Encyklopedia definiuje „męża stanu” jako człowieka „biegłego w zasadach i sztuce zarządzania” lub „mądrego, umiejętnego i szanowanego lidera politycznego”.
Nic też dziwnego, że decyzja Tea Party z Sarasoty na Florydzie o przyznaniu tytułu „męża stanu 2012 roku” Donaldowi Trump wywołała w wielu kołach politycznych zdziwienie, a niekiedy śmiech.
Oficjalne nadanie Trumpowi tytułu nastąpi 26 sierpnia, zaledwie 24 godziny przed rozpoczęciem Konwencji Partii Repu-blikańskiej w oddalonej o 60 mil od Sarasoty Tampie.
„Trump jest utalentowanym mędrcem, respektowanym liderem, który może zawrócić nasz kraj na właściwą drogę. Jest jednym z niewielu ludzi, którzy budzą powszechny szacunek”, oświadczył przewodniczący Partii Republikańskiej na Florydzie Joe Gruters.
Rzecznik Trumpa, Michael Cohen, powiedział, że jego szef odegra znaczną rolę na konwencji ze względu na „ogromną popularność, czego wykładnikiem jest nadanie mu tytułu męża stanu. Dzięki Trumpowi konwencja będzie większym sukcesem niż ktokolwiek przypuszcza”.
Cohen jest dobrym pracownikiem. Gdy plują w oczy, mówi, że deszcz pada. Zaledwie 33% uczestników sondażu oceniło Trumpa pozytywnie, 55% negatywnie, a pozostali stwierdzili, że w ogóle nie zwracają na tego miliardera uwagi.
(eg)
