeszcze wymieniana oficjalnie jako zaburzenie psychiczne. Stwierdzono, że nałogowe robienie selfie i publikowanie ich w mediach społecznościowych wiąże się z wieloma objawami typowymi dla zaburzeń psychicznych. Należą do nich: narcyzm, niskie poczucie własnej wartości, samotność, egocentryzm i zachowania polegające na zwracaniu na siebie uwagi. Praktyka robienia selfie krytykowana jest nie tylko za narcyzm, uniemożliwiający rzetelną ocenę rzeczywistości, ale także za bezmyślne zachowania konformistyczne, polegające na ślepym naśladowaniu tego, co robią inni.
Wynika z tego wszystkiego, że będę musiał niestety przeprowadzić poważną, profilaktyczną rozmowę z Nikitą. Jeśli chodzi o niedźwiedzicę, to pogaduszki z nią powierzam innym.
Andrzej Heyduk