Publiczność niedzielnych „Zaduszek poetyckich”, które odbyły się w Art Gallery Kafe w ramach „Wieczorów z poezją” Elżbiety Kochanowskiej-Michalik, przeżyła nie tylko wzruszenia artystyczne, ale i sporą niespodziankę w drugiej części programu.
Stosowna dla okazji jesienna atmosfera została wytworzona dzięki niecodziennemu pomysłowi scenograficznemu – od samych drzwi podłoga była obficie zasypana szeleszczącą pod nogami warstwą kolorowych suchych liści, na co bez zastrzeżeń zgodzili się gospodarze – Ania i Wiecho Gogaczowie.
Było dużo świec różnego koloru i kształtu; ich charakterystyczne światło i zapach przywodziły na myśl polskie cmentarze w wieczór Święta Zmarłych.
Ubrani na czarno wykonawcy, dyskretna muzyka i „ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie…”. Rozpoczynające wieczór fragmenty mickiewiczowskich „Dziadów” wprowadziły nastrój niepokoju i tajemniczości. A potem popłynęła długa rzeka związanej ze śmiercią poezji – od „Trenów” nieutulonego w żalu ojca, Jana Kochanowskiego – do Staffa, Leśmiana, Baczyńskiego, Gałczyńskiego, Poświatowskiej, Kamińskiej, Szymborskiej…
Wiersze czytała piątka aktorów – Elżbieta Kochanowska-Michalik, Ewa Staniszewska, Julitta Mroczkowska, Stanisław Wojciech Malec i Bogdan Łańko – z towarzyszeniem dyskretnej a pięknej muzyki w wykonaniu flecisty Mieczysława Wolnego.
Całość, jak zwykle, ujmowała w ramy trudnym do przecenienia komentarzem Elżbieta Kochanowska. Jej „prelekcja w odcinkach” wprowadzała publiczność w mitologię śmierci i dotyczące jej tradycje – od pogańskich przez chrześcijańskie i związane z innymi religiami – i jej rozmaite literackie wyobrażenia.
Do końca pierwszej części „Zaduszki poetyckie” były tym, czego można było się spodziewać – profesjonalnie przygotowaną i wykonaną imprezą artystyczną na temat śmierci, umierania, życia po tej i bytu po tamtej stronie.
Natomiast po przerwie zdarzyło się coś bardzo nietypowego i całkowicie niespodziewanego. Elżbieta Kochanowska rozpoczęła drugą część wieczoru, mówiąc o odchodzeniu literatury i sztuki od strasznych, ponurych wizji końca życia i o próbach „oswajania śmierci”, między innymi przez śmiech.
W zabawowy nastrój wprowadził słuchaczy rozłożony na głosy znany wiersz Józefa Ignacego Kraszewskiego „Dziad i baba”, a potem było jeszcze śmieszniej. Posypały się krótkie, zabawne teksty Osieckiej, Leśmiana, Staffa, a także księdza Twardowskiego, który okazał się autorem epitafiów, wywołujących najgłośniejszy śmiech publiczności.
I oto zaduszkowy wieczór zakończył się w pogodnym nastroju, twarze – zarówno wykonawców, jak i słuchaczy – rozjaśniał uśmiech.
Dokonano na nas eksperymentu. Przekonaliśmy się, że również o śmierci można mówić bez rozpaczy i łez; nie lekceważąc jej powagi pozwalać sobie na puszczenie do niej „oka”. Nie mówiąc już o łaskotaniu jej pod kościstymi pachami, co w swoich epitafiach odważnie czynił ksiądz Jan Twardowski.
Krystyna Cygielska