Nawet z perspektywy XXI stulecia żaden konflikt zbrojny nie wydaje się tak straszny jak I wojna światowa. W ciągu czterech lat, między rokiem 1914 a 1918, zginęło i zostało rannych niemal 30 milionów ludzi. Jednak mimo okropności, jakie ze sobą niosła ta straszliwa wojna, w okopach Flandrii i Francji zdarzały się momenty niezwykłe. Taki cud wydarzył się w 1914 r. w czasie świąt Bożego Narodzenia. Przez kilka krótkich dni śmiertelni wrogowie stali się przyjaciółmi...
Kolędowanie w okopach
Kilka minut po 8.00 wieczorem w Wigilię Bożego Narodzenia oficer Królewskich Strzelców Irlandzkich zameldował w swoim sztabie: „Niemcy oświetlili swoje okopy, śpiewają kolędy i wykrzykują do nas życzenia”. Wkrótce przyłączyli się do nich Brytyjczycy a nad linią frontu popłynęła nastrojowa „Cicha noc”, śpiewana w obu językach.
Brytyjski żołnierz, szeregowiec Frederick Heath, pisał do domu, że tej nocy on i jego towarzysze usłyszeli nawoływania z okopów Niemców. Po chwili odpowiedzieli im ze swojej strony Brytyjczycy. „Jak mogliśmy się oprzeć, by nie życzyć sobie nawzajem Wesołych Świąt, nawet jeśli zaraz potem mielibyśmy rzucić się sobie do gardeł? (...) Krew i pokój, wrogość i braterstwo – najwspanialszy paradoks wojny. Ten niezwykły nocny rozejm trwał aż do świtu – noc umilana śpiewami z niemieckich okopów i wspólną zabawą (...). Nie padł żaden strzał”.
Brytyjski strzelec Bruce Bairnsfather, późniejszy wybitny rysownik, napisał o tym w swoich wspomnieniach. Jak większość jego kolegów z 1. batalionu Królewskiego Pułku Warwickshire, spędzał świąteczną wigilię, trzęsąc się z zimna w błocie, walcząc ze strachem i zmęczeniem. „Oto byłem w tej strasznej glinianej jamie – pisał – zimny, mokry na wylot i pokryty błotem”. Około godziny 22.00 Bairnsfather usłyszał jakiś hałas. „Nasłuchiwałem – wspominał. – Daleko po drugiej stronie pola, wśród ciemnych cieni poza nim, mogłem usłyszeć szmer głosów”. Niemcy śpiewali kolędy. „Nagle usłyszeliśmy nawoływanie. Głos należał do Niemca, mówiącego po angielsku z silnym akcentem. Wołał: »Chodźcie do nas!«”.
Pokój na „ziemi niczyjej”
To, co wydarzyło się później, wprawiło świat w osłupienie. Wrodzy żołnierze zaczęli wychodzić z okopów i spotykać się na otoczonej drutem kolczastym „ziemi niczyjej”, która dzieliła obie armie. Żołnierze wymieniali się tytoniem, jedzeniem i winem, organizując tej mroźnej nocy spontaniczną świąteczną zabawę. Brytyjski żołnierz John Ferguson wspominał: „Oto śmialiśmy się i rozmawialiśmy z ludźmi, których zaledwie kilka godzin wcześniej próbowaliśmy zabić!”.
Na skraju niemieckich okopów pojawiły się niewielkie choinki, na których rozbłysły migotliwe światełka świec. Niemcy podarowali angielskim żołnierzom beczkę piwa, a w zamian otrzymali tradycyjny śliwkowy pudding. Żołnierze ucztowali, palili, popijali piwo, jak najlepsi przyjaciele a nie członkowie wrogich armii. Rozejm sprzyjał zawiązywaniu przyjaźni.
Brytyjczyk George Eade zaprzyjaźnił się z niemieckim artylerzystą, który mówił dobrze po angielsku. Kiedy się rozstawali, Niemiec powiedział do niego: – Dziś mamy pokój. Jutro ty walczysz za swój kraj, a ja za swój. Powodzenia. Jeden z brytyjskich żołnierzy, Ernie Williams wspominał: „Pojawiła się skądś piłka, nie wiem skąd... Postawiliśmy kilka prowizorycznych bramek i jeden z kolegów trafił do niej, a potem rozpoczęła się gra. Myślę, że brało w niej udział około kilkuset osób”.
Takich spontanicznych meczów rozegrano kilka, jeśli nie kilkanaście, w różnych miejscach frontu. Sierżant Argyll and Sutherland Highlanders zanotował, że w jego sektorze rozegrano mecz „pomiędzy liniami i okopami”. Porucznik Albert Wynn z Królewskiej Artylerii Polowej pisał o meczu z niemiecką drużyną „Prusaków i Hanowerów”, który rozegrano w pobliżu Ypres.
Z kolei porucznik Kurt Zehmisch z 134 pułku saksońskiej piechoty również opisał grę w piłkę nożną w swoim dzienniku, który został odkryty na strychu domu w pobliżu Lipska w 1999 roku: „W końcu Anglicy przynieśli ze swoich okopów piłkę nożną i dość szybko rozpoczęła się żywiołowa gra. Jakie to było cudowne, a zarazem dziwne. (...) W ten sposób Boże Narodzenie, święto miłości, zdołało na pewien czas połączyć śmiertelnych wrogów jako przyjaciół”.
Przyjaźń i piekło wojny
Takie gesty przyjaźni nie ograniczały się do tego jednego pola bitwy. Począwszy od Wigilii, małe oddziały francuskie, niemieckie, belgijskie, brytyjskie i hinduskie organizowały improwizowane zawieszenia broni na całym froncie zachodnim a także gdzieniegdzie na froncie wschodnim. Z niektórych relacji wynika, że kilka z tych nieoficjalnych rozejmów pozostało w mocy do początku stycznia. Była to z pewnością mile widziana przerwa od piekła wojny.
Kiedy zaledwie sześć miesięcy wcześniej rozpoczął się konflikt, większość żołnierzy myślała, że wojna szybko się skończy i będą w domu na święta. Jednak kiedy nadeszła zima 1914 roku, front zachodni rozciągał się na setki kilometrów i nic nie zapowiadało rychłego zakończenia walk.
Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z rozejmu. W niektórych miejscach ognia w ogóle nie wstrzymano, gdzie indziej nagle go przerywano. Wyjątkowo smutno zakończyła się noc wigilijna dla szeregowca Percy’ego Hugginsa, który w czasie rozejmu odpoczywał na ziemi niczyjej. Niemiecki snajper, niezadowolony z zawieszenia broni, zastrzelił bezbronnego Brytyjczyka.
Inna relacja mówi, że niemiecki żołnierz 16. Bawarskiego Rezerwowego Pułku Piechoty zbeształ swoich kolegów za to spontaniczne bratanie się z wrogiem: „Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca w czasie wojny. Czy nie pozostało wam niemieckie poczucie honoru?”. Ten 25-letni żołnierz nazywał się Adolf Hitler.
To był pierwszy i ostatni spontaniczny rozejm na tak dużą skalę w czasach I wojny światowej. Dziś w angielskim National Memorial Arboretum stoi pomnik upamiętniający to niezwykłe Bożonarodzeniowe Pojednanie.
Maggie Sawicka