Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 04:23
Reklama KD Market
Reklama

Czekolada do kitu

Czekolada do kitu
(fot. Pixabay)

Miejscowość Hershey w stanie Pensylwania słynie z czekolady oraz wschodzącej gwiazdy amerykańskiej piłki nożnej, Christiana Pulisica, który się tam urodził. O ile jednak rzeczona gwiazda zapewne wkrótce istotnie zabłyśnie, dalsze losy amerykańskiego imperium czekoladowego są dość niepewne. Wynika to z prostego faktu – czekolada marki Hershey jest kiepskiej jakości w porównaniu do konkurentów z Europy czy Ameryki Południowej.

Jeden ze znawców czekoladowego rynku opisał niedawno walory smakowe czekolady Hershey w taki oto poetycki sposób: „Jeśli jesteś w posiadaniu zdrowego umysłu i kilku funkcjonujących kubków smakowych, nie rozumiem, jak możesz cieszyć się amerykańską czekoladą. Smakuje jak trociny zatopione w cukrze i nasączone wymiocinami dziecka”. No cóż, może nieco przesadził, ale nie całkiem.

Problem w tym, że Milton Hershey, założyciel firmy, już pod koniec XIX wieku postanowił, że będzie mleko do swojej czekolady poddawał procesowi zwanemu lipolizą, który zasadniczo celowo je psuje. Cud tego procesu polega na tym, że mleko pozostaje bezpieczne do spożycia i nie psuje się dalej, ale niesie ze sobą niefortunny efekt uboczny w postaci kwasu masłowego, czyli substancji, która sprawia, że zjełczałe masło i parmezan pachną nieco podobnie. To jest powód, dla którego amerykańska czekolada ma lekko kwaśny posmak.

To jednak tylko część problemu. Największym jest kakao. Europejska czekolada mleczna musi zawierać co najmniej 30 procent kakao, ale w USA może to być zaledwie 10 procent. Różnicę często uzupełnia duża ilość cukru, dlatego reszta świata uważa amerykańską czekoladę za równie chorobliwą jak populacja kraju. Europejska czekolada musi również zawierać co najmniej 14 procent suchej masy mlecznej i 3,5 procent tłuszczu mlecznego, podczas gdy w USA wymaga się odpowiednio tylko 12 procent i 3,39 procenta. Może się to wydawać niewielką różnicą, ale sprawia, że europejska czekolada jest bardziej kremowa. Jest to szczególnie zauważalne, gdy amerykański producent próbuje nadrobić różnicę używając oleju roślinnego, który jest odpowiedzialny za woskową konsystencję amerykańskich czekolad.

À propos oleju roślinnego, w roku 2006 koncern Hershey postanowił wyeliminować z niektórych swoich produktów masło kakaowe i zastąpić je olejem roślinnym. Według firmy zmiana ta miała na celu obniżenie kosztów produkcji wyrobów. Niektórzy konsumenci narzekali, że smak się zmienił, ale firma stwierdziła, że w testach smakowych około połowa klienteli preferowała nową wersję, co mnie nie dziwi, ponieważ jeśli coś od samego początku jest kiepskie w smaku, w zasadzie trudno jest to jeszcze bardziej spartolić.

Ponieważ zmodyfikowane produkty nie spełniały już wymogów oficjalnej definicji „czekolady mlecznej”, agencja FDA zmusiła firmę Hershey do zmiany niektórych etykiet, tak by nie było na nich napisu „czekolada mleczna”. Został on zastąpiony nazwami „wyrób czekoladowy” lub „zrobione z czekolady”.

Jako żywo przypomina to sytuację innego produktu, a mianowicie sera amerykańskiego (American cheese). Serem można w Stanach Zjednoczonych legalnie nazywać wyrób zawierający co najmniej 51 procent tegoż produktu, a ponieważ ser amerykański to zwykle mieszanka 30 procent startego, stopionego i odpowiednio przerobionego sera z całym zestawem jakiegoś chemicznego świństwa, na opakowaniach z tym produktem widnieje zwykle napis „pasteryzowany i spreparowany produkt serowy”. To tak jakby nazwać hulajnogę „bezsilnikowym samochodem ze zredukowaną liczbą kół”.

Ostatnio do problemów koncernu Hershey doszedł jeszcze jeden i to dość niezwykły. W pozwie złożonym w grudniu ubiegłego roku w Nowym Jorku zarzuca się, że firma nie ujawnia, iż niektóre z jej produktów czekoladowych „zawierają niebezpieczne poziomy ołowiu i kadmu”. Nie wiem oczywiście, dlaczego w czekoladzie miałyby być obecne te metale, ale – jeśli to prawda – metalizowane tabliczki czekolady z pewnością nie budzą zbyt dobrych skojarzeń. Chyba że szefom Hershey chodzi o to, by konsumenci ich batonów zmieniali się jednocześnie w ogniwa elektryczne, w których ołów i kadm są wykorzystywane.

Poza tym oba te pierwiastki to groźne świństwo. Kadm jest bardziej toksyczny niż arsen, a absorpcja dawek tego metalu przez organizm prowadzi do uszkodzenia takich narządów jak nerki, wątroba, płuca, trzustka i jądra. Naukowcy twierdzą, że kadm dostaje się z gleby do ziaren kakaowych i nie ma na to żadnej rady. Jednak każdy producent może znaczne ilości tego metalu usunąć z czekolady, o ile tylko chce i ma na to pieniądze.

Jeśli jednak amerykańska czekolada rodem z Hershey w Pensylwanii jest rzeczywiście do kitu, dlaczego Amerykanie kupują ją i spożywają w wielkich ilościach? Złośliwi twierdzą, że skoro przyzwyczajono skutecznie obywateli kraju do okropnego systemu opieki zdrowotnej i chlorowanych kurczaków, to dlaczego nie do zjełczałej czekolady? Europa jest o wiele bardziej rygorystyczna niż Stany Zjednoczone w kwestii wielu dodatków do żywności, a zatem u nas znacznie więcej wolno.

Konsument jest się w stanie do wszystkiego przyzwyczaić, a jeśli nie zna produktów konkurencyjnych z innych krajów, po prostu nie wie, co traci. Inna sprawa, że koncern Hershey oferuje rzeczy, które są ponętne niezależnie od ich walorów smakowych, takie np. jest Hershey Kisses. Poza tym wycieczki do Hershey dają przybyszom możliwość udania się do „czekoladowego wesołego miasteczka” (sam tam przed wieloma laty byłem) oraz pojechania kolejką na wycieczkę, w czasie której można się zapoznać z procesem produkcji obleśnej czekolady.

Może w amerykańskich fast foodach należy zacząć oferować plasterki amerykańskiego sera polane czekoladą Hershey. Nie będzie w tym ani sera, ani czekolady, ale co to kogo obchodzi?

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama