Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 10:23
Reklama KD Market

Imigracja – historyczne zakręty partyjnej polityki 

Imigracja – historyczne zakręty partyjnej polityki 

Republikanie są niechętni imigracji, natomiast Demokraci są raczej życzliwi temu zjawisku – na taki podział wskaże dziś przeciętny amerykański wyborca. Nie zawsze jednak tak było, nawet w XXI wieku. 

Niezależny „The Hill” przyjrzał się meandrom partyjnej polityki dotyczącej imigracji na przestrzeni ostatnich dekad. „Niektóre batalie wyglądają jak wyjęte z zupełnie innego świata” – stwierdza Daniel DeVise na łamach periodyku.

Demokraci przeciw, Republikanie za

Mało kto pamięta, że w 2007 roku niezależny senator Bernie Sanders, a późniejszy kandydat na prezydenta, wraz z 15 Demokratami zablokował projekt ustawy popieranej przez republikańskiego prezydenta – George’a W. Busha. Legislacja przewidywała przyznanie legalnego statusu milionom nieudokumentowanych cudzoziemców. Przepadła przez brak konsensusu w izbie wyższej Kongresu. 

W 2013 roku 14 Republikanów w Senacie poparło z kolei projekt demokratycznego prezydenta Baracka Obamy, przewidujący z kolei stworzenie ścieżki do obywatelstwa dla nieudokumentowanych imigrantów. Liczbę beneficjentów tej ustawy też mierzonoby w milionach, gdyby nie to, że projekt nie przeszedł przez Izbę Reprezentantów. A była to ostatnia poważna próba reformy imigracyjnej mająca realne szanse na realizację. 

Rosnąca polaryzacja

Dziś, jeśli chodzi o poglądy na imigrację, Demokratów i Republikanów dzieli prawdziwa przepaść. „The Hill” powołuje się tu na tegoroczne badania instytutu Gallupa, z którego wynika, że 86 procent Republikanów obawia się nielegalnej imigracji; wśród Demokratów obawy te podziela zaledwie 38 proc. wyborców.

W roku 2001, w czasie gdy kończyła się ośmioletnia prezydentura Billa Clintona i zaczynała się pierwsza z dwóch kadencji George’a W. Busha, poglądy wyborców były dużo bardziej zbliżone. Nielegalna imigracja stanowiła powód do niepokoju dla 56 proc. Republikanów i 51 proc. Demokratów. Co więcej, dla przedstawicieli obu partii nie był to powód do szczególnego zmartwienia w porównaniu z innymi problemami Ameryki.  

Odwrócenie poglądów

Zmiana nastawienia do imigrantów to zjawisko ostatniej dekady – twierdzą politolodzy. Jeszcze nie tak dawno w debacie nt. imigracji dominowały argumenty ekonomiczne. Demokraci wspierający zorganizowany świat pracy obawiali się, że nieudokumentowani imigranci mogą zabierać miejsca pracy i przyczyniać się do obniżenia dochodów gorzej uposażonych Amerykanów. Z kolei nastawieni probiznesowo Republikanie tolerowali nieudokumentowanych imigrantów za ich chęć do wykonywania niskopłatnych zajęć. Stąd zarówno republikańscy prezydenci, jak i kandydaci do Białego Domu zajmowali w kampaniach proimigracyjne stanowisko. Można tu wymienić choćby Ronalda Reagana. George’a W. Busha czy sen. John McCaina. 

To jednak już historia. „Dziś trudno sobie wyobrazić proimigracyjnie nastawionego Republikanina i jego miejsce w strukturach partii” – twierdzi Michael Jones-Correa, politolog z University of Pennsylvania. Reguły gry zmieniła kampania wyborcza prezydenta Donalda Trumpa w 2016 roku, który obiecał budowę ogrodzenia wzdłuż południowej granicy i całkowite ukrócenie zjawiska nielegalnej imigracji. Trump radykalnie zmienił także retorykę wobec tego zjawiska. Widać to było także w działaniach jego administracji, gdy podejmowano próby ograniczenia imigracji do USA – zarówno nielegalnej, jak i legalnej. 

Amerykanie: sympatia mimo wszystko

Jak przypomina „The Hill” – sześć lat później mur graniczny nadal nie jest ukończony, a służby graniczne odnotowały w minionym roku budżetowym 2,8 miliona prób nielegalnego przekroczenia granicy. Republikanie za ten stan rzeczy winią administrację Joe Bidena, oskarżając Demokratów o zachęcanie do nielegalnej imigracji zdesperowanych ludzi z całego świata. Krytykują przede wszystkim próby odchodzenia od regulacji wprowadzonych za czasów Trumpa. Rozmiary kryzysu miało uświadomić wysyłanie przez gubernatorów południowych stanów transportów z imigrantami na północ, do miast i stanów rządzonych przez Demokratów. 

Demokraci z kolei oskarżają Republikanów o walkę z całym zjawiskiem imigracji, bez zważania na legalność statusu.

W przededniu wyborów do Kongresu Amerykanie wskazują na imigrację jako na ważny problem społeczny, ale paradoksalnie – biorąc pod uwagę klimat debaty – poparcie dla przyjmowania przybyszów z całego świata jest wciąż wysokie. W 2020 roku odsetek Amerykanów uważających imigrację za zjawisko korzystne dla kraju osiągnął poziom 77 proc., a był to przecież ostatni rok prezydentury Donalda Trumpa. Dla porównania w 2010 roku podobny pogląd podzielało 57 proc. wyborców. W 2022 roku wciąż 70 proc. Amerykanów uważa imigrację za pozytywne zjawisko. Poparcie nie rozkłada się równo. Imigranci mogą liczyć na wsparcie niemal wszystkich wyborców Partii Demokratycznej. Ale w najnowszym sondażu Gallupa, także 46 proc. Republikanów uważa w ostatecznym rozrachunku imigrację za pozytywne zjawisko. Zdaniem socjologów mamy tu do czynienia ze zderzeniem dwóch postaw – z jednej strony romantycznej wizji imigracji jako jednego z filarów kształtowania amerykańskiego społeczeństwa, z drugiej strony negatywnych, a często karykaturalnych wyobrażeniach o imigrantach.

Krótka historia prawodawstwa

Obecny system imigracyjny ma swoje początki w Immigration and Nationality Act of 1965. Nowym priorytetem tej legislacji było stworzenie możliwości łączenia rodzin, który uzupełnił, a z czasem zdominował inne pryncypia – przyjmowanie uchodźców i imigrantów przyjmowanych z powodów ekonomicznych.  Po 60 latach system stał się przestarzały, a gruntowne reformy uniemożliwiły rosnące różnice między dwoma partiami, choć – jak to opisano powyżej – linie podziałów były inne niż dziś. 

Początkowo jednak nic nie świadczyło o tym, że te podziały będą nie do pokonania. Republikanin Ronald Reagan współpracował ze zdominowanym przez Demokratów Kongresem przy uchwalaniu w 1986 Immigration Reform and Control Act. Ta słynna reaganowska „amnestia” umożliwiła legalizację kilku milionów nieudokumentowanych cudzoziemców za cenę wprowadzenia regulacji mających ograniczyć dalszy napływ nielegalnych imigrantów. „Wówczas nie chodziło o politykę – tłumaczy ówczesną decyzję republikańskiej administracji Laura Ries dyrektorka Border Security and Immigration Center przy konserwatywnej Heritage Foundation. – Nie widzieliśmy wówczas ludzkich karawan. Nie mieliśmy kryzysów na granicach. Stąd politycy mogli opowiedzieć się po jednej lub drugiej stronie na podstawie argumentów merytorycznych”.

Dekadę po reaganowskiej „amnestii” doszło do znacznego ograniczenia zaakceptowanych rozwiązań. Ówczesny prezydent Bill Clinton podpisał w 1996 roku przyjętą przez republikański Kongres ustawę, która wprowadzała ostre restrykcje wobec imigrantów popełniających przestępstwa lub pozostających zbyt długo w USA, a także surowsze kary za przemyt ludzi. I to był praktycznie ostatni przypadek skutecznej dwupartyjnej współpracy. 

George W. Bush podjął próbę przeprowadzenia reform w 2006 i 2007 roku. Barack Obama – w 2012 i 2013 r. Z kolei antyimigracyjna retoryka z czasów prezydentury Donalda Trumpa uniemożliwiła znalezienie jakiegokolwiek kompromisu. Z konserwatywnego punktu widzenia – twierdzi Ries z Heritage Foundation. – Demokraci przekroczyli czerwoną linię, gdy zaczęli patrzeć na imigrantów jak na swój przyszły elektorat. Z kolei Republikanie wykorzystali błędy obecnej administracji, wykorzystując je bezlitośnie podczas obecnej kampanii.  

„The Hill” przypomina jednak, że antyimigracyjna retoryka potrafi zwrócić się przeciwko jej autorom. Tak było w Kalifornii w 1994 roku, kiedy ówczesny gubernator Pete Wilson przeforsował słynną Proposition 187, pozbawiającą nieudokumentowanych imigrantów  dostępu do stanowych świadczeń społecznych. Projekt przeszedł, ale długotrwałe spory przyczyniły się do spadku wpływów Republikanów w najbogatszym stanie Ameryki. Dziś Kalifornia uważana jest za „niebieski” stan, głosujący w wyborach prezydenckich na kandydata Demokratów. 

Nastroje proimigracyjne w reakcji na ostrą retorykę skierowaną przeciw cudzoziemcom mogły przyczynić się do porażki Donalda Trumpa w 2020 roku. 

Historia pokazuje więc, że zmobilizowanie elektoratu wobec jednego kontrowersyjnego problemu potrafi przynieść doraźne skutki. Na dłuższą metę może okazać się mieczem obosiecznym.

Jolanta Telega[email protected]


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama