Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 04:32
Reklama KD Market
Reklama

Żywność z laboratorium

Żywność z laboratorium
(fot. Depositphotos)

Niedawno amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) pozytywnie oceniła kurze mięso wyhodowane w laboratorium przez firmę o nazwie Upside Foods. Wkrótce być może podobna żywność trafi na nasze talerze. Otwartą kwestią pozostaje jednak to, czy „mięso z probówki” znajdzie uznanie wśród konsumentów i czy jego produkcja na wielką skalę będzie możliwa...

Tworzenie mięsa

Pojawienie się mięsa hodowanego w laboratoriach jest wynikiem ponad dwóch dekad badań i eksperymentów oraz ogromnych nakładów finansowych. Sam proces produkcji jest dość skomplikowany i na razie kosztowny. Jednak skutki bywają coraz częściej dość imponujące.

Żeby zrozumieć proces tworzenia mięsa w laboratorium, dobrze jest myśleć o tym nieco jak o budowaniu domu. Najpierw jest „rusztowanie” – może to być białko zwierzęce lub roślinne, które stanowi podstawę całego procesu. Następnie do tej białkowej konstrukcji wprowadzane są komórki pobrane z żywego zwierzęcia, na przykład kury. Specjaliści oceniają poszczególne komórki pod względem ich potencjału do szybkiego rozrastania się i oferowania odpowiednich walorów smakowych.

Kiedy już wybrany zostanie odpowiedni zestaw komórek i zagości we wspomnianym rusztowaniu z białka, używa się różnych substancji w roli pożywek. Mogą to być mieszanki aminokwasów, kwasów tłuszczowych, cukrów, tzw. pierwiastków śladowych, soli, witamin i niektórych związków występujących w żywności dla ludzi. Komórki są mieszane z odpowiednią zawiesiną, a następnie umieszczane w bioreaktorze, w którym panują warunki wspomagające rozwój komórek. Jeśli wszystko odbywa się zgodnie z planem, pojawia się pierwszy, w pełni uformowany mięsień, który strukturą i smakiem nie powinien się różnić od mięsa produkowanego tradycyjnymi metodami. Cały ten proces jest pod wieloma względami fascynujący.

W Stanach Zjednoczonych na razie nigdzie nie można kupić mięsa wyprodukowanego w laboratorium. Istnieje jednak firma Johna Tetricka o nazwie Eat Just, która eksportuje takie mięso (kurze) do Singapuru. Ma się ono pojawić w amerykańskich sklepach być może jeszcze w tym roku.

Zainteresowanie inwestorów jest ogromne. Na całym świecie, a szczególnie w Azji i Stanach Zjednoczonych, wydaje się miliardy dolarów na dalsze badania, rozwijanie nowych metod produkcji, itd. Jednak w gronie ludzi zainteresowanych tymi pionierskimi poczynaniami można wyodrębnić dwie kategorie. Pierwszą z nich stanowią inwestorzy z Doliny Krzemowej, których zwykle interesują przede wszystkim zyski finansowe i którzy nie przejmują się za bardzo ekologią lub problemami klimatycznymi. Wydają krocie na przyszłe fabryki mięsa, ponieważ są przekonani, iż w niedalekiej przyszłości będzie to bardzo intratny biznes.

Bariera psychologiczna

Do drugiej kategorii zaliczają się wszyscy ci, którym naprawdę zależy na dobrostanie zwierząt, pozytywnych skutkach ekologicznych, uwalnianiu ogromnych połaci gruntów od upraw kukurydzy oraz soi, etc. Ludzie ci, zagorzali zwolennicy hodowanego sztucznie mięsa, zachwalają kilka aspektów nowego podejścia do żywności. Po pierwsze, produkcja takiego mięsa nie wymaga hodowania a potem zabijania zwierząt. Po drugie, znacznie mniejsza liczebność zwierząt hodowlanych ma przynieść zdecydowany spadek zapotrzebowania na pasze. Gdyby mięso hodowane w laboratoriach mogło zdominować przemysł mięsny, nastąpiłoby znaczne ograniczenie wielu upraw, a to doprowadziłoby do mniejszego zanieczyszczenia wody i mniejszej erozji gleby.

Nic nie jest jednak za darmo. Produkcja mięsa w warunkach laboratoryjnych pochłania znaczne ilości energii. Gdyby do produkcji mięsa hodowanego sztucznie wykorzystywano tradycyjne źródła energii, byłoby to gorsze niż przemysłowa produkcja mięsa. Konieczny jest zatem dalszy rozwój alternatywnych źródeł energetycznych, gdyż w przeciwnym razie ta mięsna rewolucja nie przyniesie spodziewanych korzyści ekologicznych.

Jednak na razie spory dotyczą rzeczy nieco bardziej przyziemnych. Dietetycy zastanawiają się na przykład nad tym, czy mięso stworzone laboratoryjnie przynosi konsumentom te same korzyści i zagrożenia co produkty tradycyjne. Czy jedzenie dużych ilości rybiego mięsa z probówki jest tak samo korzystne jak konsumpcja ryb z mórz i rzek? I czy zajadanie się sztucznymi stekami jest tak samo szkodliwe jak nadmierna konsumpcja tradycyjnie hodowanej wołowiny? Odpowiedzi na te pytania są na razie niejasne. Głównie dlatego, że w tej chwili o masowej konsumpcji mięsa z laboratorium nie ma mowy.

Zajadanie się mięsem sztucznie wyprodukowanym jest też na razie niemożliwe z innego powodu. Pierwszy wytworzony sztucznie w 2013 roku hamburger kosztował 330 tysięcy dolarów. Dziś koszty produkcji, a zatem ewentualne ceny są znacznie niższe, ale gdyby w tym roku w sklepach pojawiła się sztuczna wieprzowina, koszt jednego schabowego wynosiłby kilkaset dolarów.

Specjaliści są przekonani, iż spożycie mięsa i popyt na mięso muszą spaść, ponieważ obecny system hodowli oraz sprzedaży jest nie do utrzymania i przynosi ogromne szkody. Jednym z rozwiązań jest produkowanie roślinnych alternatyw mięsa. Coś takiego można już kupić w niemal każdym supermarkecie, a firmy takie jak Burger King od pewnego czasu oferują roślinne produkty, które – jak twierdzą liczni konsumenci – są w smaku podobne do swoich mięsnych odpowiedników. Chodzi tu głównie o danie zwane Impossible Whopper.

Drugim rozwiązaniem ma stać się masowa produkcja mięsa w laboratoriach. Trzeba założyć, że produkty tego rodzaju zagoszczą w sklepach dopiero za kilka lat, ale jest to niemal nieuchronne, ponieważ innego wyjścia nie ma. O ile nie wszyscy zaakceptują roślinną alternatywę, naukowcy twierdzą, że mięso z laboratorium pod względem smakowym nie będzie różnić się od tradycyjnego. Zatem bariera może być wyłącznie psychologiczna, głównie dla tych, którzy nie są w stanie zapomnieć, że kotlet leżący przed nimi „nie jest od krowy”.

Andrzej Malak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama