Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 06:14
Reklama KD Market
Reklama

Chaos i śmierć w Orangeburgu

Chaos i śmierć w Orangeburgu
(fot. AAREG)

Uniwersyteckie miasteczko Orangeburg w Karolinie Południowej w latach 60. ubiegłego wieku stało się areną tragicznych wydarzeń. Policja otworzyła ogień do nieuzbrojonych demonstrantów, zabijając trzech z nich. Była to pierwsza w historii Stanów Zjednoczonych śmiertelna konfrontacja między studentami a służbami porządkowymi. Mimo to, jak pisze Jack Bass, tamte tragiczne wydarzenia w Orangeburgu „ledwo przebiły się do świadomości narodu”…

Konfrontacja z policją

W zaledwie czternastotysięcznym Orangeburgu znajdują się dwa uniwersytety, założone tuż po wojnie secesyjnej – South Carolina State University i Claflin University. Studentami obu uczelni zawsze byli przede wszystkim Afroamerykanie. Wielu z nich angażowało się w ruch praw obywatelskich i opowiadało się za zniesieniem segregacji rasowej. Wielokrotnie spotykali się z Martinem Lutherem Kingiem, który wspierał ich działania. Tym bardziej że pomimo uchwalenia w 1964 roku Ustawy o Prawach Obywatelskich – która zabraniała dyskryminacji ze względu na rasę, kolor skóry, religię, płeć lub pochodzenie – oficjalnie kończąc erę segregacji, postawa wielu białych niewiele się zmieniła.

Żadne prawo nie mogło z dnia na dzień zmienić zakorzenionych od dziesięcioleci przekonań i mentalności białych mieszkańców amerykańskiego południa. Jednym z nich był Harry Floyd, właściciel kręgielni All-Star Bowling w Orangeburgu. Floyd stwierdził, że jego kręgielnia jest wyłączona z przepisów o zakazie segregacji, ponieważ jest własnością prywatną. Uznał, że jako jej właściciel może ustanawiać własne przepisy i konsekwentnie odmawiał obsługi czarnoskórych mieszkańców miasta. Jednak studenci postanowili to zmienić. 5 lutego grupa młodzieży weszła do kręgielni i usiadła przy barze. Floyd poprosił ich o opuszczenie lokalu, grożąc im policją. Studenci, nie czekając na przyjazd mundurowych, opuścili przybytek.

Następnego dnia studenci wrócili. Tym razem jednak nie ulegli groźbom właściciela. Przyjechała wezwana przez Floyda policja i – choć nie miała żadnych podstaw do zatrzymania nieuzbrojonych protestujących – aresztowała 15 z nich. Na wieść o zatrzymaniu kolegów dziesiątki studentów zaczęły ściągać na parking przed kręgielnią. Policjanci otoczyli tłum. Studenci nie chcieli doprowadzić do eskalacji konfliktu i postanowili się rozejść. Jednak kiedy tłum powoli zaczynał rzednąć, nadjechał wóz strażacki.

Wyglądało na to, że władze zamierzają strzelać do uczestników protestów z armatek wodnych, jak miało to miejsce w czasie rozruchów w 1963 roku. Ludzie ponownie zaczęli gromadzić się na placu. Ktoś nie wytrzymał napięcia i rozbił szybę w pobliskim sklepie. W stronę policjantów poleciały kamienie, więc ci ruszyli z pałkami na protestujących. Emma McCain, jedna z dziewcząt, która została ranna na skutek akcji policji, wspominała później: „Pamiętam, że czułam ból, kiedy mnie bili. To było prawie tak, jakby chcieli dać mi nauczkę (...). Wszyscy byliśmy nieuzbrojeni”.

Masakra na uniwersytecie

Wieść o zamieszkach szybko się rozniosła. Burmistrz miasteczka był gotowy rozmawiać z demonstrantami i przyjął od nich listę żądań, jednak gubernator Robert McNair wezwał na pomoc Gwardię Narodową, czołgi i oddziały policji stanowej. McNair obawiał się, że sytuacja wymknie się spod kontroli, bowiem do studentów dołączył Cleveland Sellers, działacz na rzecz praw obywatelskich czarnoskórych Amerykanów. Sellers miał reputację podżegacza i od dawna znajdował się na celowniku władz.

Do czwartku 8 lutego setki studentów pod dowództwem Sellersa zgromadziły się na terenie uniwersytetu, aby zaprotestować przeciwko segregacji rasowej w mieście. Kampus został obstawiony przez oddziały Gwardii Narodowej i policji pod dowództwem komendanta Pete’a Stroma. Wielu z nich było uzbrojonych w strzelby. Napięcie powoli narastało. Kilkutysięczny tłum demonstrantów, siedzących na błoniach uniwersyteckich, obrzucał policję wyzwiskami. Od czasu do czasu w stronę mundurowych leciały kamienie. Studenci byli zdeterminowani i nie mieli zamiaru się rozejść. Noc była chłodna, więc przed wejściem na teren uczelni rozpalono ognisko, przy którym na zmianę grzali się protestujący.

Cierpliwość policji w końcu się wyczerpała. Dokładny przebieg wydarzeń starał się odtworzyć Jack Bass w swojej książce z 1970 roku Masakra w Orangeburgu. Na polecenie komendanta Stroma straż pożarna zaczęła gasić ogień. Około 10.30 wieczorem jeden z policjantów, David Shealy, został uderzony kawałkiem drewnianej balustrady wyrwanej ze schodów. To była iskra, która zainicjowała wybuch konfliktu na pełną skalę. Policjanci tłumaczyli się później, że słyszeli strzały, choć demonstranci nie byli uzbrojeni. Funkcjonariusze otworzyli ogień. Przerażeni studenci rzucili się do ucieczki. Zapanował chaos.

Wspominając to wydarzenie kilkadziesiąt lat później, Robert Lee Davis pamiętał krzyki i strach: – Studenci krzyczeli i biegali. Wszedłem na skarpę w pobliżu przedniej części kampusu i uklęknąłem, ale potem zerwałem się do ucieczki i zrobiłem jeden krok; to wszystko, co pamiętam. Zostałem trafiony w plecy. Był jedną spośród 28 osób, które zostały ranne tej nocy. Jego przyjaciel, student pierwszego roku Samuel Hammond, który również został postrzelony w plecy, zmarł z powodu odniesionych ran. Tej nocy zginęli również: postrzelony siedem razy 17-letni uczeń szkoły średniej Delano Middleton, którego matka pracowała na uczelni, i postrzelony trzy razy 18-letni Henry Smith.

Z co najmniej 70 uzbrojonych policjantów na miejscu masakry w Orangeburgu tylko dziewięciu zasiadło na ławie oskarżonych. Gubernator McNair twierdził, że to studenci zaczęli strzelać pierwsi, mimo że nie było żadnych dowodów na to, by którykolwiek z nich miał broń palną. Ponadto nie dość, że policja użyła amunicji o znacznie większym kalibrze niż było to wymagane, to jeszcze zdecydowana większość studentów została zraniona w plecy, bok lub nawet stopy, co wskazywało na postrzał w czasie ucieczki. Jednak wszyscy policjanci zostali uniewinnieni.

Cleveland Sellers nie miał tyle szczęścia. Został postawiony przed sądem i choć nie udało się go oskarżyć o podżeganie do zamieszek 8 lutego, skazano go za sprowokowanie do zamieszek w kręgielni. Skazano go na rok ciężkich robót. Został zwolniony po siedmiu miesiącach.

Maggie Sawicka


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama