REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaPromienna przyszłość

Promienna przyszłość

-

Żyjemy w cieniu wysokich murów elektrowni nuklearnych, za którymi czarownik z Oz razem z kapryśnym dżinem Alladyna zaklinają, a raczej przeklinają materię w energię.

 

REKLAMA

Jedynie mieszkańcy krajów skrajnie zacofanych – według naszej zachodnio-wyższościowej opinii – znajdujących się na mało interesującym końcu świata, nie znają prądu – co jest trudnym do przełknięcia wyobrażeniem o życiu dla mieszkańca Manhattanu. Pustynna wieś somalijska idzie spać z kurami, jako że innej niż ognisko energii oświetlającej wieczorne życie rodzinne nie ma. Oni nie potrafią czytać ni pisać i nie mają pojęcia, że ich prymitywne życie też jest zależne od zaklęć naukowych stosowanych za murami elektrowni nuklearnych.

 

Świat rozwinięty w ogóle nie śpi. Pałają w nocy miliony sztucznych słońc zasilanych z reaktorów, które są bezwzględnie podporządkowane – wydawałoby się – woli człowieka i są dowodem na jego magiczną władzę.

 

Cały świat z natężeniem, jak i wielkim współczuciem, obserwuje walkę Japończyków o przetrwanie. Jednak im dłużej media donoszą o postępującej katastrofie, tym bardziej nasuwa się myśl, czy aby nie oni sami strzelili sobie w nogę.

 

Osobiście nie znam się na marginesach bezpieczeństwa nuklearnego. Jak większość ludzi nie rozumiem skal radiacji, jednak moim małym mózgiem nie dorównującym rozumowi czarownika z Oz, czyli fizyka atomowego, pojmuję, że z naturą, na razie, nie da się wygrać.

 

W końcu niewątpliwie się ją zabije, jak nie promieniowaniem, to spalinami i wyziewami, i my, ludzie, jako pasożytujące na niej robaki, udusimy się prawdopodobnie z braku tlenu. Choć kto wie? Może tak się zmutujemy, że tlen przestanie być podstawą naszej egzystencji?

 

Nie wiem, czym kierują się tacy od misterium rozbijania atomów, ale wygląda na to, że koń dorożkarski, któremu nałożono klapy na oczy, ma szersze horyzonty. Gdyby naukowcy od reaktorów, czyli czarownicy z Oz, poświęcili nieco uwagi ewentualnym dewastacyjnym skutkom promieniowania, może dotarliby do sedna problemu i nie wpadli na pomysł budowania elektrowni nuklearnej w najaktywniejszej sejsmicznie części Japonii.

 

Natura tam znów udowodniła, że bardzo nie lubi współzawodnictwa. Zademonstrowała po raz kolejny, że czarownicy od rozbijania atomów, wzbogacania paliw atomowych, mają taką samą władzę nad naturą, jak mieszkaniec niezelektryfikowanej wsi somalijskiej. Wszystko, co człowiek wyprodukuje, jest zniszczalne przez innego człowieka lub właśnie przez nią, jak dotąd najpotężniejszą siłę – naturę.

 

Budować elektrownię nuklearną w tej części wyspy Honsiu, to jak wkładać lody – żeby nie wiem w jak dobrej izolacji – do rozpalonego piekarnika, a następnie dziwić się, że mało, że stopniały, to wylały się na ruszta i zapaskudziły wnętrze. Zresztą, po co te lody w ogóle tam było wkładać?

 

Problemy w elektrowni nuklearnej na Three Mile Island (1979) jak i w Czernobylu (1986) zostały zlekceważone, a zatem nie pomogły wpaść na pomysł, że zawsze chodzi o chłodzenie, podobnie jak w większości innych pomniejszych awarii, które szczęśliwie zostały ukryte przed opinią publiczną.

 

Na Three Mile Island nic nie zatrzęsło, nawet śrubokręt nie spadł z półki, a i tak nastąpił wyciek, oczywiście niegroźny dla zdrowia okolicznych mieszkańców, jak podały media. Nie ma radiacji nieszkodliwej dla żywego organizmu. Każda dawka jest szkodliwa, jednak odpowiednio mała,  jak na przykład prześwietlenie, najprawdopodobniej nie spowoduje zmian chorobowych, ale to nie znaczy, że nie zagraża zdrowiu.

 

Japońska perfekcja nie pomogła i nad elektrownią Fukushima uniosło się coś, a reaktory jak monstrualne lampy Alladyna pocierane niewidzialną ogromną łapą wypuszczają kolejnych dżinów zniszczenia.

 

Ta katastrofa może rozlać swoje skutki na cały świat. O czym nie mówi się, aby sądzić, że masy nie pojmują. Elity rządzące chyba zrozumiały jednak, że nie chodzi już tylko o ludzi – których lwom na pożarcie jak pierwszych chrześcijan – ale o ich prywatny tyłek, który w tym przypadku nie okaże się w niczym bardziej uprzywilejowany, niż ten należący do analfabety Somalijczyka. Angela Merkel zarządziła sprawdzanie wszystkich elektrowni, jakie znajdują się na terenie Niemiec. Obama ogłosił, że zachodniemu wybrzeżu wprawdzie nic nie grozi, ale że sytuacja traktowana jest bardzo poważnie. Nawet Rosjanie, których jak wiadomo trudno wystraszyć, patrzą z wielką uwagą na swój wschodni brzeg.

 

Chmura, mniej lub bardziej radioaktywna – oczywiście kontrolowana – uniosła się z reaktorów kilkakrotnie, zatem uspokajające komunikaty meteorologiczne donosiły uprzejmie, że wiatr nie dowieje ani do Rosji, ani do USA. Dowiać może i nie dowieje, ale prawdopodobnie, w nawale ważniejszych odkryć i osiągnięć, naukowcy zapomnieli, że ziemia jest okrągła. Ma zwyczaj obracania się, a zatem wielką szansę na owinięcie się w promieniowanie jak bombka choinkowa w bibułkę po skończeniu się „Seasons Greetings”.

 

i tak zawsze, kiedy coś wyleci, wycieknie, wybuchnie radioaktywnie.

 

Jeśli powyższe informacje nie były szczególnie budujące, to teraz śpieszę uspokoić rozedrganą wyobraźnię czytelnika informacją o szczepieniach prewencyjnych, które, jak wiadomo, ratują świat przed najróżniejszymi epidemiami, a już szczególnie przeciw grypom. To jednak jest materiał na następny felieton, o ile nie zdarzy się coś takiego, jak np. zamknięcie Morza Śródziemnego przez Kadafiego na spółkę z Al-Kaidą, czym straszy dyktator, jeśli państwa zachodnie będą mu robić wbrew.

 

Promieniowanie to nie tylko wyżej wspomniane chmury, wybuchy i inne sposoby na skażenia, o których być może nie mamy nawet pojęcia, to również niewielkie dawki promieniowania w jedzeniu. Skoro zatem w takiej Ameryce wszyscy bez wyjątku konsumują napromieniowane produkty, to znaczy, że codziennie przyjmują niewielkie dawki. Zatem – i to jest ta wiadomość uspokajająca – są „zaszczepieni”. Istnieje zatem duże prawdopodobieństwo, że lepiej zniosą katastrofę nuklearną niż legendarne z odporności szczury czy karaluchy. Dlatego nie przejmowałabym się specjalnie faktem, że łebscy, amerykańscy fachowcy od atomów postawili swoje cuda techniki (San Onofre i Diablo Canyon) na ziemi, która lubi się trząść. Aby mimo wszystko nie popaść w jakąś psychozę lękową, zalecam oglądanie serialu The Simpsons, gdzie główny bohater, Homer, ma mniej niż średnie IQ i mimo tego świetnie sobie radzi jako pracownik elektrowni atomowej.

 

Wróćmy do szczepień. Dokładnie w trzy lata po otrzymaniu nagrody Nobla przez małżeństwo Marię i Piotra Curie i Henri Becquerela za uwolnienie dla ludzkości promieniowania radioaktywnego, w1906 roku Appleby & Banks opatentowali używanie radioaktywnych izotopów do naświetlania określonych produktów spożywczych.

 

Od tamtej pory z przestojami, na czasowe oprzytomnienie, Stany doszły do imponującego wyniku 40% napromieniowanej żywności. Obecnie łatwiej chyba wymienić produkty pozostawione w spokoju niż te poddane zbawczej radiacji, przedłużającej żywotność handlową.

 

Produkty napromieniowane, takie jak: nasiona, ziemniaki, przyprawy, kukurydza, ziarna, a zatem mąka, cebula i szczypiorek, pomarańcze same nie są radioaktywne oczywiście, jednak powodują zjawisko radio mimetyczne, czyli tak jakby towarzyszenie palaczowi.

 

Europa, a szczególnie takie kraje jak Polska, gdzie mieszka naród zacofany, odporny na nowinki naukowe, niechętny skrajnie wszelkim zmianom, a częściowo również za biedny na radioaktywne ekstrawagancje, może mieć naprawdę kłopoty z zaadoptowaniem się do wysokiego poziomu napromieniowania na kuli ziemskiej, tak samo zresztą, jak absolutnie bogu ducha winni Somalijczycy.

 

Wprawdzie Polacy zostali naszpikowani promieniowaniem z Czernobyla (26.04.1986) i nie była to taka znowu mała dawka skoro w Krakowie, mieście w ogóle podobno nie dotkniętym wtedy skażeniem, w ciągu półtora miesiąca – nagle, tamtego lata, wszystko co zielone, zaczęło rosnąć jak zwariowane, kwitnąć i owocować. Zatem obok wczesnych pomidorów przycupnęły letnie odmiany jabłek. Pyszniły się kalafiory ogromne jak dynie, truskawki tryskały urodą, a do nich dołączyły zdrowe jak nigdy maliny. Jagody już były gotowe na początku lipca, a w jego połowie śliwki jak melony zarzuciły sobą stragany. Po tym wysiłku, ku zdziwieniu licznych działkowiczów, wszelkie krzewy i byliny uschły równie nagle, jak zaowocowały. Mało kto wiedział, dlaczego tak się stało, a ci, którzy wiedzieli – na przykład pracownicy instytutów fizjologii roślin, prowadzący badania nad zachowaniem się roślin pod wpływem radiacji – związani zostali obowiązkiem milczenia.

 

Nie wszystkie szczepienia działają ochronnie przez całe życie, zatem rząd polski winien pomyśleć choć o jednej fabryce, jakich w Japonii jest dziewięć, na wyspie Hokkaido, które od lat w celach „uodpornienia” obywateli wypuszczają napromieniowane ziemniaki.

 

Halina (Kawka) Kaczmarczyk

REKLAMA

2090997119 views
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

REKLAMA

2090997419 views

REKLAMA

2092793879 views

REKLAMA

2090997702 views

REKLAMA

2090997849 views

REKLAMA

2090997993 views