Cztery osoby, w tym troje dzieci, zginęły w niedzielę w pożarze domu w nowojorskim Bronksie. Nie powiodły się próby uratowania ich przez sąsiadów.
"Przerażone dzieci desperacko waliły w okna płacząc i krzycząc 'Pomóż mi, Boże!' (…) Widzę ręce w oknach, a potem płomienie ogarniające okna, a potem nie było już żadnego dźwięku" – relacjonowała dziennikowi "New York Post" sąsiadka ofiar, Merlyn Persaue.
Według krewnych i sąsiadów w pożarze zginęli trzej bracia w wieku 10, 12 i 22 lata oraz 10-miesięczna córeczka najstarszego.
"Trzech facetów wbiegło po schodach i kopało drzwi tak mocno jak tylko mogli, ale nie mogli ich otworzyć. Próbowali, ale było za późno" – opowiadała Persaue.
Zdaniem policji dwaj młodsi chłopcy zmarli na miejscu. Ich starszy brat i jego dziecko zostali zabrani do szpitala, ale nie przeżyli.
Inny z sąsiadów wyjaśnił, że uratował kobietę i małą dziewczynkę. Jak wyjaśnił, nie wiedział, że inni wciąż byli w płonącym mieszkaniu.
W pożarze ranni zostali dwaj mężczyźni, którzy próbowali przyjść z pomocą ofiarom. Przebywają w szpitalu. Lekkie obrażenia odniosło też kilku strażaków.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)