Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 17:52
Reklama KD Market

Olimpijski smutek

Zimowe igrzyska w Pekinie dobiegają półmetka. Ale mimo że na co dzień potrafimy pasjonować się sportem, trudno w tym wypadku o jakieś pozytywne emocje. Zamknięci we własnym gronie sportowcy rywalizują w totalitarnym kraju przed obiektywami kamer na wybudowanych za miliardy dolarów obiektach, jeżdżąc po milionach metrów sześciennych sztucznego śniegu. 

Pomijam, że konkurencje rozgrywane w egzotycznych godzinach – zarówno dla USA, jak i dla Europy – licznie rozgrywane zawody w Azji czy w Australii przyzwyczaiły nas już do tego, że Ziemia jest okrągła. W tych igrzyskach brak jednak radości, spontaniczności, poczucia olimpijskiej wspólnoty. Dziennikarze, którzy byli już na covidowych letnich igrzyskach w Tokio, często powtarzają, że teraz jest jeszcze gorzej. Sportowcy zamknięci w antycovidowych bańkach też mówią o tym, że w chińskim porządku trudno im się odnaleźć. Najzwyczajniej w świecie nie czują się wolni. Przed wyjazdem na olimpiadę kilka krajów ostrzegło swoich reprezentantów, aby nie zabierali ze sobą komórek i innych urządzeń elektronicznych, gdyż mogłyby zostać zhakowane. Władze chińskie z kolei ostrzegły, że wszelkie manifestacje czy wypowiedzi uznane za polityczne będą ścigane zgodnie z chińskim prawem. Niby olimpiada nie jest od polityki, ale świadomość, że nawet za nieostrożnie wypowiedziane słowa można wylądować w chińskim więzieniu, też wpływa na atmosferę w wiosce olimpijskiej. 

Czas spędzany przez sportowców w antycovidowej przestrzeni też jest trudnym doświadczeniem. Dla Polaków symbolem tych igrzysk pozostanie łyżwiarka Natalia Maliszewska, która zamiast walczyć o medal w short tracku na koronnym dystansie spędzała długie dni w izolacji, oczekując na dwa negatywne testy na koronawirusa. 

Organizowanie wielkich imprez sportowych w krajach totalitarnych czy autorytarnych zawsze budziło kontrowersje. Dla takich reżimów imprezy są zawsze wydarzeniem propagandowym, wykorzystywanym do politycznego marketingu. Tak jest od 1936 roku – od niesławnej pamięci olimpiady w Berlinie, kiedy na każdym kroku podkreślano wielkość hitlerowskich Niemiec. Nie inaczej było podczas zbojkotowanych przez Zachód letnich igrzysk w Moskwie w 1980 roku, zimowych w Soczi w 2014 r. czy letniej olimpiady w Pekinie w 2008 roku. Zresztą nie tylko tam mieliśmy do czynienia z gigantomanią i propagandą. Dzisiejsze olimpiady i inne wielkie imprezy sportowe (tak jak nie mniej kontrowersyjne tegoroczne mistrzostwa świata w piłce nożnej w Katarze) wymagają gigantycznych inwestycji, na które stać tylko nielicznych. Często właśnie tych, którzy są w stanie wyasygnować ogromne kwoty z państwowych pieniędzy. Czasy, kiedy zimowe olimpiady można było zorganizować w małej miejscowości, takiej jak np. amerykańskie Lake Placid czy norweskie Lillehammer, wydają się odległą historią. 

Od igrzysk w Pekinie, pomijając ich polityczny wydźwięk, odrzuca mnie także ich sztuczność. Już sam pomysł, aby zimową olimpiadę zorganizować w 20-milionowej stolicy wielkiego państwa, wydaje się kompletnie chybiony. Narciarze i snowboardziści muszą dojeżdżać na stoki ponad 100 mil. W stolicy Chin jest co prawda zimno (w odróżnieniu od kurortu w Soczi), ale i tak Chińczycy musieli wyprodukować miliony metrów sześciennych śniegu, aby zapewnić płynny przebieg konkurencji. Pomijając koszty, zużycie energii i kwestie ochrony środowiska, smutno się patrzy na nieośnieżone stoki gór wokół olimpijskich aren. 

Lamenty, że sportowcy powinni dziś zapomnieć o polityce i zająć się szlachetną rywalizacją są moim zdaniem zupełnie nie na miejscu. Od tego nie da się po prostu uciec. Międzynarodowy Komitet Olimpijski, podejmując decyzję o przyznaniu prawa do organizacji igrzysk w kontrowersyjnych lokalizacjach, sam stwarza problemy. Dzieje się to nie bez wpływu wielkich międzynarodowych koncernów, które obok stacji telewizyjnych należą do głównych sponsorów igrzysk. Dyplomatyczny bojkot ceremonii otwarcia w Pekinie nie wziął się z niczego, a wyznaczenie ujgurskiej sportsmenki do zapalenia olimpijskiego znicza powszechnie odebrano jako akt wyjątkowej hipokryzji. Sportowcy zresztą już dawno przestali być bezinteresownymi amatorami. Wrzuceni w machinę marketingu, świata praw do transmisji, wielkich pieniędzy, walczą o swoją przyszłość, także, a może nawet przede wszystkim tę materialną. A wszystko ma tworzyć telewizyjno-internetowy show, który my, jako kibice, mamy konsumować. Olimpiada to dziś ładnie opakowany produkt. Tylko gdzie w tym wszystkim jest miejsce na szlachetną ideę olimpizmu barona Pierre de Coubertin?

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama