Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 04:30
Reklama KD Market

Poduszkowiec pełen węgorzy

Poduszkowiec pełen węgorzy
(fot. Pixabay)

29 grudnia roku 1977 prezydent Jimmy Carter wylądował na Okęciu w Warszawie i rozpoczął dwudniową wizytę w Polsce. Na amerykańskiego gościa na lotnisku czekał pierwszy sekretarz KC PZPR Edward Gierek, czyli faktyczny „czerwony” władca PRL-u. Wygłoszone na lotnisku przemówienie Cartera było tłumaczone na język polski przez Stevena Seymoura, który – jak się okazało – nie był w tym dniu w najlepszej formie.

Zgromadzeni zamiast usłyszeć, że prezydent Stanów Zjednoczonych rano wyleciał z USA, dowiedzieli się, że… Carter porzucił Ameryką na dobre, aby przylecieć do Polski. Amerykański prezydent zapewnił też – zdaniem tłumacza – że „pożąda Polaków”, choć w rzeczywistości mówił, iż chce zrozumieć pragnienia dotyczące ich przyszłości. A zwieńczeniem tych wysiłków translacyjnych były słowa o zadowoleniu prezydenta Cartera z możliwości „obłapiania Polski”. W sumie zatem lokator Białego Domu wyjechał na stałe ze Stanów Zjednoczonych, by zadośćuczynić swoim chuciom i obłapić nową kochankę, czyli Polskę.

Zebrana na Okęciu wiara miała z tego powodu sporo nieoczekiwanej radochy, ale w sumie nie doprowadziło to żadnych dyplomatycznych konsekwencji, a z całej tej wpadki śmiał się później Zbigniew Brzeziński. Potem tygodnik Newsweek umieścił powitanie Cartera w Warszawie na 9. miejscu światowych gaf dyplomatycznych, czyli do medalowego podium było jeszcze daleko, ale znaleźliśmy się w ścisłej światowej czołówce.

Ostatnio okazało się, że Ameryka ma z tłumaczami powtarzający się natrętnie problem. We wrześniu ubiegłego roku stan Alaska został zaatakowany przez silne burze, które spowodowały zniszczenie lub uszkodzenie wielu domów wzdłuż zachodniego wybrzeża. W związku z tym do akcji wkroczyła federalna agencja FEMA, która chciała nieść pomoc poszkodowanym. A byli nimi niemal wyłącznie rdzenni mieszkańcy stanu, mówiący językami yup’ik i inupiaq. Nie są to języki, które można tłumaczyć przy pomocy takich programów jak Google Translator. Ponieważ FEMA chciała stworzyć internetową witrynę w językach poszkodowanych tubylców, zatrudniła zespół tłumaczy. Cel tych poczynań był prosty – chodziło o to, by ktoś odwiedzający tę witrynę mógł przeczytać w językach yup’ik i inupiaq, w jaki sposób składać podania o odszkodowania finansowe, do kogo się zwracać, itd.

Rezultat końcowy był jednak inny od spodziewanego. Ludzie odwiedzający tę witrynę mogli przeczytać w swoim języku takie złote myśli jak „Twój mąż jest chudym niedźwiedziem polarnym” albo „Jutro pójdziesz wcześnie rano na polowanie, które nic nie przyniesie”. Ponadto część witryny była w języku inuktitut, rdzennej mowie używanej w północnej Kanadzie, daleko od Alaski. To tak, jakby internetową witrynę adresowaną do Polaków skonstruować w języku estońskim.

Jak można się było spodziewać, FEMA zwolniła kalifornijską firmę zatrudnioną do przetłumaczenia dokumentów. Agencja wzięła odpowiedzialność za błędy w tłumaczeniu i poprawiła je. Jak powiedziała rzeczniczka Jaclyn Rothenberg, „odpowiedni ludzie pracują nad tym, by to się więcej nie powtórzyło”, co może oznaczać, że wersja estońska jest prawie gotowa. Jak się okazało, wynajęci „tłumacze” nie znali żadnego rdzennego języka Alaski, a słowa i wyrażenia użyte w przetłumaczonych dokumentach zaczerpnęli z książki Yupik Eskimo Texts From the 1940s Nikołaja Wachtina z 2011 roku. Jest to książkowa wersja notatek zebranych na rosyjskim półwyspie Czukotka po drugiej stronie Cieśniny Beringa przez Ekaterinę Rubcową, która prowadziła wywiady z mieszkańcami na temat ich codziennego życia i kultury.

Innymi słowy FEMA zatrudniła ludzi, którzy w swojej pracy zastosowali metodologię wypracowaną w skeczu brytyjskiej grupy Monty Python, w którym słownik idiomów węgiersko-angielskich składa się przede wszystkim ze zdania My hovercraft is full of eels, czyli „Mój poduszkowiec jest pełen węgorzy”. À propos, fraza ta po estoński brzmi Mu hõljuk on angerjaid täis, na co Czesi odpowiedzieliby Moje vznášedlo je plné úhořů, ale fakty te nie mają większego znaczenia.

O ile w przypadku prezydenta Cartera i jego tłumacza skończyło się na śmiechu, na Alasce wpadka agencji FEMA raczej radości nie budzi, bo jest przykrym echem po tłumieniu kultury i języków rdzennych mieszkańców tych terenów. Tara Sweeney, mówiąca językiem inupiaq, pracowała jako asystentka sekretarza ds. Indian w Departamencie Spraw Wewnętrznych USA w administracji prezydenta Trumpa. Powiedziała ona: – Kiedyś moja matka została pobita za mówienie w swoim języku w szkole. Nie potrafię nawet opisać emocji, które wiążą się dla mnie z lekceważeniem naszej kultury i naszych języków. Natomiast kongresmenka Mary Peltola, która wywodzi się z plemienia Yup’ik, stwierdziła, że jest bardzo rozczarowana faktem, iż FEMA nie potrafiła znaleźć stosownych ludzi do dokonania tłumaczeń.

Tymczasem firma Accent on Languages z Berkeley w Kalifornii, która wyprodukowała błędnie przetłumaczone dokumenty, postanowiła się szybko pokajać. Zwróciła rządowi federalnemu ponad 5 tysięcy dolarów zarobionych na „chudych niedźwiedziach polarnych”, a szefowa tej firmy, Caroline Lee, oznajmiła: – Nie usprawiedliwiamy błędnych tłumaczeń i głęboko żałujemy wszelkich niedogodności, jakie spowodowały one wśród lokalnej społeczności. Dodała, że przeprowadzona zostanie wewnętrzna „kontrola procedur”. Co ciekawe, Lee nie odpowiedziała na liczne dodatkowe pytania, w tym na pytanie o to, w jaki sposób doszło do błędnych tłumaczeń. A szkoda, bo to chyba jest największą zagadką – dobrze by było wiedzieć, w jaki sposób szefowie firmy ustalają, że dany tłumacz istotnie zna jakiś język i nie jest wyłącznie bezradnym figurantem.

Ja zaś na razie idę na polowanie, które z pewnością nic mi nie przyniesie.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama