REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaUncategorizedJózef Zyzda – dobry Amerykanin, bo polskiego pochodzenia

Józef Zyzda – dobry Amerykanin, bo polskiego pochodzenia

-

REKLAMA

Prezes Zyzda skończył 80 lat!

Jedna z najpiękniejszych postaci polonijnego sportu, prezes honorowy chicagowskich Orłów Józef Zyzda obchodził niedawno 80. urodziny. Jubilat za miesiąc będzie odznaczony przez władze Polskiego Związku Piłki Nożnej specjalną odznaką z diamentami ( mam nadzieję prawdziwymi!). Ten wielki działacz ma zapisaną piękną kartę w historii polskiego i amerykańskiego sportu, o czym niech przypomni Darek Cisowski w artykule poniżej. Ze swojej strony, a także w imieniu redakcji Dziennika Związkowego i polonijnej braci sportowej życzę prezesowi Zyździe wielu pięknych lat działalności w chicagowskim i amerykańskim ruchu sportowym. Panie prezesie! Jest jeszcze tyle pucharów do zdobycia i tyle lig do wygrania! Szampan pity z trofeów smakuje tylko w Pana obecności. 100 lat!



Jest współtwórcą największych sukcesów obchodzącego 70-lecie istnienia Eagles. Wystarczy przyjść do siedziby „Orłów” przy Milwaukee i zobaczyć tę ilość pucharów i trofeów. Żaden piłkarski klub amatorski w USA nie może poszczycić się taką kolekcją.

 

Miał dziesięć lat, kiedy Sowieci wkroczyli na ziemie wschodnie, gdzie się urodził i spędził dzieciństwo. Ojciec uciekł przed okupantami i zobaczył go ponownie dopiero po pięciu latach. On z matką zostali wywiezieni do obozu pracy w Niemczech. Kiedy skończyła się wojna, pozostał tam. Jego rodzinne strony nie należały już do Polski, a cały rodzinny dorobek życiowy został albo zniszczony, albo przeszedł w inne ręce. Nie było do kogo i do czego wracać.

 

Wstąpił do Polskiej Brygady Świętokrzyskiej stacjonującej w Stuttgarcie. Przy niej powstała piłkarska drużyna kompanii wartowniczej. W wieku 16 lat rozpoczął treningi. W krótkim czasie stał się nie tylko kapitanem zespołu, ale też jego najskuteczniejszym strzelcem. W dwóch pierwszych sezonach, grając w lidze regionalnej w Stuttgarcie, zdobył aż 109 bramek. Ich przeciwnikami były także zespoły grające w Oberlidze, dzisiejszej Bundeslidze, m. in. Kaiserslautern, z którym udało im się nawet raz wygrać. Awansowali do Landesligi, która była zapleczem Oberligi. Swoją karierę piłkarską w Niemczech zakończył w 1951 r. w Stuttgarter Kickers. Wtedy to jego dziadkowie, mieszkający w Ameryce, odnaleźli przez Czerwony Krzyż swoich bliskich w Europie. Nalegali, aby przyjechali do Ameryki i w końcu cel swój osiągnęli. W 1952 roku stanął na amerykańskiej ziemi, która odtąd była jego drugą ojczyzną.

 

Zaraz po przyjeździe trafił do Chicago Falcons, najsilniejszego wówczas klubu polonijnego. Założyli go w 1950 roku piłkarze, którzy… nie mieścili się w składzie Eagles. W 1953 r. zdobyli US Open Cup. W nagrodę „Sokoły” rozegrały w Detroit pokazowy mecz z mistrzem Anglii Sheffield United. Do przerwy Anglicy wygrywali 3 : 0. Nie zdołali jednak utrzymać przewagi, głównie za sprawą Zyzdy, który hat-trickiem doprowadził do remisu 3 : 3. Musiało to na Anglikach zrobić duże wrażenie, bo zaproponowali mu grę w swojej drużynie. Nie zdecydował się na wyjazd do Europy. Pozostał w Chicago zamieniając „Sokoły” na „Orły”. Z tym klubem związał swoje późniejsze losy, najpierw jako zawodnik, później wieloletni prezes, którym, już jako honorowy, pozostaje do dziś.

 

Jest współtwórcą największych sukcesów Eagles. Dwukrotne zdobycie U. S. Open Cup w 1990 i 2002 r. U. S. Amateur Champions w 1989 r. Dwanaście tytułów mistrzowskich Metropolitan Soccer League, dziesięciokrotnie wygrywany Turniej Polonijny. Tytułów i zaszczytów osiągniętych na szczeblu stanowym nie sposób wymienić. Wystarczy przyjść do siedziby klubu przy Milwaukee i zobaczyć tę ilość pucharów i trofeum. To one świadczą o dorobku i osiągnięciach Eagles. Żaden piłkarski klub amatorski w USA nie może poszczycić się taką kolekcją.

 

W 1960 roku Eagles był pierwszą polską drużyną z Ameryki, która wyjechała do Polski. Z Legią i Wisłą przegrali wysoko, ale wygrali z Calisią i zremisowali ze Stalą Mielec, a Zyzda strzelił trzy bramki. Również Eagles zapraszał do siebie polskie zespoły, m. in. Legię, Ruch, Wisłę. Ułatwiało to nawiązywanie kontaktów, dzięki którym piłkarze, którzy kończyli swoje kariery w Polsce, przyjeżdżali grać do Chicago. Robili to chętnie. Mogli tutaj pracować i zarabiać. Korzyść była obopólna. Im opłacało się tutaj grać, a Eagles miał dobrych zawodników. To powodowało, że zainteresowanie meczami „Orłów” było bardzo duże. Na mecze przychodziło zawsze ponad 1000 osób, większość z nich później szła do klubowego baru, najpierw przy Ashland Ave, później przy Fullerton.

 

Ten bar przez wiele lat był jedynym „sponsorem” Eagles. A właściwie jego sponsorami byli kibice i sympatycy. Dla nich najważniejszy był kontakt z zawodnikami, rozmowa z nimi, dzielenie radości z wygranego meczu i smutku z przegranego. To był inny świat, którego już dzisiaj nie ma. Teraz zaraz po meczu każdy jedzie do domu, nikt nie przychodzi do klubu. Trudno mu zrozumieć dlaczego tak jest. Tłumaczy to sobie tym, że to już niestety inna generacja, w większości urodzona tutaj, nie czująca biedy, która była w Polsce, nie widząca już Polski, chociaż grająca w polskim zespole. Wtedy była inna Polonia. Przyjeżdżali z emigracji. Nie było niesnasek, nieporozumień, antagonizmów, podkradania sobie zawodników, czyli tego, co stanowi dzisiejszy pejzaż polonijnej piłki. Jest to przykre i bolesne. Kiedyś tego nie było, ale jak powtarza Zyzda, to że jedni drugich wyzywają, jedni na drugich nadają, to nie jest obraza, to jest zazdrość, że komuś się udało, że potrafi na boisku udowodnić swoją wyższość, że jest po prostu lepszy.

 

Z największym sentymentem wspomina 1990 rok. Eagles wygrał wtedy U. S. Open Cup, co było równoznaczne z mistrzostwem Ameryki. Przyszło mu reprezentować USA w rozgrywkach o puchar CONCACAF. Grali przeciwko Bermudzie i przegrali 1:2, ale gdyby grali ci, którzy z powodu tego, że mieli tylko wizę turystyczną musieli pozostać w Chicago (w tym gronie był również trener Henryk Apostel), mecz mógłby mieć zupełnie inne zakończenie. To był największy sukces w historii klubu. Teraz już żadna amatorska drużyna amerykańska czegoś takiego nie jest w stanie powtórzyć.

 

W amerykańskiej federacji piłki nożnej pełni funkcję Cup Commissionera na stan Illinois, jest też stanowym delegatem na krajowe konwencje. Na jednej z nich w Waszyngtonie w 2007 roku odebrał najwyższe i najbardziej prestiżowe wyróżnienie w amerykańskiej piłce nożnej. Trafił do U. S. Soccer Hall of Fame. Od 1982 roku, czyli od chwili założenia Metropolitan Soccer League, jednej z najsilniejszych amatorskich lig w USA, jest nieprzerwanie jej prezesem. Nigdy podczas wyborów nie miał kontrkandydata. Uważają go nie tylko za świetnego działacza, również za dobrego Amerykanina. A on dodaje, „dlatego, że jest polskiego pochodzenia”. Docenił to także prezydent Polski Lech Kaczyński, który w ubiegłym roku przyznał mu Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP.

 

Przyszłość Eagles widzi w jasnych barwach. Wie, że to nie jest klub, który jest dzisiaj, a jutro go nie będzie. Jest tradycja, jest siedziba, struktury i ludzie. To wszystko zostało zdobyte wynikami i pracą, którą trzeba było włożyć, aby one mogły zaistnieć. Zawsze podkreśla, że jest to praca wielu ludzi, że to nie jest zasługa jednej osoby.

 

„To nie ja zdobywałem mistrzostwa, to zawodnicy pod szyldem Eagles. To oni tworzyli historię klubu, która pozostanie na zawsze”. Ma nadzieję, że Eagles nigdy nie zginie, że dalej będzie miał osiągnięcia i utrzyma swoją nazwę, która pozostanie w historii Polski na obczyźnie. To jest jego największe marzenie i jednocześnie prośba do tych, którym przekazał pałeczkę.

 

Dariusz Cisowski

REKLAMA

2091069406 views

REKLAMA

2091069705 views

REKLAMA

2092866164 views

REKLAMA

2091069986 views

REKLAMA

2091070132 views

REKLAMA

2091070276 views