Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 06:20
Reklama KD Market
Reklama

„Niestety, pan nie żyje”

„Niestety, pan nie żyje”
(fot. Pixabay)

Drzewiej, czyli w zamierzchłej przeszłości zwanej erą przedinternetową, było tak, że gdy ktoś leżał z jakiegokolwiek powodu w szpitalu, o swoim stanie zdrowia dowiadywał się od lekarza. Ten w czasie tzw. obchodu pacjentów patrzył na odpowiednie dane i mówił delikwentowi o tym, jakie ma szanse na rychłe strzelenie kopytami. Oczywiście w przypadkach poważnych zatajał szczegóły i mówił o nich wyłącznie najbliższej rodzinie, tak by owa zdążyła wszystko odpowiednio załatwić w zakładzie pogrzebowym.

Dziś jest jednak zupełnie inaczej i wiele sytuacji szpitalno-lekarskich jako żywo przypomina mi wspominaną już wcześniej w tym miejscu klasyczną scenę z powieści Josepha Hellera pt. Paragraf 22. Tam w czasie obchodu pacjentów lekarz podchodzi do rannego żołnierza i mówi mu: „Mam dla pana złą wiadomość – pan nie żyje”. Oczywiście żołnierz nie dość, że żyje, to jest tylko lekko ranny, ale to dla personelu medycznego nie ma żadnego znaczenia, gdyż liczą się dane zapisane na karcie pacjenta. Z drugiej strony, w tym samym fikcyjnym, powieściowym szpitalu leży też ciężko ranny facet, który jest całkowicie spowity gipsem, tak że nie widać jego twarzy. Człowiek ten nigdy się nie rusza, nie mówi, a spod gipsu biegną jakieś rurki do stosownej aparatury, ale mimo to jest uważany za żywego, bo tak wynika z danych.

Tuż przed Bożym Narodzeniem kilkuset pacjentów w brytyjskiej klinice medycznej otrzymało przerażającą wiadomość SMS-em o tym, że mają agresywnego raka płuc. Prognoz na przeżycie w tej wiadomości nie było, ale wiadomo, iż zaawansowany rak płuc to prawie wyrok śmierci. Problem w tym, że ta hiobowa wieść została rozesłana przez pomyłkę w Askern Medical Practice w mieście Doncaster w Anglii. Już godzinę później wszyscy pacjenci dostali kojącą z pewnością korektę: „Proszę przyjąć nasze szczere przeprosiny za poprzednią wiadomość tekstową. To zostało wysłane przez pomyłkę. Nasza wiadomość do Ciebie powinna była brzmieć: »Życzymy wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku«”.

W związku z tym niezwykłym wydarzeniem mam dwie poważne wątpliwości. Po pierwsze, dlaczego placówka medyczna posiada gotową do rozesłania wiadomość o treści „Przykro nam zawiadomić, że ma Pan (Pani) zaawansowaną odmianę raka płuc”? Czyżby personel lekarski spodziewał się, że w każdej chwili setki ludzi mogą zapaść na to poważne schorzenie? A gdyby nawet takie obawy istniały, jestem pewien, że zwykle nie w ten sposób informuje się pacjentów o ich perspektywach na dalsze życie.

Nie sądzę na przykład, by mój chirurg, gdybym takowego kiedyś potrzebował, wysłał do mnie po operacji SMS-a o treści „Zabieg się powiódł – ma pan jeszcze góra trzy tygodnie życia. Rachunek proszę uiścić od razu”. Poza tym, czy istnieją też inne, równie ambitne wieści przeznaczone do masowej wysyłki? Na przykład „proszę się położyć na brzuchu i czekać na kostuchę” albo „pana sytuacja zdrowotna jest dobra, ale nie beznadziejna”.

Po drugie, jaki szpitalny geniusz wymyślił cytowaną powyżej „poprawkę” do wcześniejszej wiadomości? Moim skromnym i mało liczącym się zdaniem, o wiele lepiej byłoby najpierw po prostu przeprosić za pomyłkę i zapewnić wszystkich, że mają co najwyżej gruźlicę albo ebolę, a nie raka „miechów”, a dopiero później zająć się składaniem życzeń świątecznych i noworocznych. Tymczasem efekt przytoczonej powyżej korekty przypomina sprostowanie notki prasowej o karambolu na autostradzie: „Wbrew wcześniejszym doniesieniom nikt nie zginął, a kierowca zmiażdżonego autobusu, pan Mietek, ma dziś imieniny – wszystkiego najlepszego”. W podobnym tonie wypowiedział się jeden z odbiorców wieści o raku płuc, Chris Reed, który wyznał dziennikarzom dziennika The Sun: „Przeszli od »masz raka płuc« do »Wesołych Świąt« w ciągu około godziny. Nie do wiary”.

No właśnie. Odległość semantyczna między tymi wiadomościami jest ogromna. Człowiek, który napisał sprostowanie, bo ktoś je musiał wszak napisać, winien raczej pracować w rzeźni, a nie w placówce medycznej. Jednak tożsamości autora jak dotąd nie ujawniono, co mnie nie dziwi, bo po co narażać człowieka na przedwczesną śmierć i to nie z powodu zaawansowanej choroby nowotworowej?

Jak można się było spodziewać, inni pacjenci Askern Medical Practice też nie byli zachwyceni pomyłką. Pacjentka Vicky Southgate powiedziała, że „trzęsła się i była bliska łez” po otrzymaniu wiadomości. Carl Chegwin oznajmił amerykańskiej sieci NPR, że nie wróci już nigdy do tej kliniki. Natomiast Sarah Hargreaves powiedziała, że w chwili, gdy dostała wiadomość, czekała na wyniki biopsji, choć miała ona dotyczyć chorego zęba. W końcu od zębów do płuc nie jest aż tak daleko, a rak mógł spaść z trzonowego zęba na „narząd oddechowy kręgowców, który służy do wymiany gazowej (potocznie oddychania)”.

Cała ta sprawa może teoretycznie skutkować poważnymi konsekwencjami. szczególnie jeśli chodzi o zaufanie chorych do personelu medycznego. Jeśli bowiem można dostać fatalną diagnozę elektronicznie i przez pomyłkę, możliwe staje się w zasadzie wszystko. Przeciętny pacjent w szpitalu nigdy już nie będzie mógł się bez reszty oddać konsumpcji niestrawnego żarcia, które samo w sobie jest go w stanie wyprawić na tamten świat, a gdy lekarz powie mu coś w rodzaju „wszystko będzie OK”, może to oznaczać różne rzeczy, na czele z nieuchronnym zejściem śmiertelnym. Utwierdza mnie to w prywatnie mocno zakorzenionym przekonaniu, że do lekarza trzeba iść wtedy, gdy już nie ma innego wyjścia.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama