Każde państwo świata korzysta ze szpiegów. Bo to oczy i uszy do pozyskiwania najstaranniej skrywanych informacji. Słynny filozof chiński mistrz Sun w swoim dziele Sztuka wojny napisał: „Mądrzy władcy i przebiegli dowódcy pokonują przeciwników i dokonują wybitnych czynów, ponieważ z wyprzedzeniem zdobywają wiedzę o wrogu”...
Operacja „Samum”
W czasach PRL-u niewiele dobrego udało się zrobić. Lecz wyszkolono dobrych szpiegów. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku wywiad polski wyrósł wręcz na potęgę. Nawet amerykańscy eksperci od szpiegowskiej branży przyznali, że w ówczesnym świecie polski wywiad liczył się jako trzecia siła szpiegowska, za wywiadami Stanów Zjednoczonych i ZSRR.
W 1990 roku Amerykanie nawet zwrócili się o pomoc do polskich agentów, aby ci wydostali z Iraku sześciu pracowników Centralnej Agencji Wywiadowczej. Żaden inny wywiad nie chciał się podjąć tego karkołomnego zadania. Wśród amerykańskich agentów znajdował się rezydent CIA w Kuwejcie i bliski współpracownik generała Schwarzkopfa, dowódcy międzynarodowej koalicji antyirackiej podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Była to słynna operacja „Samum”.
W podziękowaniu za tę brawurową akcję Amerykanie zredukowali Polsce połowę długu – 16 miliardów dolarów. Żaden inny kraj nie „zarobił” na swoich agentach wywiadu tak dużo pieniędzy. Oprócz miliardów dolarów Amerykanie pomogli Polakom zorganizować i wyszkolić jednostkę specjalną GROM. Jej pierwszym dowódcą został absolwent polskiej szkoły szpiegów, generał Sławomir Petelicki.
As wywiadu
Z powodu słabej pozycji Polski w Układzie Warszawskim, który miał być przeciwwagą dla NATO, z sukcesów polskich szpiegów korzystał przede wszystkim Kreml. Na przykład dane najnowocześniejszych systemów rakietowych i radarowych, które zdobył w Stanach Zjednoczonych as polskiego wywiadu Marian Zacharski, trafiły do ZSRR. Dostęp do nich umożliwił Rosjanom dłuższą kontynuację wyścigu zbrojeń.
Do zadań wywiadu PRL należało zdobywanie tajnych dokumentów a także informacji, które dotyczyły planów obcych państw skierowanych przeciwko Polsce i Układowi Warszawskiemu. Ponadto rozpracowywanie za granicami obcych wywiadów, zdobywanie dokumentacji wynalazków technicznych, ustalanie pozycji ważnych obiektów wojskowych, ustalanie liczby żołnierzy w nich się znajdujących, stanu uzbrojenia itp.
Do zadań wywiadów krajów socjalistycznych dochodziły jeszcze operacyjne działania o charakterze politycznym. Rozpracowywanie środowisk emigracji politycznej czy przenikanie do takich instytucji jak Radio Wolna Europa. Kiedy Karol Wojtyła został papieżem, polski wywiad skierował duże siły do rozpracowywania operacyjnego księży pracujących w Watykanie. Tam także odniósł sukcesy. Po latach okazało się, że wielu polskich księży w Rzymie współpracowało ze służbami PRL-u.
Uśpieni agenci
W Departamencie I (wywiad) Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL pracowało około 2 tysiące osób. Pięciuset z ich to oficerowie wywiadu służący w warszawskiej centrali i rezydenturach w 18 krajach zachodnich. Ci ostatni delegowani byli z reguły na paszportach dyplomatycznych. W razie wpadki nie groziło im więzienie.
Liczby tzw. nielegałów, do których zaliczał się również Marian Zacharski, nigdy nie ujawniono. Prawdopodobnie było ich kilkudziesięciu. Niektórzy z nich może nawet funkcjonują do dzisiaj. Szpiedzy prowadzący swą misję na zasadzie nielegałów starali się uzyskać obywatelstwo obcych krajów i przez lata żyli oraz pracowali jak wszyscy inni w danym państwie. Aż przychodził moment, kiedy stawali się potrzebni i wyrywano ich z uśpienia.
Rosjanie specjalizowali się w prowadzeniu takich uśpionych agentów. Niektórzy z nich dochodzili do wysokich stanowisk w administracji państwowej i przemyśle kraju, w którym rezydowali. Wówczas stawali się szczególnie cennym źródłem informacji.
Ilu agentów w obcych krajach zwerbował polski wywiad? Nikt nie jest w stanie podać dokładnej liczby. W każdym razie – wielu.
Przepych w Starych Kiejkutach
Po ostatniej wojnie światowej kadry polskiego wywiadu szkoliły się w sowieckiej szkole w Kujbyszewie. Później oficerów „jedynki” szkolono w budynku przy ulicy Długiej w Warszawie i na kilkutygodniowych kursach w Moskwie.
Polska szkoła wywiadu z prawdziwego zdarzenia powstała w 1972 roku. Polską rządził wtedy I sekretarz PZPR Edward Gierek. Szkołę usadowiono w odludnym miejscu na Mazurach, nad jeziorem, w Starych Kiejkutach. Uroczy zakątek. Wcześniej mieściła się tam stanica harcerska. Harcerzom wybudowano stanicę w innym miejscu.
Władze PRL-u nie żałowały pieniędzy na polską szkołę szpiegów. Ośrodek miał nowoczesną bazę dydaktyczną, salę gimnastyczną, kryty basen, studnię głębinową, przystań żeglarską a nawet schron przeciwatomowy. Przyszli agenci wywiadu spali w pokojach o standardzie zbliżonym do hoteli na Zachodzie. Podobnie jak w szanujących się hotelach była tam nawet maszyna do czyszczenia butów. Stołowali się w restauracji, gdzie usługiwali eleganccy kelnerzy. Przyszli agenci mieli codziennie do wyboru kilka dań, które przygotowywał świetny kucharz pracujący wcześniej w Grand Hotelu w Warszawie.
Chodziło o to, aby uczestnicy kursu szpiegowskiego przywykli do warunków przyszłej pracy na Zachodzie. Żeby nie zdradzili się, skąd pochodzą, nie wiedząc, na przykład, jakiego noża i widelca używać do poszczególnych dań. A wielu kursantów pochodziło z małych miasteczek z głębokiej prowincji. Ci z początku byli onieśmieleni przepychem w Starych Kiejkutach. W Polsce nie mieli z czymś takim do czynienia. Jednak nad wyraz szybko przyzwyczaili się do luksusu.
Wieczorem, po zajęciach, w kantynie mogli pić darmowe drinki. Nie bez powodu były darmowe. Chodziło o to, aby odsiać alkoholików lub osoby, które po wypiciu wódki dostają małpiego rozumu, czy po prostu za dużo gadają. Ale całkowita abstynencja też nie była wskazana. Szpieg podczas picia wódki może zyskać wiele cennych informacji. Kursanci przechodzili nawet specjalne treningi, podczas których pito duże ilości alkoholu. Szkolono ich tak, żeby później mogli spamiętać, o czym rozmawiano w trakcie libacji i co w ogóle działo się w tak rozluźnionej atmosferze. Szpieg nawet w takiej sytuacji nie mógł tracić kontroli nad sobą i otoczeniem.
Pod okiem Światowida
Na pierwszy kurs w szkole szpiegów przybyło 56 mężczyzn. Najstarszy z nich dobiegał czterdziestki. Ale większość to byli dwudziestolatkowie. Niektórzy dopiero co po studiach. Inni już pracujący w centralach handlu zagranicznego i obyci z większym światem. Kilkunastu pracowało w milicji obywatelskiej lub w kontrwywiadzie. Wszystkich łączyło jedno – byli kawalerami. Kiedy przyjeżdżali do Starych Kiejkut, mieli już spreparowane fikcyjne nazwiska i życiorysy. Pomiędzy sobą nie mogli wymieniać żadnych prywatnych informacji na swój temat.
Na dziedzińcu szkoły stał patrzący w cztery strony świata Światowid, bóg Słowian. Posąg wyrzeźbił znany artysta Alfons Karny. Światowid stał się symbolem nowego wywiadu PRL. To pod jego posągiem odbywały się ślubowania absolwentów szkoły wywiadu.
Piotr Pytlakowski, autor książki pt. Szkoła szpiegów, rozmawiał z wieloma absolwentami szkoły w Starych Kiejkutach. Usłyszał od nich wiele ciekawych rzeczy, takich naturalnie, o których mogli opowiadać. Pytlakowski pisał o tym między innymi tak:
„Na pierwszej odprawie kandydatów na asów wywiadu dowiedzieli się, jakie reguły obowiązują. Nade wszystko bezwzględny obowiązek zachowania w tajemnicy wszystkiego, co dotyczy szkolenia i miejsca, w którym się znaleźli. Zakaz kontaktów z mieszkańcami wsi i okolicznych miejscowości. Nawet członkom rodziny nie wolno ujawnić, gdzie spędzą najbliższe miesiące i po co tam są. Można jedynie poinformować, że odbywają przeszkolenie wojskowe. Adres do korespondencji był prosty – Jednostka Wojskowa 2669”.
JW 2669 to numer Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych. Żołnierze tej formacji, podległej Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, ochraniali szkołę szpiegów. Kursanci szkoły szpiegów nosili mundury tej samej formacji. Dla zmyłki. Gdyby ktoś ich zauważył, pomyślałby, że to zwykli żołnierze.
Ani słowa o Dzierżyńskim
Absolwent szkoły szpiegów w Kiejkutach Vincent Severski, dziś znany pisarz, powiedział: „Generalna zasada szkoły wywiadu jest taka, że tam się nie uczy szpiegostwa. Tam się poznaje, czy on do szpiegowania się nadaje. Elementarne rzeczy to: znajomość języków obcych, umiejętność koncentracji, dostrzeganie zagrożeń. Przechodzi się specjalny test psychologiczny, nim człowieka zakwalifikują do szkoły w Kiejkutach. To jest badanie podstawowe, które poprzedza przyjęcie. Na tym etapie odpada najwięcej osób, około 80 procent, bo mniej więcej tyle osób w każdej populacji nie ma predyspozycji do zawodu szpiega. Po kursie w Kiejkutach następował drugi odsiew”.
Absolwenci szkoły mówili Piotrowi Pytlakowskiemu, że w ośrodku panował wojskowy dryl. Pobudka o 6.00 rano, gimnastyka, bieg, pływanie. Zajęcia trwały 6 godzin, od 8.00 do 14.00. Po południu kursanci doskonalili języki, czytali raporty z różnych akcji szpiegowskich. Co ciekawe, kursanci nie przechodzili szkolenia ideologicznego.
Cytowany wcześniej V. Severski powiedział: „W Kiejkutach szkolenia ideologicznego nie było, bo myśmy mieli być elitą państwa, ważniejszą niż członkowie PZPR. Trudno w to uwierzyć, ale ani razu podczas szkolenia nie słyszałem o Leninie czy Marksie, nawet o Dzierżyńskim”.
Lojalność i zdrada
Wśród rozmówców P. Pytlakowskiego próżno szukać kogoś, kto powie, że wierzył w ideały międzynarodowego komunizmu. To byli wykształceni, inteligentni ludzie. Szukali możliwości wyjazdu na Zachód pod dyplomatyczną przykrywką. Może jeszcze bardziej pragnęli dreszczyku emocji, przygody. Wtedy wszyscy wierzyli, że za ich życia świat będzie zawsze podzielony żelazną kurtyną pomiędzy Wschodem a Zachodem.
Wstępując do służby wywiadowczej PRL byli lojalni wobec pracodawcy. Całkiem serio uważali, że istnieje coś takiego jak etyka wywiadu. Że obowiązuje lojalność wobec kolegów, przełożonych i wobec zwerbowanego agenta. Ten ostatni musi mieć pewność, że nie zostanie zdradzony, że nie otrzyma zadania narażającego go na przesadne niebezpieczeństwo. Te zasady wpłynęły, między innymi, na sukces polskiego wywiadu. Poza tym kursantom w Kiejkutach wbijano do głowy, że oficer wywiadu nie kradnie służbowych pieniędzy, nie naraża firmy na straty.
Mimo to jeden absolwent pierwszego kursu w Kiejkutach, porucznik Andrzej Kopczyński, w 1976 roku zgłosił się do Amerykanów i przeszedł na ich stronę. Kopczyński był wtedy na stażu językowym w Zachodnich Niemczech. Zdradził szczegóły szkolenia w Kiejkutach i kolegów z pierwszego kursu. Wywołało to duże zamieszanie w polskim wywiadzie. Między innymi z placówki w Chicago musiał zostać pilnie odwołany inny as wywiadu agent „Roy” – Gromosław Czempiński, późniejszy dowódca operacji „Samum” w Iraku.
Szpiegowskie szkolenie
Generalnie kurs szkoły w Kiejkutach dzielił się na trzy poziomy. Poziom pierwszy to było szkolenie operacyjne. Nauka werbowania, prowadzenie rozmów z potencjalnymi kandydatami na agentów. Kursanci odbywali symulacje takich werbunków. Jeden werbował, drugi był werbowany, i na odwrót. Uczyli się na podstawie protokołów z autentycznych werbunków. Czytali teczki z dokumentacją i potem to odgrywali, jak w teatrze.
Poziom drugi to było doskonalenie języków obcych. Poza tym zajęcia z mikrofotografii, obsługi urządzeń radiowych, kryptologii. Poziom trzeci to praktyczne ćwiczenia w terenie. Uczyli się budować skrytki do przekazywania informacji i tworzyć tzw. trasy sprawdzeniowe – podstawowe umiejętności agenta. Jak bezpiecznie wejść do lokalu kontaktowego i jak z niego wyjść. Jak sprawdzić, czy nie jest się obserwowanym. Co ciekawe, w Kiejkutach nie było ćwiczeń z bronią. Ale trenowali jazdę autem w ekstremalnych warunkach terenowych.
Nauki zdobyte w Kiejkutach na pewno pomagały szpiegom. Lecz zdaniem Gromosława Czempińskiego: „Najważniejszą bronią dobrego agenta jest umiejętność budzenia zaufania i tworzenia trwałych relacji. To właśnie sieć przyjaźni jest podstawowym elementem pracy. Agent musi umieć być sympatyczny, uśmiechnięty, budzić zaufanie i otwierać się na ludzi”. Czempiński na pewno wie, co mówi.
Dzięki przymiotom, o których wspomniał Czempiński, słynny szpieg Marian Zacharski – mimo iż nie odbył przeszkolenia w Kiejkutach – zdobył w Stanach Zjednoczonych dziesiątki tysięcy stron tajnych dokumentów. A dotyczyły między innymi najnowszych radarów oraz systemów naprowadzania rakiet w amerykańskich samolotach bojowych.
Szkoła szpiegów w Starych Kiejkutach istnieje do dziś. W obecnych czasach podobno połowa kursantów to kobiety. A jak obecnie pracuje polski wywiad? Cóż, wystarczy uświadomić sobie, że choć Polska praktycznie sąsiaduje z Rosją, to polscy politycy dopiero od Amerykanów dowiedzieli się o planach najazdu Rosji na Ukrainę. I, co gorsze, nie do końca w to uwierzyli.
Ryszard Sadaj