W Stanach Zjednoczonych określa się ich terminem „expats”. Tak nazywa się Amerykanów mieszkających za granicą. W Polsce zagraniczni rodacy to Polonia. I jednych i drugich z krajem ojczystym łączą więzy krwi, kultura i język. Ostatnio także polityka. O głosy wyborców z zagranicy zabiegają coraz częściej krajowi politycy.
Wizyta premiera Jarosława Kaczyńskiego w USA we wrześniu 2006 roku, a także ubiegłoroczna wizyta w Stanach Zjednoczonych prezydenta Lecha Kaczyńskiego, przyczyniły się walnie do sukcesu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości wśród Polonii amerykańskiej podczas ostatnich wyborów parlamentarnych. Platforma Obywatelska do Wielkiej Brytanii i Irlandii wysłała Donalda Tuska, by zabiegał – jak się okazało skutecznie – o głosy Polaków w „17. województwie”, skupisku polskich emigrantów na Wyspach.
Amerykańscy kandydaci do prezydentury prowadzą równie zacięte co wyrównane współzawodnictwo wyborcze, a po głosy i wsparcie finansowe sięgają też do „pięćdziesiątego pierwszego stanu”, jak nazwano społeczność Amerykanów zadomowionych za oceanem. Najwięcej z nich stanowi personel wojskowy oraz pracownicy Departamentu Stanu.
Szczególnie wielu Amerykanów zatrudnionych w bankowości, instytucjach finansowych, kancelariach prawniczych i w innych biznesach mieszka w Londynie, Tokio i Hong Kongu. Zorganizowali się w partyjnych klubach Democrats Abroad i Republicans Abroad. W „globalnych prawyborach” przeprowadzonych w marcu przez Democrats Abroad w 164 krajach Barack Obama pokonał Hillary Clinton zyskując blisko 67 % głosów. Dwudziestu dwóch delegatów, reprezentujących Democrats Abroad, weźmie udział w Konwencji Demokratów w Denver. Od zwykłych, krajowych delegatów będą różnić się tym, że każdemu z nich będzie przysługiwać tylko połowa głosu.
Kandydaci do Białego Domu zabiegają o ich głosy, ale też o datki na kampanię wyborczą. Pod tym względem zdecydowanie prowadzą zagraniczni zwolennicy demokratów, którzy zebrali na ten cel $1,4 mln. Republikanie zgromadzili $697, 000. Za granicą na swój fundusz wyborczy najwięcej zebrał Barack Obama, wyprzedzając Hillary Clinton i Johna McCaina. Zajęci kampanią w USA kandydaci nie biorą udziału w połączonych ze zbiórką pieniędzy zagranicznych spotkaniach ze swymi zwolennikami.
Wyjątkiem było zorganizowane w marcu przez Republicans Abroad spotkanie z Johnem McCainem i jego żoną Cindy w Londynie. Przybyło na nie około stu gości, z których każdy zapłacił od $1,000 do $2,300 za możliwość osobistego kontaktu z niemal pewnym republikańskim kandydatem na prezydenta USA. Amerykanie z klubu Republicans Abroad stanęli na wysokości zadania organizując to spotkanie w Spencer House – eleganckim budynku w śródmieściu Londynu, zbudowanym w XVIII wieku przez przodka księżniczki Diany. Swą przychylność Johnowi McCainowi i podejmującym go amerykańskim republikanom zadomowionym w Londynie okazała sama królowa Elżbieta II, wypożyczając na tę okazję do dekoracji wnętrza obrazy ze swej kolekcji.
W Londynie działa też nieformalna internetowa grupa zwolenników Baracka Obamy – London Expats Thinking About Obama. Już niebawem, 28 kwietnia, jej członkowie organizują zbiórkę pieniędzy na fundusz wyborczy Obamy, połączoną z przyjęciem w domu Elisabeth Murdoch, amerykańskiej obywatelki, córki magnata prasowego Ruperta Murdocha. Oczekuje się, że do jej willi w londyńskim Notting Hill przybędzie z tej okazji około dwustu Amerykanów, z których każdy zapłaci od $1,000 do $2,300. I wprawdzie nie będzie tam Baracka Obamy, ale atrakcją wieczoru będzie znana amerykańska aktorka Gwyneth Paltrow.
Wojciech Minicz