Wojna, która rozpętała się w Ukrainie, wywołała poważny kryzys na całym świecie i stała się wielkim testem dla ONZ, a szczególnie dla Rady Bezpieczeństwa. Niestety raz jeszcze okazało się, że obecna struktura Rady nie pozwala jej na skuteczne działanie. Wynika to ze swoistego bagażu, jakim Organizacja Narodów Zjednoczonych została obarczona już na samym początku swego istnienia...
Weto absolutne
Teoretycznie Rada Bezpieczeństwa ma pełnić niezwykle ważną rolę, gdyż jej naczelnym zadaniem jest dbanie o zachowanie światowego pokoju, wnioskowanie o przyjmowanie nowych członków oraz zatwierdzanie wszelkich zmian w Karcie ONZ. W praktyce wszystko to jest jednak niemożliwe z takiego powodu, że na mocy decyzji podjętych po zakończeniu II wojny światowej pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa posiada bezwzględne prawo weta. W roku 1945 postanowiono, że stałymi członkami tego ciała będą przede wszystkim alianci, którzy pokonali hitlerowskie Niemcy: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i ZSRR. Do gremium tego dodano jeszcze Chiny, choć przez wiele lat Chińczycy reprezentowani byli przez Tajwan.
Taki skład Rady Bezpieczeństwa automatycznie oznaczał niezwykle szkodliwy paraliż. Szczególnie w okresie zimnej wojny, gdy szanse na jakiekolwiek kompromisowe decyzje były dość odległe, ponieważ ZSRR i Chiny reprezentowały wrogi Zachodowi obóz. Niestety dziś sytuacja jest w zasadzie dokładnie taka sama. Trzeba podkreślić, że w przeszłości – mimo tych globalnych podziałów – Radzie Bezpieczeństwa udawało się podejmować istotne decyzje. Zatwierdzono między innymi interwencje militarne sił ONZ w Korei, Kongo, Cyprze, Kuwejcie, Namibii, Kambodży, Ruandzie, Bośni-Hercegowinie, Somalii i Sudanie. Przez pierwsze lata po rozpadzie ZSRR Rosja pełniła znacznie bardziej konstruktywną rolę niż zwykle, ale czasy te należą do przeszłości. Dziś Rada Bezpieczeństwa do złudzenia przypomina tę, jaka działała w okresie zimnej wojny.
1 stycznia 1942 roku Winston Churchill, Franklin D. Roosevelt, Maksym Litwinow (ZSRR) oraz T. V. Soong (Chiny) podpisali zwięzły dokument zwany Kartą Atlantycką, a później Deklaracją Narodów Zjednoczonych. ONZ oficjalnie powstała 1 marca 1945 roku, gdy 26 krajów podpisało tę deklarację. O ile od samego początku panowała zgoda co do stałych członków Rady Bezpieczeństwa, wystąpiły ostre rozbieżności zdań w sprawie zakresu i mocy weta.
Władze ZSRR nalegały, by prawo do wetowania rezolucji Rady było absolutne i pozwalało nawet na niedopuszczanie do dyskusji na temat trudnych i kontrowersyjnych spraw. Jednak Wielka Brytania uważała, że poszczególni stali członkowie winni tracić prawo do weta, jeśli dana sprawa ich dotyczyła. Ostatecznie uzgodniono kompromis: weto pozostało absolutne, ale nie pozwalało na blokowanie dyskusji na forum Rady.
Decyzja ta spowodowała, że Rada Bezpieczeństwa nie była ciałem zbyt efektywnym. Stany Zjednoczone systematycznie blokowały różne ważne decyzje, np. w sprawach związanych z Izraelem i tzw. ziemiami okupowanymi. Z kolei Chiny i Rosja korzystały z prawa weta, by torpedować różne amerykańskie inicjatywy. Czasami zdarzały się wyjątki. Choć Waszyngton był w latach 70. przeciwny usunięciu Tajwanu z Rady Bezpieczeństwa i zastąpienia go Chińską Republiką Ludową, Amerykanie nie zawetowali tej decyzji, gdyż chcieli nawiązać z Pekinem ściślejszą współpracę.
Porażająca bezradność
Z danych z roku 2018 wynika, iż prawo weta zostało użyte 269 razy, w tym 9 razy przez Chiny, 18 razy przez Francję, 128 razy przez ZSRR a później Rosję, 32 razy przez Wielką Brytanię i 89 razy przez Stany Zjednoczone. Statystyki te nie mają jednak większego znaczenia. Głównym problemem jest to, że zgodnie z postanowieniami z roku 1945 Rada Bezpieczeństwa ONZ jest totalnie „zabetonowana”. Usunięcie stałego członka tego gremium wymaga zgody wszystkich pozostałych byłych mocarstw z okresu II wojny światowej.
Oznacza to, że gdyby ktoś miał pomysł, by wykluczyć Rosję, Moskwa musiałaby się na to zgodzić, co jest niewyobrażalne. Podobnie jest w przypadku wszelkich propozycji dotyczących poszerzenia liczby stałych członków Rady. Kilkakrotnie już coś takiego proponowano, sugerując kandydatury Japonii, Niemiec, Brazylii, Indii i Australii. Nigdy jednak nic z tego nie wyszło w wyniku sprzeciwu tego lub innego członka stałego Rady Bezpieczeństwa.
Wiele lat temu brytyjski historyk Paul Kennedy napisał: „Wszyscy zgadzają się, że obecna struktura władz ONZ jest fatalna, lecz nikomu nie udało się jeszcze znaleźć rozwiązania tego problemu”. Od pewnego czasu przedstawiciele Kanady, Korei Południowej, Hiszpanii, Indonezji, Meksyku, Pakistanu, Turcji, Argentyny i Kolumbii promują pakiet reform, których zasadniczą częścią byłoby stworzenie nowej kategorii członków Rady Bezpieczeństwa, „na poły stałych”, których kadencja trwałaby przez określoną liczbę lat, np. 5 lub 10. Gdyby jednak ta propozycja została zrealizowana, w niczym nie zmieniłoby to marazmu wynikającego z prawa weta stałych członków Rady Bezpieczeństwa.
Jest jeszcze inny problem, który dotyczy tej Rady. Od wielu lat podkreśla się, że w składzie stałych jej członków nie ma przedstawicieli Afryki i Bliskiego Wschodu, a reprezentacja Azji jest bardzo nikła. Innymi słowy, jest to gremium mało reprezentatywne, które w obliczu wielu problemów jest całkowicie bezradne. Obecne, niemal powszechne potępienie Rosji za działania na Ukrainie, w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nie znalazło praktycznie żadnego odzwierciedlenia.
Jak na organizację, która ma bronić światowego pokoju, bezradność tego forum, które przez wiele lat było uważane za skutecznego następcę Ligi Narodów powstałej po I wojnie światowej, jest w ostatnich tygodniach porażająca. Nic dziwnego, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski już kilka razy wyraził swoje rozczarowanie tym, iż ONZ nie ma absolutnie nic do zaoferowania.
Krzysztof M. Kucharski