REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaCzy Polska wygrała, czy przegrała szczyt UE?

Czy Polska wygrała, czy przegrała szczyt UE?

-

Warszawa – Przez miniony tydzień emocje nieco opadły. Nadszedł czas bilansowania zysków i strat, jaki przyniósł ostatni szczyt Unii Europejskiej w Brukseli. Poglądy w tej sprawie są podzielone, i raczej odzwierciedlają poglądy, sympatie i uprzedzenia strony oceniającej. Według sondażu przeprowadzonego na portalu internetowym Onet, za sukces Polski uznało szczyt 43 procent respondentów, a za jej porażkę – 40 procent. Nie miało zdania w tej sprawie 17 procent indagowanych. Zważywszy, że większość typowych sondaży przeprowadza się wśród ok. tysiąca respondentów, fakt, że w tym wirtualnym plebiscycie wzięło dobrowolny udział prawie 24 tysięcy osób chyba uwiarygodnia te wyniki.

Przysypiających przy biurkach i komputerach dziennikarzy w całej Polsce pobudziła do akcji w ub. sobotę o godzinie 4:37 krótka wiadomość PAP-owska, że na unijnym szczycie w Brukseli osiągnięto kompromis. Za tym lapidarnym stwierdzeniem kryły się dwa dni nadzwyczaj gorączkowych debat, targów i przepychanek słownych, które ludziom mediów dostarczyły niemało sensacji. Znów Polska znalazła się na czołówce gazet i wiadomości telewizyjnych całego świata.

Od wielu tygodni z Warszawy dochodziły groźby zerwania szczytu przez polskie weto, jeżeli przynajmniej nie zostanie przyjęta do dalszej dyskusji lansowana przez Polskę propozycja pierwiastkowego liczenia głosów w Radzie Unii Europejskiej. W przeciwieństwie do niezwykle korzystnego obecnie obowiązującego systemu nicejskiego, który daje Polsce 27 głosów, a ponad dwukrotnie ludniejszym Niemcom zaledwie 29, system pierwiastkowy, oparty na pierwiastku ludności danego kraju, dawałby Niemcom 9 głosów i Polsce sześć.

Ale szefowa kończącej się prezydencji niemieckiej w UE, kanclerz Angela Merkel, nie chciała o tym słyszeć i robiła wszystko, by zablokować dyskusję na ten temat. Za punkt honoru uznała bowiem zaklepanie na ostatnim szczycie jej kadencji (w połowie roku prezydencję przejmuje Portugalia) lansowany przez siebie system podwójnej większości, który faktycznie zmarginalizowałby Polskę, Hiszpanię i mniejsze kraje wobec największych czterech mocarstw unijnych: Niemiec, Wielkiej Brytania, Francji i Włoch.

Mając poparcie Sejmu i Senatu, delegacja polska z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele walczyła do upadłego o pierwiastek. Zdaniem wielu polityków i publicystów europejskich, system pierwiastkowy jest całkiem rozsądnym kompromisem. Ale nikt nie chciał „umierać za pierwiastek”, wszystkie kraje z wyjątkiem Czech uległy masowej presji Berlina i jego sympatyków. Za policzek wymierzony w kanclerz Merkel uznano przypominanie, że lansowany przez nią system liczenia głosów oparty na obecnej ludności jest niesprawiedliwy z powodu polskich strat ludnościowych w czasie II wojny.

Jeszcze przed rozpoczęciem szczytu premier Jarosław Kaczyński stwierdził publicznie: „Domagamy się tylko tego, by nam oddano to, co nam zabrano. Gdyby Polska nie przeżyła lat 1939-1945, byłaby dzisiaj, jeśli odwołać się do kryterium demograficznego, państwem 66-milionowym”. Wywołało to konsternację nie tylko wśród negocjatorów i mediów niemieckich.

Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Pattering uznał, że słowa premiera Kaczyńskiego go zabolały, bo nie powinny być używane w XXI wieku. Duński premier Anders Fogh Rasmussen mówił o absurdalności łączenia strat wojennych z sprawą negocjacji europejskich. Po to m.in. stworzono Unię, żeby nie powtarzać błędów przeszłości i zapewnić kontynentowi pokojowy rozwój, powtarzali inni uczestnicy i obserwatorzy szczytu. Sama pani kanclerz bezpośrednio nie nawiązała do tej wypowiedzi w rozmowach z prezydentem Kaczyńskim, ale i jej cierpliwość się wyczerpała, gdy strona polska stanowczo odrzucała ten korzystny dla Niemiec system podwójnej większości.

Działalność negocjacyjną prezydenta Kaczyńskiego wspierał brat Jarosław z Warszawy, oświadczając, że chyba nie będzie innego wyjścia jak postawienie weta. W pewnym momencie znana z umiejętności cierpliwego negocjowania zasugerowała zwołanie przyszłej konferencji unijnej bez udziału Polski, co z kolei wywołało konsternację wśród Polaków. Kilka krajów zaprotestowało przeciwko próbie wykluczenia kraju członkowskiego z przyszłych obrad. W Warszawie lider Ligi Polskich Rodzin, Roman Giertych, uznał groźbę Angeli Merkel za polityczne „Hande hoch” (ręce do góry). Jak wiadomo, jest to obok niemieckich wyrazów „raus”, „schneller”, „verboten” i „Arbeit macht frei” jedno z wyrażeń kojarzonych przez Polaków z okresem hitlerowskim.

Nie wiadomo, czy był to autentyczny zamiar czy zręczny blef ze strony pani kanclerz, ale atmosfera na szczycie stała się napięta do granic bólu. Do premiera Kaczyńskiego w Warszawie dzwonili francuski prezydent Nicolas Sarkozy i brytyjski premier Tony Blair, a w sporze także mediował prezydent Litwy Valdas Adamkus i premier Luksemburga Jean-Claude Juncker. Aż wreszcie nad ranem, po długich i ciężkich targach, poszła w świat wiadomość o osiągniętym kompromisie.

Niemcy nie osiągnęły oczekiwanej natychmiastowej akceptacji swojej podwójnej większości, bo kanclerz musiała się zgodzić na ich odroczenie. Polska nie uzyskała upragnionego systemu pierwiastkowego, ale ma gwarancje, że korzystny dla Polski system nicejski będzie wycofywany stopniowo. Krytykowany w Polsce system głosowania podwójną większością w Radzie UE wejdzie w życie dopiero 1 listopada 2014 roku. Ale na szczycie Polska wywalczyła, że na wniosek jednego kraju będzie można głosować według zasad nicejskich aż do 2017 r.

Zdaniem polskich negocjatorów, Polska osiągnęła wszystko, co było realnie do osiągnięcia, zważywszy, że miała poparcie tylko jednego kraju: sąsiednich Czech. Zaś krytycy braci Kaczyńskich w Europie i kraju uważają, że na szczycie brukselskim nadszarpnięty został wizerunek Polski, która ma opinię kraju blokującego reformy Unii. Choć sporo gorzkich słów pod adresem Polaków rzeczywiście padło w zdominowanych przez tendencje liberalno-lewicowe mediach, bilans sympatii i antypatii w zasadzie się nie zmienił, a dziennikarze szybko znaleźli kolejny przedmiot sensacji.

Także mylili się ci, którzy obawiali się, że ostre słowa premiera, następnie powtórzone przez prezydenta Kaczyńskiego, na stałe pogorszą stosunki polsko-niemieckie.

Po skończonym szczycie niemiecki minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier przyznał, że „nerwy wielu uczestników, także w Polsce, napięte były do ostateczności i w tym czasie z Polski nadeszło kilka irytujących argumentów”. Ale szybko dodał, że „po kompromisie osiągniętym na szczycie Unii w Brukseli będziemy teraz mogli przystąpić ponownie do rozbudowy polsko-niemieckich relacji”.

W Brukseli jednak nie walczono jedynie o system głosowania. W pewnym sensie największym zwycięzcą ostatniego szczytu była Wielka Brytania, która niejako za zasłoną dymną sporu polsko-niemieckiego tym łatwiej przeforsowała swoje postulaty. Nie sprzeciwiała się temu kanclerz Merkel, ponieważ nie chciała otwierać kolejnego frontu niezgody.

Podobnie jak niegdyś zapewniła sobie wyłączenie z przymusu przyjęcia wspólnej waluty euro, tym razem Brytyjczycy wywalczyli dla siebie suwerenność w takich kluczowych dziedzinach jak sądownictwo, sprawy policyjne, socjalne i imigracyjne. M.in. żaden mieszkaniec Wielkiej Brytanii nie będzie mógł donosić na własny kraj do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Na żądanie premiera Blaira zmieniono też nazwę nowo tworzonego stanowiska unijnego ministra spraw zagranicznych na „wysoki przedstawiciel UE ds. zagranicznych”. Polska także należy do krajów, które nie chcą nadać UE cech superpaństwa, opowiadając się raczej za wspólnotą suwerennych ojczyzn.

Odpowiedź na pytanie, czy Polska wygrała czy przegrała w ub. tygodniu w Brukseli będzie zależała od tego, jak wykorzysta na forum Unii okres najbliższych 10 lat, kiedy nadal będzie obowiązywać korzystny dla niej system nicejski. Z tego, że tylko jedne Czechy poparły polski postulat pierwiastkowy, wynika, iż potrzebne będą aktywniejsze działania dyplomatyczne w kierunku tworzenia sojuszy z podobnie myślącymi krajami.

Trzeba też pamiętać, że w naszym szybko zmieniającym się świecie, niemal wszystko jest możliwe. Za 10 lat do Unii może wejść Turcja, która dziś już ma 74 milionów ludności, a do 2017 r. prawdopodobnie ludnościowo przewyższy wyludniające się Niemcy. Także nie można wykluczyć, że Unia do tego czasu się rozpadnie. Niewątpliwie przyśpieszy jej rozkład forsowanie jej ideologizacji w kierunku laicko-postępowym, który odrzuca dziedzictwo chrześcijańskie, a za standardy europejskie uważa „wartości” antyreligijne, antyrodzinne i homoseksualne. Takie spory ideologiczne bowiem jedynie osłabiają dążenie do podstawowego celu UE, jakim jest stworzenie prężnego bloku gospodarczego, mogącego konkurować z Dalekim Wschodem i Ameryką Północną.
Robert Strybel

REKLAMA

2090989468 views

REKLAMA

2090989769 views

REKLAMA

2092786229 views

REKLAMA

2090990052 views

REKLAMA

2090990198 views

REKLAMA

2090990342 views