REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaUncategorizedWaszyngtońska misja płk. Kazimierza Lenarda

Waszyngtońska misja płk. Kazimierza Lenarda

-

Rodzina Lenardów wylądowała na amerykańskim brzegu na przełomie XX wieku (najpierw pojawiło się tam dwóch braci, Michał i Józef, którzy sprowadzili z Tarnopola ojca p.Kazimierza, Ignacego Lenarda). Już około 1912 roku familia ta prowadziła w Chicago – w tym najbardziej polskim mieście ze wszystkich po Warszawie – popularną restaurację o nazwie “Wawel” (następnie – “Renaissance”) w sercu tradycyjnej polskiej dzielnicy, na tzw. “polskim trójkącie” (skrzyżowanie ulic Ashland, Milwaukee i Division).

Z Chicago do Chyrowa
Kazimierz Lenard urodził się 10 marca 1918 roku i w młodym wieku, bo zaledwie lat 10, po pierwszych latach nauki w lokalnej amerykańskiej szkole podstawowej, został przez rodziców razem ze starszym bratem, Tadeuszem i siostrą Heleną, wysłany do Polski, do rodzinnych stron, aby w trakcie szkoły i edukacji gimnazjalnej umocnić swoją polską tożsamość, język i wymowę, a nade wszystko nabyć serdeczne przywiązanie do wszystkiego, co polskie. Tak więc w Chyrowie, 30 km na południe od Przemyśla, w jezuickim gimnazjum, Kazimierz Lenard pobierał w latach 1929-1937, w pełnym tego słowa znaczeniu, polską edukację. Nasiąkł na całe późniejsze życie krajobrazami polskimi, obyczajami i tradycjami krajan, językiem i kulturą tamtego cichego, choć barwnego i wyjątkowo malowniczego zakątku Polski.

Kiedy wrócił do Chicago, jako dorosły, pełnoletni człowiek, w roku 1937, miał bardzo precyzyjne zarysowane plany – interesował go handel międzynarodowy, pragnął studiować początkowo w Poznaniu, ale z racji na obawy matki, która czuła zbliżającą się wojnę i konflikt z Hitlerem, wybrał studia w pobliskim Northwestern University w Evanston, położonym malowniczo nad jeziorem Michigan. W roku 1940 otrzymał amerykański dyplom, czyli tytuł “bakałarza”, z zakresu ekonomii. W czasie, kiedy młodzi ludzie decydują o dalszym kierunku swego życia i wyborze pracy, nadeszły tragiczne wiadomości o wybuchu II wojny światowej, którą rozpoczęła brutalna inwazja wojsk niemieckich na Polskę. Atmosferę, w jakiej Polonia w Chicago reagowała na los, jaki spotkał wtedy ich rodziny, często braci i siostry – ilustruje najlepiej fragment:

“Osiedla nasze wszystkie napełniły i przejęły smutek i zgroza – wspomina wybuch wojny Karol Wachtl – dla których opisania naprawdę słów braknie, kiry osnuły dusze nasze i skryły przed nami wszelkie, powszednie sprawy nasze. Myśli, modły, prace skierowane zostały ku jednemu, jedynemu pytaniu, co nam czynić, co począć, by pomagać, bronić, by ratować. Więc zaraz odgarniając precz rozpacze i wątpienia, a zapominając o własnych zawodach i troskach, wszyscy skupiliśmy się, jednym pomyśleniu, intensywnym, zgodnością potężnym i twórczym – pracy dla Polski, ofiary – na pomoc Polsce”.
W takiej aurze młodzież polonijna nie mogła się wręcz doczekać, aby jak w roku 1917, kiedy uczynili to ich poprzednicy, żołnierze legendarnej Armii Błękitnej gen. J. Hallera, przywdziać amerykański mundur wojskowy i wyruszyć do Europy, aby walczyć o oswobodzenie Polski. Spotkał ich zawód: Stany Zjednoczone prowadziły wciąż politykę uchylania się i nie angażowania w konflikt hitlerowskich Niemiec z ich europejskimi sąsiadami, w których kolejno padały – Czechosłowacja, Polska, dalej Francja, Belgia i Holandia, wreszcie Norwegia i Dania. Tylko Anglia swoją heroiczną walką i obroną w powietrzu, w której czynny udział brali Polacy, dawała nadzieję, że losy wojny wciąż nie są przesądzone, a III Rzesza znajdzie jeszcze prawdziwych przeciwników.

W szeregach Kawalerii powietrznej
Kazimierz Lenard, jak wielu swoich rówieśników, postanowił nie zwlekać i zgłosić się jak najrychlej do wojska. W tamtych czasach pozostawało tylko jedno rozwiązanie – wstąpienie na ochotnika do lokalnej Gwardii Narodowej. W Chicago była to formacja dość ekskluzywna, nosząca nazwę “Black Horse Troop”. Był to – jak za dawnych lat – oddział kawaleryjski, przygotowany do zwiadu i rozpoznawczych rajdów. W ramach oficerskiego przeszkolenia oddział wyjechał na obóz do Luizjany, a w roku 1941, jako podporucznik, Kazimierz Lenard przeniesiony został do Fortu Riley, w stanie Kansas.
Kiedy w grudniu tego roku Ameryka ogłosiła, że wkracza w stan wojny z Japonią i jej sojusznikami, Kazimierz Lenard postanowił dłużej nie czekać i wystąpił o przeniesienie go do gotującej się właśnie do wyjazdu, w Indiantown Gap, w Pensylwanii, I Dywizji Piechoty Amerykańskiej (1st U.S. Infantry Division) przeznaczonej do wspierania aliantów za oceanem.
Był to śmiały, ale i dalekowzroczny zarazem, wybór młodego oficera. Jednostka ta nie tylko jako pierwsza wyruszyła, by wziąć udział w europejskim teatrze wojny, przeszła wręcz do historii i rozsławiła się tym, że to właśnie ona przecierała drogę wszystkim głównym ofensywnym inicjatywom Armii Stanów Zjednoczonych, od frontu afrykańskiego, przez lądowanie na Sycylii, po wielką inwazję czerwcową 1944 roku na wybrzeżu Normandii. Tak więc przez Francję, Belgię i Holandię do południowych Niemiec i czeskiego Chebu wiódł dalszy szlak wojenny legendarnej ‘‘Wielkiej Czerwonej Jedynki”, o której u progu lat osiemdziesiątych nakręcił głośny film Sam Fuller. A por. Lenard wpisał się swoimi czynami na dramatyczne karty jej bojów.

Na froncie afrykańskim
Wojenna epopeja Kazimierza Lenarda rozpoczęła się realnie z początkiem sierpnia 1942 r., kiedy znalazł się on na pokładzie “H.M.S. Queen Mary”, wraz z tysiącami żołnierzy i całym sprzętem formacji “Czerwonej Jedynki”, w drodze do portu Firth of Forth w Szkocji. Nie było tylko koni, które zastąpiły teraz małe zwiadowcze, legendarne “jeepy”. Była to w sumie dość napięta podróż, gdyż słynny pasażerski liniowiec, dostosowany teraz do potrzeb wojny, nie miał żadnej osłony podczas podróży przez Atlantyk. Jak wspominał po latach płk. Lenard, liczono na szybkość statku, zmienną marszrutę i łut szczęścia, który rzeczywiście przyszedł z pomocą. Po pięciodniowej podróży żołnierze I Dywizji przybili do Wysp i szybko zostali zainstalowani w Tidworth Barracks na południu Anglii, na zachód od Londynu. Czekał ich jeszcze okres intensywnych, letnich manewrów w Szkocji, przed wyczekiwaną od dawna inwazją aliancką na wybrzeżu północnej Afryki.

Lądowanie to miało miejsce 8 listopada 1942 r. w Arzew, w małym porcie w Algierze, po wrogim przyjęciu pierwszych jednostek morskich w porcie w Oranie, gdzie lojalni rządowi Vichy Francuzi powitali swoich wyzwolicieli silnym ogniem, zatapiając amerykańską jednostkę. Jak wspominał płk. Lenard, także i w Arzew nie witano ich z otwartymi ramionami. Przeciwnie, cztery dni zajęło oddziałom rozpoznawczym I Dywizji, w ramach których także wylądował, aby opanować teren ułatwiający utworzenie przyczółku dla przybycia głównych sił piechoty. W impecie pierwszego zetknięcia z wrogiem jednostka por. Lenarda przebiła się jednak niespodziewanie aż do miejscowego lotniska, gdzie ku wielkiej satysfakcji oddziału zwiadowczego, zajęła instalacje i wzięła do niewoli pierwszych jeńców (z ulgą przekazanych potem w ręce MP’s, kiedy dotarły tam na koniec formacji piechoty amerykańskiej).

Por. Kazimierz Lenard operował w ramach trzech plutonów rozpoznawczych, których zadaniem było ustalanie obecności wroga i określanie jego sił. Algeria, a następnie Tunis nie były terenami łatwymi do rekonesansu, ponieważ góry utrudniały komunikowanie się z bazami, a otwarte przestrzenie pustynne łatwo eksponowały zwiad dla zaczajonego wroga. W dodatku trzeba było nieustannie rozminowywać samemu drogi, którymi przebijał się rekonesans, co zwiększało ogromnie trud i niebezpieczeństwo każdej misji.

W spisanych reportersko wspomnieniach z tych śmiałych akcji na łamach magazynu “The American”, opublikowanych w sierpniu 1944 r., Kazimierz Lenard w tekście “Shearhead”, na tle rysunku wylatującego w powietrze na minie “jeepa” – autor wyznawał, że “w istocie jesteśmy rodzajem Buffalo Billów, poruszających się na kołach”. Było to młodzieńcze robienie ‘‘dobrej miny do niebezpiecznej gry”. Po latach Lenard wyznał mi, że “Opatrzność przez cały czas czuwała”, bo podczas trzech kampanii: afrykańskiej, sycylijskiej i normandzkiej – nawet nie drasnęła go kula, choć straty plutonów zwiadu były w tych kampaniach ogromne. Po prostu był zawsze przezorny, starał się przewidywać “co sam zrobiłby na miejscu wroga” i nigdy nie pozwolił się skusić ryzyku ani popisowej brawurze.

Chłopiec z Chicago “bohaterem dnia”
Prasa amerykańska i polonijna z wielkim zainteresowaniem śledziła teatr wojny, a szczególnie interesowała się wyczynami “swoich chłopców”. Bruce Grant na łamach “Chicago Times” prezentował galerię portretów i pełny spis młodych “Chicagoans”, którzy w mundurach armii Stanów Zjednoczonych walczyli w Europie. Obok Williama S. Ostrowskiego, Thomasa E. Puchalskiego, Casimera C. Matuszewskiego ze strony gazety wyziera też zawadiacki uśmiech “Leutenanta Casimira Lenarda”. Lista wszystkich chłopców z Chicago o nazwiskach irlandzkich, niemieckich, włoskich – nie tylko słowiańskich – obejmowała dziesiątki i setki osób.

Prasa polonijna miała wszakże o czym pisać – od “Dziennika Związkowego” i “Zgody” po “Dziennik dla Wszystkich” w Buffalo i nowojorski “Nowy Świat”. Wśród zgromadzonych przede mną licznych wycinków powtarza się nagłówek “Bohaterski wyczyn por. K. Lenarda podczas walk w Tunisie”. W samych tekstach czytamy: ‘‘Miła to rzecz dla Polaków chicagowskich, gdy jednego dnia wszystkie pisma angielskie miały na pierwszej stronie i na pierwszym miejscu wiadomość z olbrzymim tytułem, że Polak, porucznik Kazimierz Lenard, dokonał na froncie tunezyjskim bohaterskiego czynu”.

“Jeśli innym rodakom było przyjemnie, to cóż dopiero nam, którzy znamy od lat rodziców bohatera, a Kazika od dziecka. Pamiętamy go przecie, odkąd zaczął chodzić, pamiętamy jak wyjeżdżał do Polski, gdzie przez osiem lat uczęszczał do gimnazjum, pamiętamy jak wrócił (…). Kazik pisywał do rodziców, a pan Ignacy Lenard, właściciel słynnej restauracji, w której spotyka się śmietanka Polonii, opowiadał nieraz licznym przyjaciołom, że Kazik czuje się w Afryce doskonale. I zawsze dodawał: “Byle tylko zdrów wrócił. Byle zła wiadomość o nim nie przyszła”. Przyszła dobra wiadomość. Podały ją wszystkie gazety. Porucznik Kazimierz Lenard, rodowity Polak z Chicago, wszedł pierwszy z żołnierzami amerykańskimi do Gafsy. Radość zapanowała u Lenardów, że to właśnie Kazik, nasz Kazik, jest pierwszy w przeganianiu Niemców”.
‘‘Dzienik Związkowy” z 25 marca 1943 r. przynosi bardziej rzeczowy opis bohaterskiego czynu, który przyniósł Kazimierzowi Lenardowi pierwszą wojenną gwiazdę (Silver Star with Cluster) i jednocześnie francuskie odznaczenie wojskowe (Croix de Guerre avec la Palm). Brzmi on jak następuje: “Z wojskami amerykańskimi w Gafsa, w Tunezji, porucznik Kazimierz Lenard z Chicago, dowódca plutonu wywiadowczego, zebrał wczoraj wieczorem sześć małych aut wojskowych (jeeps) i poprowadził francuskie czołgi oraz niszczyciele czołgów do walki przeciwko nieprzyjacielskiej artylerii. Pod wieczór porucznik Lenard ustawił francuskie czołgi w pozycji bojowej. Nie znając języka francuskiego i nie mogąc dość jasno wytłumaczyć Francuzom, gdzie mają strzelać, porucznik Lenard wskoczył sam do jednego niszczycielskiego czołgu i sam strzelił pięć razy w kierunku niemieckiej armaty 88-milimetrowej”.

‘‘Działo się to w wyschniętym łożysku rzeki, na południe od Djebel Berda. W akcji tej porucznik Lenard wykazał wielkie bohaterstwo i odwagę, przebiegając pod ogniem przez otwarte pole, które było ostrzeliwane przez dwanaście niemieckich dział 88-milimetrowych. Pokazawszy Francuzom, jak mają prażyć na niemieckie armaty, porucznik Lenard z oddziałem jeepów ukrył się w rowie i czekał aż do zmroku, po czym wszystkie auta wywiózł cało na wyznaczone pozycje. Korespondent Plil Ault pisząc o tym w specjalnej depeszy dla jednego z tutejszych dzienników powiada, że był to największy wyczyn indywidualnego bohaterstwa w czasie ostatnich dni na froncie w Tunezji” (“Dziennik Związkowy”, 24 marca 1943 r.).

Z “Czerwoną Jedynką” na Sycylii i w Normandii
Ponad tysiąc mil przemierzyły w północnej Afryce, w ramach tej kampanii, siły Pierwszej Dywizji Piechoty Amerykańskiej, utrudniając ewakuację formacji militarnych marszałka Erwina Rommla i jego włoskich sojuszników, z Afryki. Ponad ćwierć miliona tych żołnierzy trafiło do alianckiej niewoli – i o tyle zmniejszyły się siły Trzeciej Rzeszy w następnym rozdziale wojny, jaką stały się walki o Sycylię oraz Półwysep Apeniński. Oddziały zwiadowcze, w ramach których walczył por. Kazimierz Lenard, po krótkim wypoczynku w Oranie, w lipcu 1943 r lądowały już w Gella na południu Sycylii. Nie była to operacja łatwa, i aby o tym się przekonać – oddajmy głos relacji zamieszczonej w “Dzienniku Związkowym”:

“Niemcy zaczęli atakować wielkimi siłami i jedynie brawurą amerykańską i bohaterskim uporem odparto ataki. Nie udało się Niemcom wrzucić wojsk inwazyjnych do morza. Przez kilka godzin ważyły się losy bitwy. Dzięki jednak artylerii okrętów osłaniających lądowanie, niemieckie ataki zostały odparte. Porucznik Lenard ze swoim plutonem znów poszedł trop w trop za cofającymi się wojskami niemieckimi i włoskimi”.

‘‘Posuwano się drogami wśród gór. Za każdym zakrętem czekał wróg. W okolicach miasta Alimena – dzięki świetnie przeprowadzonemu rekonesansowi przez por. Lenarda oraz stoczeniu zaciętej walki – wojska amerykańskie, idące za patrolem por. Lenarda, uniknęły przygotowanej na nich zasadzki. Za oddane usługi i bohaterstwo okazane pod Alimeną – por. Lenard otrzymał drugą Srebrną Gwiazdę. Pluton por. Lenarda – znacznie przerzedzony – przecodził dalej niezwykle zacięte walki pod Troiną oraz na całej drodze, podczas dochodzenia w sąsiedztwo wulkanu Etna. Wreszcie Sycylia została oczyszczona z wojsk Osi. Pierwsza Dywizja została wycofana do Afryki, na odpoczynek i ćwiczenia, a nasz porucznik Lenard odkomenderowany do szkoły instruktorskiej. Z Afryki wojska przeniesione zostały do Anglii. Podczas pobytu na Wyspach, por. Lenard kilkakrotnie odwiedzał Londyn, gdzie spotykał się z liczną tam kolonią uchodźczą Polaków oraz z wojskowymi polskimi”. Tak upłynęła zima i wiosna roku 1944. Trwały przygotowania do wielkiej inwazji europejskiej w Normandii.

Nadszedł długo wyczekiwany dzień 6 czerwca, niezapomniany w historii II wojny światowej, legendarny ‘‘D-Day”. “Pierwsza Dywizja znów poszła na pierwszy ogień. Pamiętne będą zacięte i krwawe walki na tzw. Omaha Beach” – czytamy w relacji “Co życie niesie” w chicagowskim “Dzienniku Związkowym”. – “Porucznik Lenard ze swoim plutonem wylądował pierwszego dnia inwazji nad wieczorem. Zahartowany w bojach w Afryce i na Sycylii żołnierz pierwszej Dywizji nie dał się wyrzucić z powrotem do morza z furią broniącym się Niemcom. Potem był długi marsz przez Normandię i ciągłe utarczki. Pluton por. Lenarda, dopełniony po bojach na Sycylii – znów toruje drogę idącej za nim piechocie i czołgom. Zadaniem było nie tylko wyszukiwać wroga, ale i usuwać miny i inne przeszkody, jakie Niemcy zakładali po drogach. Walki w Normandii, dzień i noc, kiedy żołnierz tygodniami prawie że nie spał, nie jadł, ale ciągle bić się musiał – wyczerpały siły i podkopały zdrowie por. Lenarda, tak że chorego wycofano z frontu (30 lipca 1944 pod St. Denis-du-Gast, w Manche) i wysłano do Anglii, w której około dwóch miesięcy spędził w szpitalu, zanim z powrotem odzyskał siły”.

Nie powrócił już do formacji I Dywizji i Piechoty, która szła tymczasem na północny-wschód, ku Charleroi, Namur i Liege, by zaatakować następnie Aaachen na ziemi niemieckiej, a stamtąd przez kraj nadreński, Remagen, góry Harzu, dalej – Halle i Hof, zimą 1944 i wiosną 1945, by stanąć pod czeskim Chebem, kończąc tam swój szlak bojowy, 6 maja 1945 r. Wiosną por. Kazimierz Lenard, którego zatrudniono teraz w wojsku na nowym stanowisku – cenzora wiadomości wojskowych dla radia i prasy – najpierw w Londynie, następnie w Paryżu i w mieście Spa w Belgii, potem w Luksemburgu, w czasie kiedy pancerne siły niemieckie przebiły się przez linie amerykańskie, w grudniu 1944 r. i toczyła się słynna bitwa o Bulge.

Po tej kampanii por. Lenard miał długo wyczekiwaną sposobność odwiedzenia swojego rodzinnego Chicago, korzystając z przyznanego mu, 45-dniowego urlopu. Tam, w kwietniu 1945 roku, poznał u znajomych swoją przyszłą wybrankę serca, Kazimierę (Myrę z domu Lamot) i poślubił ją podczas następnej wizyty, po zwolnieniu ze służby wojskowej, 15 września 1945 r. Nastał zupełnie nowy czas w życiu Kazimierza Lenarda, w cywilu, który w całości mógł poświęcić swoim nowym pasjom – pięknej żonie i własnej rodzinie, a także rodzinnej restauracji Lenardów w Chicago, w której odnalazł się w całkiem nowej roli.
Wojciech A. Wierzewski

REKLAMA

2091108285 views

REKLAMA

2091108586 views

REKLAMA

2092905045 views

REKLAMA

2091108868 views

REKLAMA

2091109014 views

REKLAMA

2091109158 views