REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaGwiazdka w dalekiej ojczyźnie

Gwiazdka w dalekiej ojczyźnie

-

(Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)
Warszawa – O tej porze rok jest rzeczą normalną, że myśli nasze kierują się do bliskich, którzy z różnych przyczyn nie ma w pobliżu. Zwłaszcza w chwili dzielenia się opłatkiem przypominamy sobie o rodzicach, rodzeństwie, dzieciach, dawnych znajomych i sąsiadach, z którymi łączyć się można tylko myślami, bo są daleko albo już na tamtym świecie.

Żaden naród tak pieczołowicie nie obchodzi i tak głęboko nie przeżywa Wigilii jak Polacy. Do pewnego stopnia dotyczy to także nacji znajdujących się mniej lub bardziej w polskiej sferze wpływów kulturowych jak katolicka Litwa czy Słowacja. Kiedy przed laty spędzałem pierwszą Wigilię w kraju przodków zdziwiłem się, że pracownicy takich służb jak milicja (było to jeszcze za komuny!), straż pożarna czy obsługa szpitali, elektrowni i wodociągów wolą pracować w pierwszy i drugi dzień Świąt, aby tylko mieć wolne w Wigilię.
W wielu krajach 24 grudnia to zaledwie dzień przed Bożym Narodzeniem. Co sprawia, że w polskim wydaniu święto to jest takie szczególne, do dziś obchodzone aż przez 95 procent rodzin? Chyba dlatego, że na przestrzeni pokoleń w tym dniu skupiło się mnóstwo różnych, bliskich polskiemu sercu wątków. Wigilia to zarazem ważne święto religijne upamiętniające narodziny Zbawiciela, jak i najważniejsze w roku zgromadzenie rodzinne. Jest też świętem patriotycznym, co dobrze ilustrują słowa kolędy „Błogosław Ojczyznę miłą…” 

REKLAMA

Ponieważ Wigilia jest tak szeroko pielęgnowana w kraju i na emigracji, stała się pewnym probierzem i wyznacznikiem polskości. Jest też świętem dziękczynnym, wyrażającym wdzięczność Opatrzności za obfite plony, za zdrowie oraz „w dobrych radach i dobrym bycie” za „dom nasz i majętność całą, i wszystkie miasta z wioskami…”

W rolniczym kraju niegdyś stawiano niewymłócone snopy zboża w czterech kątach izby, w której odbywała się wigilijna wieczerza. Ten agrarny obyczaj łączył się z żywotną do dziś tradycją wkładania siana pod obrus stołu wigilijnego na pamiątkę lichego posłania Bożego Dzieciątka. Nogi stołu natomiast obowiązywano słomą, a słomę porozrzucano też po podłodze czy klepisku, żeby izba wigilijna choć trochę przypominała stajenkę. W wielu rodzinach nadal daje się dodatkowe nakrycie…dla Dzieciątka, na pamiątkę niedawno zmarłego członka rodziny, ale można do stołu wigilijnego zaprosić przysłowiowego „zdrożonego wędrowca”, czyli w praktyce samotną sąsiadkę, wdowca czy każdego, który mógłby w ten szczególny wieczór czuć się smutny i opuszczony.

Unikalność tej wieczerzy odzwierciedlają jej potrawy, bo niektóre z nich spożywane są tylko raz do roku. Postny posiłek składał się i składa z darów lasów, pól i wód, a więc dominują grzyby, warzywa, kasze i potrawy mączne oraz ryby. Nie ma zgody, co do wskazanej liczby dań – jedni twierdzą, że powinno ich być 12, inni zaś, że liczba nieparzysta: 5, 7, 9, 11… Dziś przeważają barszcz czysty z uszkami i grzybowa z łazankami, ale lista wariantów jest bardzo długa, a na niej m.in. krupnik, zupa rybna, grochówka postna, fasolówka, kapuśniak postny, nawet jadany jako zupa rzadki kompot z kluskami.

Na różne sposoby przyrządzane są śledzie: w occie, w oleju, w śmietanie, w majonezie, na słodko i na ostro, z marynowanymi grzybami czy w sałatce śledziowej. A ryb słodkowodnych, smażonych, pieczonych, duszonych i w galarecie jest bez liku: karpie, szczupaki, okonie, leszcze, sandacze, węgorze, liny, karasie i płotki. Na staroszlacheckich stołach samych dań rybnych musiałoby być 12. A dalej – kapusta z grochem i grzybami, pierogi rozmaite, grzyby w sosie i postne gołąbki z kaszą i grzybami i te słodkości: kompoty, kluski z makiem, kutia, ryż z jabłkami, racuchy z konfiturami i nawet zupa „nic”. Gdzież te stoły, gdzież te apetyty i żołądki! Dziś po drugim czy trzecim daniu wielu już wysiada.

Ale ogólne zręby tej wieczerzy pozostały bez zmian – podobne choć różne postne potrawy niepodzielnie królują na stołach wigilijnych jak Polska długa i szeroka, i nierzadko poza jej granicami – wszędzie tam, gdzie są rodacy rozsiani po świecie. Oczywiście w dużych miastach, w rodzinach matek pracujących, rodzinach bez babć podtrzymujących dawne tradycje kulinarne, panie domu się wyręczają kupnymi przysmakami. Wszystko, co potrzebne, można dziś nabyć w supermarketach. Szczególnie często sięga się dziś po kupne ciasta jak makowiec, keks, piernik, murzynek czy sękacz.

Od kilku lat barszcz z kartonu robi karierę, bo wystarczy go podgrzać i podać ze sklepowymi uszkami. Dotychczas produkowały go firmy Krakus i Hortex, ale towar schodził wystarczająco dobrze, by we tym roku zachęcić szwajcarską firmę Knorr do wypuszczenia na rynek własnej wersji czystego czerwonego barszczu.

Ale na brytfannach i półmiskach się nie kończy. To nie imieniny czy zwykłe spotkanie towarzyskie. Stąd te różne symbole: pierwsza gwiazda, sianko, puste miejsce przy stole, określone potrawy i różne wierzenia. Wyciąganie źdźbeł siana spod obrusa miało niegdyś wywróżyć, która najszybciej za mąż pójdzie. Także stamtąd, gdzie słychać pierwsze wigilijne szczekanie psa, miał przybyć w konkury kawaler. A wiadomo, że o północy zwierzęta przemawiają ludzkim głosem, a woda w studniach na krótko zamienia się w wino. Problem w tym, że posmakować je może tylko ten, kto w życiu nie zgrzeszył!

Ale najważniejszym i najbardziej wzruszającym momentem wieczerzy było i pozostaje dzielenie się poświęconym opłatkiem. Przełamywaniu się nim towarzyszą wzajemne życzenia, przeprosiny i wybaczanie. Nie brak też w tym przedziwnym momencie wspomnień o bliskich nieobecnych, tych za oceanem i tych, którzy odeszli do wieczności. Nic dziwnego więc, że w niejednym oku zakręci się łza. Myśli także kierują się wstecz do własnej młodości, do tych minionych świąt, które mimo że bywały biedne i chude często wydają się jakoś radośniejsze, lepsze, ciekawsze.

Pokolenie dziadków i pradziadków pamięta też próby w latach 50. podważenia świąt Bożego Narodzenia. Cała maszyneria komunistycznego państwa – radio, prasa, szkoła, wydawnictwa, zakłady pracy i wszelkie reżimowe organizacje – propagowała święta noworoczne. Zamiast Dzieciątka, aniołka czy nawet św. Mikołaja prezenty pod choinkę przynosił Dziadek Mróz prosto z ZSRR. Państwowe wydawnictwa drukowały kartki z życzeniami „Dosiego Roku!” Zamiast pasterki, kolęd i jasełek, lud pracy miast i wsi miał się spotykać w domach kultury, śpiewać piosenki masowe i wysłuchiwać odczytów politruków o sukcesach planu 6-letniego towarzysza Bieruta. Nic z tych rzeczy się nie przyjęło i sam reżim po 1956 r. musiał z nich zrezygnować.

Teraz nierzadko słychać o innym zagrożeniu – o nadmiernej komercjalizacji Świąt. Jeszcze nie przygasły zaduszne znicze w początkach listopada, a w centrach handlowych pełno gwiazdkowych świecidełek, promocji i płynących z głośników świątecznych piosenek. I wszędzie Krasnalo-Mikołaje, uśmiechające się nie tyle do dzieci, ile do portfeli i kart kredytowych ich rodziców. Ale ostatecznie to ludzie decydują, czy ulegną tej handlowej propagandzie. Chyba że mają w domu małe dzieci w wieku przed- i wczesnoszkolnym. „Ale Kacper (Ania, Krzysio, Wiktoria, Bartek, Zusia itp.) mają, dostali, mają dostać…” albo „Wszystkie dzieci w mojej klasie już mają…” – to argumenty trudne do zbicia. Zwłaszcza jak jest się bezrobotnym i związać koniec z końcem i tak już trudno. Niestety przebiegli marketingowcy swymi sugestywnymi reklamami podsycają dziecięcą chęć posiadania coraz droższych i wy
myślniejszych gier i zabawek…
Ale zostawmy tę całą komercję. Wkrótce minie 20. rocznica upadku PRL-u, warto zatem zadać pytanie, co w tym 20-leciu na świątecznym froncie się zmieniło. Oprócz wspomnianych już postępów komercjalizacji, sporo się zmieniło na lepsze, w kierunku odzyskania prawdziwego ducha, sensu i symboliki Bożego Narodzenia.

Weźmy Betlejemskie Światło Pokoju. Ta inicjatywa austriacka do Polski dotarła po raz pierwszy w 1989 r., już po upadku komuny. Latarki zapalone przy Grocie Narodzenia Chrystusa w Betlejem przenoszone są z kraju do kraju. Polscy harcerze roznoszą to Światło Pokoju po kraju i przekazują je kolegom z Litwy i Białorusi. Propagowanie tego sympatycznego, pełnego symboliki religijnej zwyczaju przez oficjalne media, państwowe instytucje i niegdyś skomunizowane harcerstwo byłoby nie do pomyślenia w czasach komuny.

Opłatek, niegdyś przełamywany w domowym zaciszu, ewentualnie w świątynnych murach, stał się w ciągu minionego 20-lecia powszechnym publicznym zwyczajem. W dniach poprzedzających Wigilię przy opłatku składają sobie życzenia świąteczne pracownicy, uczniowie szkół i pracownicy biur i fabryk. A niemal każda organizacja, jak wśród naszej Polonii, urządza spotkanie opłatkowe, zwykle ze skromnym poczęstunkiem i kolędami.
W okresie świątecznym coraz bardziej ożywa wśród ludzi odruch miłosierdzia. Nawet nie najlepiej sytuowani wiedzą, że komuś jest jeszcze gorzej, smutniej, samotniej, stąd duża popularność zbiórek pieniędzy i darów rzeczowych dla potrzebujących. Nagłaśniane w mediach akcje apelują o kupowanie nie tylko dla siebie, o nabycie parę artykułów spożywczych dla ubogich, bezdomnych i samotnych. Odbywają się zbiórki nowych i używanych zabawek i odzieży. Zastępy młodzieży szkolnej, harcerzy i innych młodych ochotników z kolei roznoszą je do biednych rodzin, domów opieki i sierocińców.

Oprócz zbiórek darów, rozpowszechniła się też nieznana w czasach PRL-u tradycja organizowania zbiorowych posiłków wigilijnych dla potrzebujących. Urządzają je w pomieszczeniach zamkniętych, a przy znośnej aurze także pod gołym niebem, organizacje kościelne i świeckie, lokalne władze i różne instytucje. Korzystają z nich setki a nieraz i tysiące ludzi pozbawionych normalnego rodzinnego ciepła.

Kończąc chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym „wynalazku” świątecznym. W kościołach od niepamiętnych czasów urządzano żłóbki z gipsowymi figurami Świętej Rodziny, pasterzy i owiec. Począwszy od XIX w. gdzie niegdzie w dużych miastach powstawały szopki zmechanizowane z ruchowymi figurami. Obecnie powstają przy parafiach żywe szopki, w których młodzi małżonkowie z niemowlęciem robią za Świętą Rodzinę w otoczeniu prawdziwych zwierząt. Najmłodsi parafianie, którym podczas pasterki kleiły się powieki, tuż po niej ożywają na widok prawdziwego Jezuska pośród owieczek, kóz, osiołków i innego betlejemskiego inwentarza, który można i pogłaskać i nakarmić.
Robert Strybel

REKLAMA

2090996888 views

REKLAMA

2090997188 views

REKLAMA

2092793648 views

REKLAMA

2090997471 views

REKLAMA

2090997617 views

REKLAMA

2090997762 views