Spalone i porozbijane samochody, wybite szyby w oknach budynków i ślady odłamków na ścianach okolicznych domów – tak wygląda centrum Kijowa, zaatakowanego w poniedziałek rano rakietami przez wojska Federacji Rosyjskiej. W mieście panuje przeraźliwa cisza.
Jednym z miejsc, w które uderzyli Rosjanie, jest skrzyżowanie dwóch ruchliwych stołecznych arterii: bulwaru Tarasa Szewczenki i ulicy Wołodymyrskiej. Na środku skrzyżowania widać ogromny lej po bombie.
Obok leży ciało człowieka z oderwanymi kończynami. Policjanci przeszukują kieszenie jego ubrań, po czym nakrywają szczątki folią. Dwa metry dalej stoją dwa całkowicie spalone wraki samochodów. Kolejne auta mają porozbijane szyby i poprzecinaną odłamkami pocisków karoserię.
„Nie wiem, co z ludźmi, którzy byli w tych samochodach, dopiero co przyjechaliśmy” – mówi PAP jeden z policjantów, rozciągających biało-czerwoną taśmę wokół miejsca zdarzenia.
Wybuch nastąpił w bezpośrednim sąsiedztwie znajdującego się tu Uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki. „W momencie wybuchu wychodziłyśmy z pobliskiej stacji metra Uniwersytet. Kiedy usłyszałyśmy eksplozję, wróciłyśmy do metra” – powiedziały PAP dwie studentki, uprzątające szkło przed uczelnią. „Teraz pomagamy tu sprzątać” – dodały.
Kolejna rakieta spadła kilkadziesiąt metrów dalej. Uderzyła w plac zabaw dla dzieci w parku im. Szewczenki, poważnie uszkadzając pobliskie Muzeum Sztuki im. Chanenków.
Na placu zabaw leżą porozrywane przez odłamki fragmenty huśtawek i zjeżdżalni. Chodnik pokryty jest pyłem i połamanymi gałęziami. Nie wiadomo, czy podczas wybuchu na placu były matki z dziećmi. Ze względu na wczesną godzinę ataku w parku najprawdopodobniej nie było wielu ludzi.
W centrum Kijowa panuje przeraźliwa cisza. Wstrzymany został ruch samochodowy a nieliczni przechodnie ponaglani są przez policję do ukrycia się w schronach.
Około godziny 11.20 czasu polskiego w Kijowie ogłoszono koniec alarmu bombowego. Pod szkołami zbierają się zapłakani rodzice, którzy przyszli odebrać stamtąd swoje dzieci.
Z Kijowa Jarosław Junko (PAP)