Na dnie Morza Bałtyckiego leży od ośmiu do dziesięciu tysięcy wraków. Większość z nich zatonęła w XX wieku. W wielu znajdują się wciąż duże ilości paliwa. Są tykającymi bombami, które w każdej chwili mogą zagrozić środowisku naturalnemu i ludziom. Na morskim dnie zalega także co najmniej 500 tysięcy ton broni konwencjonalnej i 60 tysięcy ton broni chemicznej...
Groźny arsenał
Bałtyk jest płytkim morzem. Nie nadaje się na magazyn niebezpiecznych odpadów wojennych. Średnia głębokość Morza Bałtyckiego to 53 metry. W najgłębszym miejscu liczy 459 metrów – to Głębia Landsort położona 50 kilometrów od brzegów Gotlandii. Na wodach polskich Bałtyk w najgłębszym miejscu ma 120 metrów – Głębia Gdańska. Dla porównania: średnia głębokość Morza Śródziemnego to 1438 metrów, a największa głębia sięga 5267 metrów.
W czasie II wojny światowej Niemcy wyprodukowały tysiące ton bojowych środków trujących. Po upadku Berlina żaden ze zwycięskich krajów nie chciał przejąć tego arsenału. Co dziwne, nie chcieli nawet Rosjanie. Może dzisiaj żałują? Te trucizny to cyklon B, którym Niemcy mordowali ludzi w Auschwitz, oraz iperyt (gaz musztardowy), którego Niemcy użyli po raz pierwszy w 1917 roku przeciwko wojskom brytyjskim i kanadyjskim, zabijając 140 tysięcy żołnierzy. A także luizyt, zwany „rosą śmierci”, który subtelnie pachnie pelargonią, oraz sarin, którego niegdyś użyła terrorystyczna sekta w tokijskim metrze.
Niemiecki arsenał chemiczny zwycięzcy podzielili między siebie. Każde z państw zobowiązało się zniszczyć broń chemiczną do 1947 roku. W Bałtyku zatapiali ją Rosjanie. Beczki z bronią chemiczną szły na dno najczęściej tam, gdzie jest najgłębiej, czyli w Głębi Gotlandzkiej oraz Bornholmskiej. Tylko że Rosjanie zrzucali niebezpieczny balast wszędzie, również u wybrzeży Polski.
Tony zabójczych chemikaliów zalegają na północ od Zatoki Gdańskiej. Mówi się, że leżą tam beczki z cyklonem B i sarinem. W tym miejscu w 1954 roku NRD, do spółki z innymi państwami socjalistycznymi, zrzucili do Bałtyku tysiące ton amunicji. Teoretycznie miała to być broń konwencjonalna. Jednak wśród marynarzy Polskiej Marynarki Wojennej krążyły o tym zrzucie przeróżne opowieści. Podobno żołnierze wyrzucali broń za burtę w pełnych kombinezonach, jakich używa się w laboratoriach chemicznych.
Pojemniki co jakiś czas wypływają na powierzchnię. Stanowią duże zagrożenie dla niczego nieświadomych ludzi. W 1955 roku na plaży w Darłówku niemal setka dzieci poparzyła się iperytem. Dwoje z nich straciło wzrok. Maluchy znalazły przerdzewiałą beczkę i zaczęły się nią bawić, a w środku był gaz musztardowy. W 1997 roku ośmiu rybaków z Władysławowa trafiło do szpitala także po poparzeniu iperytem. Wyłowili tajemniczy pojemnik i chcieli sprawdzić, co jest w środku. W 2012 roku na plaży pomiędzy Ustką a Łebą znaleziono grudkę fosforu białego. W sumie odnaleziono około tony tego środka. Skażeniu uległo 13 kilometrów wybrzeża.
Podobne incydenty miały miejsce w Niemczech, Danii, Szwecji, na Litwie i Łotwie. Topienie chemikaliów i amunicji stanowiło w XX wieku normalną praktykę wielu państw. Wojennych odpadów pozbywano się w Morzu Adriatyckim, Północnym, Czarnym. Stany Zjednoczone zrzucały bojowe środki trujące i amunicję do oceanów na całym świecie.
Na korozję, zwłaszcza w wypadku materiałów stosowanych w pierwszej połowie XX wieku, nie ma siły. Ocenia się, że beczki z chemikaliami już nie są szczelne lub nastąpi to do 2030 roku. Pocieszające jest to, że stopniowa utrata szczelności nie stanowi większego zagrożenia dla flory i fauny. Lecz rozszczelnienie w tym samym czasie większej ilości pojemników może mieć fatalny skutek.
Niebezpieczne wraki
Na dnie Bałtyku zalega również mnóstwo wraków okrętów wojennych i statków cywilnych. Zostały zatopione wraz z tonami paliwa. Najwięcej zarejestrowanych wraków znajduje się na wodach szwedzkich.
Polska Marynarka Wojenna wskazuje na obecność 415 wraków na wodach polskich, z czego około 100 w Zatoce Gdańskiej. Największe zagrożenie stanowią dwa wraki: Stuttgart i Franken. Stuttgart leży zaledwie 4 kilometry od portu w Gdyni. Spoczywa na głębokości 21 metrów. Był długim na 171 metrów niemieckim statkiem szpitalnym. Zatopiły go amerykańskie bombowce w 1943 roku. Przypuszcza się, że miał około 300 ton paliwa.
Olga Sarna z Fundacji MARE powiedziała: – Wyciek paliwa z jego zbiorników zarejestrowano w 1999 roku. Badania w rejonie wraku wykazały stuprocentową śmiertelność zwierząt, postępującą degradację środowiska i stale rosnącą strefę skażenia.
Instytut Morski w Gdańsku potwierdził lokalną katastrofę ekologiczną. Tam, gdzie zalega mazut, utworzyła się strefa pozbawiona życia, która wraz z plamą poszerza swój zasięg. Z badań w 2015 roku wynika, że obszar skażenia wyciekiem ze Stuttgartu powiększył się 5-krotnie w ciągu 16 lat i obejmuje 415 tysięcy metrów kwadratowych. Czy dzisiaj ktoś to wszystko monitoruje? Nie wiadomo.
Dużo większym zagrożeniem niż Stuttgart jest wrak 179-metrowego tankowca Franken. Został zatopiony przez sowieckie lotnictwo w ostatnim miesiącu II wojny światowej. Stało się to na środku Zatoki Gdańskiej. Zalega na głębokości 10 metrów. Po zbombardowaniu Franken rozpadł się na kilka części. Największa z nich ma 130 metrów długości i w niej znajduje się pięć niezniszczonych zbiorników z paliwem. To może być 6 tysięcy ton paliwa i produktów ropopochodnych. Jeśli skorodowany wrak rozpadnie się pod własnym ciężarem, nastąpi nagły i duży wyciek.
Olga Sarna z Fundacji MARE: – Na podstawie analizy prądów w Zatoce Gdańskiej należy założyć, że potencjalny wyciek zanieczyściłby polskie wybrzeże i plaże w rejonie od miejscowości Piaski aż po Hel. W tym liczne rezerwaty, siedliska chronionych fok szarych oraz niezwykle cenne przyrodniczo obszary Natura 2000.
Najgorsze, że jest tylko kwestią czasu, że tak właśnie się stanie. Bo nikt, oprócz organizacji pozarządowych, nie przedstawia żadnych propozycji, jak zniwelować niebezpieczeństwo czające się na dnie Bałtyku.
Ryszard Sadaj