Chyba każdy chicagowski Polonus ubezpieczał swój pierwszy samochód w lokalizacji Handzel and Associates przy skrzyżowaniu ulic Belmont i Central, firmie zawsze sprzyjającej potrzebom emigrantów. Do dziś rodzina Handzel doprowadziła firmę na najwyższy poziom nowoczesności produktu i obsługi klienta zapewne dzięki wytrwałości i genowi rywalizacji Grzegorza Handzel. Co teraz planują w supernowoczesnej siedzibie w Schaumburgu synowie Łukasz i Bogusław?
Tatiana Kotasińska: Kto stoi za Grzegorzem Handzel? Robi Pan wrażenie osoby bardzo skromnej, a osiągnął Pan ogromny sukces zawodowy. Kto Pana wspierał?
Grzegorz Handzel: – Zależy, na jakim etapie życia. Od samego założenia firmy wspiera mnie żona, moja prawa ręka, a później dzieciaki, dając motywację… Bo będąc ojcem, wie się, że trzeba rzeczy robić na czas. Na początku rozwoju firmy delegowałem pracę, a od kilku lat mam potrzebę robienia rzeczy sam.
Wygląda na to, że został Pan wychowany na grzecznego chłopca. Kto Pana nauczył odpowiedzialności?
Grzegorz: – Grzecznego to nie, w młodości rządziłem w grupie rówieśników, no i musiałem sobie sam radzić od 14 roku życia. Mama wyjechała do Ameryki, gdy byłem w ósmej klasie, a na ojcu w ogóle nie mogłem polegać, raczej on wymagał mojej opieki.
To musiało być trudne… Synowie myślą, że to Pana wzmocniło, czy tak?
Grzegorz: – Nauczylo mnie to, jak podchodzić do życia i podejmować decyzje. W biznesie jest wiele takich sytuacji, gdzie trzeba decydować szybko, trzeba ryzykować.
Na przestrzeni tych lat, w których prowadzę biznes, mogę stwierdzić, że większość decyzji była pozytywna, ale nie wszystkie.
Jak przyjęła Pana Ameryka w latach 80.?
Grzegorz: – Skończyłem liceum plastyczne im. Antoniego Kenara w Zakopanem, kierunek meblarstwo artystyczne. Ale w latach 80. w Ameryce ten zawód był nierealny. Trafiłem więc do fabryki, gdzie nauczyłem się pracy z metalem na automatycznych maszynach. Jednocześnie chodziłem na prywatne lekcje angielskiego, którego nie znałem wcale. Miałem 21 lat i po 10 godzinach pracy tylko prywatne lekcje mnie motywowały.
W sprzedaży zaczynał Pan jako agent nieruchomości, prawda?
Grzegorz: – Po 2 latach pracy jako agent nieruchomości ktoś sprzedał mi polisę na życie, co mnie zainteresowało. Zatrudniłem się na 3 lata w New York Life Insurance jako agent i zrozumiałem, że ludzie potrzebują różnego typu ubezpieczeń i najchętniej załatwiliby to wszystko z jedną osobą. W 1990 r. weszło prawo, że trzeba obowiązkowo ubezpieczać samochody, więc wykorzystałem moment i otworzyłem biuro zaraz przed tą datą. Nie miałem wtedy ani faksu, ani kopiarki, aplikacje polis pisałem ręcznie. Teściowa robiła kopie z naszej reklamy i z mamą roznosiły je przed kościołami. Los nam sprzyjał, bo szybko ludzie stanęli w czterogodzinnej kolejce, by wykupić ubezpieczenie.
Pierwsi klienci pojawili się z tamtych ogłoszeń?
Grzegorz: – Tak! Polonia wtedy była zupełnie inna niż teraz, przy Milwaukee i Central Park nie trzeba było mówić po angielsku, bo wszyscy mówili po polsku.
Ile trzeba było włożyć pracy na początku, by rozkręcić taką firmę?
Grzegorz: – Sami pracowaliśmy czasem od 8 rano do 8 wieczorem przez 6 dni i część niedzieli. Powoli przyjmowaliśmy pracowników. Pracowaliśmy z żoną w jednym pokoju, ale każdy miał swoją działkę.
Urodzony do sprzedaży czy się Pan tego nauczył?
Grzegorz: – Uczyłem się, ale rozumiałem, że w biznesie trzeba być uczciwym, robić do końca rzeczy, które się obieca i oferować dobry serwis. Wtedy klienci cię polecają i później firma się rozwija. Spotkaliśmy też na naszej drodze ludzi doświadczonych w biznesie, których porady przyjmowaliśmy z pokorą.
W pewnym momencie działało 6 lokalizacji firmy, czy mieliście dużą swobodę w zarządzaniu nimi?
Grzegorz: – Brałem kursy zarządzania biznesem, więc miałem świadomość dużego ryzyka, w biznesie dopiero po pewnym czasie przekonasz się, czy wygrasz. Kiedyś wydaliśmy sporo na lokalizację w Berwyn i nie przyniosło to żadnej korzyści.
Czego najważniejszego nauczyli się spadkobiercy Handzel and Associates – Łukasz i Bogusław od ojca?
Bogusław: – Że rodzina jest najważniejsza.
Łukasz: – Że jak coś postanowiłeś, to wykonaj.
A czego rodzice chcieli nauczyć synów?
Grzegorz: – Nie chcieliśmy wychować chłopaków na młodych snobów, więc pracowali na nagrody i swoje cele. Uczyliśmy, że pieniądze nie są najważniejsze, podróżowaliśmy daleko od resortów, pokazując im nie tylko dostatnią część świata. Starałem się poświęcać im czas i uczyć czynności praktycznych, takich jak: łowienie ryb, posługiwanie się siekierą, rozpalanie ogniska…
Dziś spotykamy się w zaprojektowanej według najnowocześniejszych standardów siedzibie biznesu. Do czego przydaje się firmie ogromna przestrzeń?
Bogusław: – Gdy zaczęliśmy zmieniać systemy operowania firmy, zdecydowaliśmy, że wszystko najlepiej będzie działać pod jednym dachem. Wykorzystaliśmy do tego czas pandemii, podczas której zaczęliśmy obsługiwać klientów zdalnie.
Łukasz: – Każda nasza lokalizacja trochę inaczej funkcjonowała, a tu się ujednoliciliśmy i wspieramy nawzajem. Pracownicy to lubią, bo dostają wsparcie od tych bardziej doświadczonych i jest dobra atmosfera.
Grzegorz: – Budynek musi być z rozmachem, bo pracuje w nim 30 osób, a i moi synowie też idą z rozmachem.
Mówią, że klient u was najważniejszy?
Grzegorz: – Jest tysiące firm ubezpieczeniowych, z którymi konkurujemy i często wyróżnia nas właśnie obsługa klienta.
Bogusław: – Nowoczesna technologia, komunikacja w ojczystym języku klienta sprawiają, że klient jest zadowolony.
Jak to się stało, że tak naturalnie postanowiliście się zaangażować w przejęcie rodzinnej firmy ubezpieczeniowej?
Bogusław: – Miałem pewność, że rodzice stworzyli życie dla nas, które ja też chciałbym stworzyć dla swoich dzieci i to mnie pociągało. Poza tym nasze nazwisko jest na drzwiach, coś było budowane dla Polonii przez 30 lat, więc warto to kontynuować. Lubię pracę z ludźmi i struktury, w jakich działa firma ubezpieczeniowa i z tego rodzi się moja pasja.
Łukasz: – Gdy ukończyłem studia na Indiana University, byłem przekonany, że będę pracował z rodziną, a ojciec mi powiedział „nie”. Zatrudniłem się w innej firmie ubezpieczeniowej, gdzie co 6 miesięcy zmieniałem dział. Skończyłem jako manager w firmie konkurencyjnej do naszej i zrozumiałem, że firma rodzinna będzie mnie najbardziej motywować.
Dlaczego nie chciał Pan zatrudnić syna?
Grzegorz: – W sercu chciałem , ale chciałem też, żeby nie szedł na łatwiznę, spróbował czegoś innego. A skoro zatrudnił się w firmie ubezpieczeniowej, chciałem, by przyniósł spojrzenie z zewnątrz.
Macie oddanych pracowników, którzy mówią o was w niezwykły sposób… „Grzegorz Handzel jest szefem, który zawsze ma kontakt z ludźmi, rozwiązuje nasze nie tylko zawodowe problemy, jest konsekwentny, stabilny, ma poczucie humoru i robi wszystko, byśmy się tu czuli jak u siebie w domu… Nie byłbym tu tak długo, ale przez 30 lat, nie doświadczyłem tu problemów”.
Grzegorz: – Cieszę się z tych opinii… Kalendarz, który robimy co roku, teraz składa się ze zdjęć pracowników w ich dobrych życiowych momentach. Dlaczego nie uhonorować naszych ludzi? Pomysł powstania biznesu był mój, ale bez naszych pracowników nie osiągnęlibyśmy żadnego sukcesu.
Łukasz: – Dobro wraca. Tato bardzo inwestował w pracowników swój czas i pieniądze – bardziej, niż musiał.
Bogusław: – Najważniejsza jest kultura pracy, jaką rodzice zbudowali. Mamy cotygodniowe spotkania, na których sprawdzamy, czy nasze innowacje działają w praktyce z klientem. Jak nie ma w firmie komunikacji i dobrych relacji, połączeń z pracownikami, firma się nie rozwija.
Jak widzicie przyszłość Handzel and Associates?
Bogusław: – Ja jestem odpowiedzialny za marketing, a Łukasz za sprawy finansowe. Od 6 lat przebudowujemy wewnętrzne procesy operowania firmy i to, z kim współpracujemy na zewnątrz.
Łukasz: – Naszym celem jest transparentne działanie w firmie i taka współpraca, by nikt nigdy nie obawiał się prosić o pomoc współpracownika. Teraz co 2 tygodnie spotykamy się z innymi właścicielami na amerykańskim rynku, mamy swoich mentorów i też jesteśmy mentorami dla innych. Dużo czytamy o rozwoju biznesu i pytamy innych.
Grzegorz: – Kiedyś dawałem wolną rękę managerom poszczególnych lokalizacji, a teraz trzymamy się schematu, który rozwija firmę.
Ciekawie połączył Pan sport z biznesem.
Grzegorz: – Chcieliśmy podziękować Polonii za współpracę i zorganizowaliśmy pierwszy turniej tenisowy (1999). W sumie było ich 17 i 5 Turniejów Golfowych. Wszystkie zebrane pieniądze, około 300 tys. dol., przekazaliśmy na organizacje charytatywne.
Golf i tenis to sporty posługujące w biznesie, ma Pan takie doświadczenie?
Grzegorz: – W stu procentach. Należę do dwóch polskich klubów golfowych, doceniam Podhale Golf Club, bo dobrze mi się współpracuje z ludźmi z moich terenów. W golfie mamy aż 50-osobową Ligę Białka Tatrzańska i spotykamy się co 2 tygodnie, by grać w grupie.
Po erze tenisa nastała era golfa, czy to oznacza, że zwolnił Pan tempo życia?
Grzegorz: – Czasem gram jeszcze w tenisa, ale też przebiegłem trzy maratony. Golf mnie fascynuje, bo to wyzwanie, które zależy od gracza; w tenisie czasem przeciwnik ma słabszy dzień.
Co Pana popchnęło do przebiegnięcia maratonów?
Grzegorz: – Może zbliżająca się pięćdziesiątka… Lubię wyzwania. Pierwszy raz przebiegłem do końca maraton, który był przerwany ze względu na temperaturę. Wciąż ćwiczę kilka razy w tygodniu.
Wasz ojciec ma w ogóle jakieś słabe strony, wady?
Łukasz: – W sprawach profesjonalnych jest bardzo bezpośredni i Amerykanie się trochę taty obawiają, np. nasi szkolni koledzy się go trochę bali, choć naprawdę nie jest groźny. Po prostu zawsze chodzi z poważną miną.
Może po prostu twardy góral?
Bogusław: – Twardy góral jest ostatnio rozmiękczony przez wnuczkę. Myślimy, że przez to, co przeżył w młodości, wiedział, że na wszystko musi ciężko zapracować. Chciał przez to nam stworzyć łatwiejsze życie, dać nam opcje.
W domu górali panowała dyscyplina?
Łukasz: – Boguś miał dyscyplinę i gdy to widziałem, to byłem grzeczniejszy i lepiej się ukrywałem.
Grzegorz: – Żona wyłapywała to, co chłopcy starali się ukryć i jej słowo się liczyło. Wtedy próbowali uciekać z tym do mnie, ale wtedy trzymałem front z żoną.
Nie brakowało luzu?
Bogusław: – Przeszliśmy przez wszystkie możliwe sporty, ale mogliśmy sami ostatecznie wybierać i w tych wyborach nas wspierano.
Łukasz: – Gdy już wybraliśmy, uczono nas, że droga sportowa jest trudna i że nie warto rezygnować.
Kto rządzi w domu Marzeny i Grzegorza?
Grzegorz: – W domu pies… Wydaje mi się, że się dogadujemy z żoną, bo dużo dyskutujemy. Jest podział obowiązków względem tego, w czym ktoś się czuje lepiej.
Łukasz: – Mama jest czasem mózgiem, a tato motorem. Teraz wnuczka Klara rządzi dziadkiem. Teddy bear idzie tam, gdzie Klarcia chce i osobiście wybiera jej niezwykłe lalki.
Dzięki wnukom dojrzały Grzegorz Handzel jest bardziej szczęśliwy?
Bogusław: – Ma też więcej luzu od momentu, gdy my przejęliśmy biznes – ma czas na normalne życie.
Łukasz: – Ale ojciec pokazał nam, jak bardzo jest ambitny, zawsze chciał wygrywać, ma ten gen rywalizacji i sukcesu.
Grzegorz: – No i co ważne, chcę zostawić firmę w polskich rękach.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Tatiana Kotasińska