Australijczyk Jack Dunn od lat marzył o wyprawie do Stanów Zjednoczonych, skąd miał później zamiar kontynuować swoją podróż na południe i przemierzyć kilka krajów Ameryki Łacińskiej. 23-letni student przez ponad pół roku zbierał pieniądze na wyprawę. W maju tego roku mógł zacząć planować swoją wymarzoną podróż...
Potencjalny imigrant
Dunn chciał najpierw przebywać przez pewien czas na zachodnim wybrzeżu Ameryki, gdzie jednym z jego celów było obejrzenie kilku meczów koszykarskiej ligi NBA. Następnie miał pojechać do Meksyku oraz do kilku innych krajów. W związku z tym kupił bilet do Los Angeles z przesiadką na Hawajach. Niestety jego eskapada skończyła się już na lotnisku w Honolulu. Tam pracownik amerykańskiej straży granicznej U.S. Customs and Border Protection (CBP) odmówił wpuszczenia go na terytorium USA. A to dlatego, iż Jack nie miał ani biletu powrotnego z Ameryki do Australii, ani też biletu do jakiegoś innego kraju z wyjątkiem Meksyku i Kanady.
Australia jest objęta tzw. Visa Waiver Program, a zatem jej obywatele nie muszą posiadać amerykańskiej wizy wjazdowej. Mają jednak obowiązek uzyskania przed podróżą dokumentu o nazwie ESTA (Electronic System for Travel Authorization), który jest czymś w rodzaju elektronicznej przepustki, wydawanej po sprawdzeniu, że dana osoba nie znajduje się na żadnej liście ludzi podejrzanych, wcześniej karanych, itd. Jednak dokument ESTA to nie wiza i nie zapewnia wjazdu do USA. Decyzja o wpuszczeniu lub niewpuszczeniu kogoś do Ameryki podejmowana jest zawsze przez personel CBP.
Jednym z mało znanych wymogów w stosunku do osób uzyskujących dokument ESTA jest to, iż muszą one mieć przy sobie bilet powrotny lub bilet do kraju, który nie sąsiaduje ze Stanami Zjednoczonymi. Jeśli takiego biletu nie posiadają, zostaną zawrócone z granicy i odesłane do domu. Dunn biletu takiego nie wykupił, gdyż nie wiedział nawet, z jakiego kraju odleci z powrotem do Australii. Wszystko zależało od tego, gdzie zaprowadzi go jego wędrówka. Jednak dla kontroli granicznej na lotnisku w Honolulu nie miało to większego znaczenia.
Jack został zaprowadzony do pokoju przesłuchań, gdzie przez 6 godzin zadawano mu najróżniejsze pytania. Między innymi podawano w wątpliwość jego zdolność do sfinansowania pobytu w Stanach Zjednoczonych oraz sugerowano, iż nie ma on „wystarczających związków finansowych i rodzinnych” z Australią, co zwiększa możliwość jego ubiegania się o prawo do stałego pobytu w Ameryce. Ostatecznie Australijczyka poinformowano oficjalnie, iż nie zostanie wpuszczony do USA, gdyż „jest potencjalnym imigrantem, nie posiada stosownych walorów w swoim rodzinnym kraju i nie ma odpowiednich środków na pokrycie kosztów pobytu w Stanach Zjednoczonych”.
Zanim zapadła ta decyzja, Jack próbował zarezerwować bilet z USA do Panamy, korzystając z telefonu komórkowego pożyczonego mu przez obecnego na przesłuchaniu pracownika linii lotniczych. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż nie miał wystarczającej sumy pieniędzy na swojej karcie debetowej, na którą nie mógł przelać środków z innego konta, gdyż jego własna komórka na Hawajach nie działała.
Rewizja intymna
W tym momencie cała ta historia mogłaby się zakończyć odprowadzeniem Jacka do samolotu, na pokładzie którego wróciłby do Australii. Tak się jednak nie stało. Dunn został z niewiadomych przyczyn przewieziony do więzienia federalnego w Honolulu. Tam kazano mu się rozebrać do naga i poddano go tzw. rewizji intymnej. Następnie został umieszczony w celi z innym więźniem, gdzie kazano mu spać na betonowej podłodze. Dopiero po 30 godzinach został zabrany z powrotem na lotnisko i deportowany do Australii. Przez cały ten czas Jack nie miał żadnego kontaktu ze swoją rodziną ani też nie przydzielono mu prawnika.
Ta dość niezwykła przygoda Australijczyka rodzi wiele pytań. Oczywiste jest to, że każdy kraj ma prawo do kontrolowania tego, kto może na jego terytorium wjechać, a kto nie. W związku z tym nie można kwestionować decyzji o deportacji Dunna, gdyż w świetle obowiązujących przepisów była ona zapewne uzasadniona. Dlaczego jednak na rozmaitych internetowych stronach poświęconych podróżowaniu do USA, w tym również na stronach rządowych, przepis, który zastosowano w przypadku Jacka, widnieje gdzieś na samym końcu długich tekstów o rzeczach o wiele mniej ważnych? Coś takiego z pewnością nie powinno być prezentowane „małym drukiem”, niemal jako przypis czy adnotacja.
Jednak największe zdumienie budzić musi to, w jaki sposób przyjezdny z zaprzyjaźnionego kraju został potraktowany. Dunn mógł przecież w oczekiwaniu na deportację zostać umieszczony w jakimś pomieszczeniu na lotnisku. Nie było absolutnie żadnych powodów, by wysyłać go do federalnego więzienia i poddawać poniżającej rewizji. Nie był podejrzany o popełnienie jakiegokolwiek przestępstwa ani też nie stanowił dla nikogo zagrożenia. Przedstawiciel CBP, zapytany o przypadek Australijczyka, oświadczył, że ubolewa nad nieprzyjemnościami, które spotkały turystę, ale dodał, iż jego agencja działała zgodnie z prawem.
Nie wyjaśnił jednak, dlaczego Dunn znalazł się w więziennej celi. Ten szokujący incydent jest tym bardziej zdumiewający, że prawo nie przewiduje więzienia ludzi w federalnych placówkach tylko dlatego, że ich wjazd do USA jest z takich czy innych powodów niemożliwy. Natomiast australijskie ministerstwo spraw wewnętrznych ograniczyło się do stwierdzenia, że każdy podróżny ma obowiązek zapoznania się ze wszystkimi obowiązującymi przepisami i że wszelkie problemy wynikające z niewiedzy są poza kontrolą rządu Australii.
Niemal pewne jest to, iż Jack Dunn następnym razem pojedzie do jakiegoś zupełnie innego kraju.
Krzysztof M. Kucharski