Pasażerowie linii lotniczych United – którzy utknęli na odległej wyspie Pacyfiku po awaryjnym lądowaniu w drodze do Sydney – w pełni wykorzystali swoją nieoczekiwaną, idylliczną przygodę sylwestrową. Tyle że wiązało się to również z pewną niepowetowana stratą: ze starego do nowego roku przeskoczyli niczym podróżnicy w czasie, zupełnie pomijając odliczanie sekund do północy...
Niezwykła przygoda
Wszystko zaczęło się z chwilą, gdy z Los Angeles wystartował samolot linii United, który miał zawieźć ponad 200 osób do Sydney. Lot przebiegał normalnie aż do momentu, w którym załoga wykryła wyciek oleju z jednego z silników maszyny Boeing 787. Pilot zdecydował się na wykonanie awaryjnego lądowania na lotnisku Pago Pago w amerykańskiej części Wysp Samoa. Pasy startowe w Pago Pago mają 3000 metrów (około 10 tys. stóp) długości, co spełnia wymagane minimum potrzebne do startu i lądowania samolotu tego typu.
Jednak w miejscu tym niemal nigdy nie lądują tak duże maszyny. Lokalna ludność została zaalarmowana, iż w przedostatnim dniu roku nagle pojawią się niespodziewani goście, z którymi coś trzeba będzie zrobić. Szybko przygotowano hangar z odpowiednim wyposażeniem, żywnością, sanitariatami, itd. Kiedy samolot w końcu pomyślnie wylądował, tubylcy zorganizowali dla przybyszów wycieczkę krajoznawczą po okolicy, zachęcili do korzystania z odludnej plaży oraz częstowali gości piwem.
Większość pasażerów przyjęła to wszystko z poczuciem humoru. W zasadzie wszyscy dobrze się bawili na odludnej wyspie. Ojciec jednej z pasażerek powiedział, że jego córka „brała prysznic w hangarze, zwiedzała wyspę i piła piwo na plaży”, co w sumie złożyło się na niezwykłą przygodę. Ponadto decyzja o lądowaniu na Samoa Amerykańskim oznaczała, że pasażerowie nie musieli przechodzić odprawy celnej, gdyż pozostali na terytorium Stanów Zjednoczonych.
Mniej pozytywnie przyjęto fakt, iż na nowy samolot, który miał kontynuować podróż do Sydney, trzeba było czekać nieco ponad 20 godzin. Ostatecznie po załadowaniu pasażerów na pokład maszyna wystartowała z Pago Pago o 3.00 rano 31 grudnia. Jednak już po godzinie podróży na zachód samolot przekroczył Linię Zmiany Daty, co spowodowało, że nagle na pokładzie zrobiła się godzina 4.00 rano 1 stycznia 2023 roku. Tym samym nie było nigdy sylwestrowej północy ani też jakiegokolwiek tradycyjnego odliczania czasu. Pasażerowie wykonali swoisty skok w czasie.
Chronologiczne zamieszanie
Linia Zmiany Daty to umowna granica na mapie stref czasowych, przebiegająca głównie wzdłuż południka 180 stopni. Po obu stronach tej linii daty różnią się o jedną dobę. Przesunięcia tej linii Zmiany Daty od południka 180 stopni w lewo lub w prawo występują w przypadku Aleutów, Półwyspu Czukockiego, wysp Fidżi, Kermadec, Kiribati, Samoa (bez Samoa Amerykańskiego), Tokelau i Tonga. Przy przekraczaniu linii w kierunku z półkuli wschodniej na półkulę zachodnią odejmuje się jeden dzień od bieżącej daty, natomiast przy poruszaniu się w przeciwnym kierunku dodajemy jeden dzień do bieżącej daty.
Jakby tego zamieszania nie było jeszcze dość, w przypadku Wysp Samoa część tego terytorium znajduje się niejako w jednym dniu, a druga – w dniu następnym. Do roku 1892 wszystkie wyspy tego archipelagu znajdowały się po zachodniej części Linii Zmiany Daty. Jednak król Malietoa Laupepa uległ wtedy naciskom ze strony amerykańskich handlarzy i kupców, przez co Wyspy Samoa znalazły się po wschodniej stronie czasowej granicy. Zabiegu tego dokonano przez powtórzenie tej samej daty dwukrotnie – w podwójny dzień 4 lipca 1892 świętowano amerykańskie Święto Niepodległości dwa razy.
Ale na tym nie koniec. W roku 2011 Wyspy Samoa ponownie wróciły na zachód od Linii Zmiany Daty poprzez całkowitą likwidację dnia 30 grudnia. Następnie na zachodzie pozostała jedynie amerykańska część archipelagu, a reszta żyje o jeden dzień „do przodu”.
Wszystkie te manipulacje czasem i datami są oczywiście wymysłem człowieka, a ludność tubylcza w zasadzie w ogóle się tym nie przejmuje. Jednak linia ta, znana powszechnie jako IDL (International Date Line), jest niezwykle pomocna, mimo że posiada cechy w dość oczywisty sposób metaforyczne. Biegnie od bieguna do bieguna, a kiedy ktoś ją przekracza, zyskuje lub traci dzień w zależności od tego, w którą stronę się podróżuje. Chociaż wydaje się, że podróżnik porusza się w czasie do tyłu lub do przodu, nie ma tu żadnej magii przeciwnej fizyce. Granica ta opiera się na racjonalnym, praktycznym systemie uniwersalnego mierzenia czasu, który uwzględnia ruch Ziemi wokół Słońca.
Ziemia obraca się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara (z zachodu na wschód) wokół własnej osi. Oznacza to, że różne części planety otrzymują bezpośrednie promienie słoneczne w różnym czasie. Żeby umożliwić ludziom doświadczanie godzin dziennych w mniej więcej tej samej ilości – to znaczy doświadczać normalnego dnia od wschodu do zachodu słońca – na całym świecie używane są strefy czasowe.
Pierwszy system takich stref został zaproponowany przez sir Sandforda Fleminga w 1876 roku. Fleming był szkockim inżynierem, który pomagał projektować kanadyjski system kolejowy. Chciał sprawić, żeby kolej była bardziej wydajna i uniknąć komplikacji wynikających z różnych rozkładów jazdy różnych stacji kolejowych. W związku z tym zaproponował system 24 standardowych stref czasowych, które obejmowałyby obwód Ziemi. System ten, z pewnymi modyfikacjami, używany jest do dziś.
Pasażerowie lotu z Los Angeles do Sydney stali się przypadkowo uczestnikami przygody czasowej, która jest udziałem tylko bardzo niewielu ludzi. Trzeba mieć nadzieję, że linie United Airlines nie zażądały za te wrażenia dopłaty.
Andrzej Malak